Obudziło ją wrażenie, jakby ktoś włożył jej do ucha drobinkę lodu. "Ale to było coś znacznie gorszego" - napisała w internetowej relacji. Karaluch. Pozbycie się intruza okazało się długie i kłopotliwe.
"Pojechałam na ostry dyżur z żywym karaluchem w uchu. I to było tak przerażające, jak myślicie" - tak Katie Holley zatytułowała swą opowieść o kilkudniowych zmaganiach z insektem.
"To było coś znacznie gorszego"
29-letnia Holley pracuje jako handlowiec i specjalistka od marketingu w miejscowości Melbourne na Florydzie. Jak przyznała, "w wilgotnym otoczeniu" owady to nic wyjątkowego. Gdy jednak okazało się, że jej domostwo upatrzyły sobie jako dogodne schronienie takie "latające potwory", jak florydzkie karaluchy drzewne (Eurycotis floridana), wraz z mężem Jordanem postanowili zawołać fachowca. Specjalista od dezynsekcji wziął 85 dolarów i opryskał cały dom. Odetchnęli z ulgą.
Nie na długo. 14 kwietnia w środku nocy coś ją obudziło. "Czułam, jakby ktoś umieścił drobinkę lodu w moim lewym uchu. Ale to było coś znacznie gorszego" - napisała kobieta w relacji, opublikowanej na początku maja na portalu SELF.
Popędziła do łazienki. Wsunęła do ucha wacik kosmetyczny i poczuła, "że coś się porusza". Na waciku zobaczyła dwa cieniutkie, ciemnobrązowe kawałeczki. "Zdałam sobie sprawę, że to nogi. NOGI. Nogi, które mogły należeć tylko do żądnego przygód karalucha, eksplorującego mój przewód słuchowy".
Dwie minuty walczył o życie
Jej podejrzenia potwierdził mąż. Pęsetą próbował wydobyć resztę nadal żywego owada, ale udało mu się usunąć jedynie kolejne dwie nogi. Zapadła decyzja o wyprawie na ostry dyżur do szpitala.
Tam lekarz miejscowo znieczulił okolice ucha, uśmiercił intruza (według Holley, owad walczył o życie jeszcze dwie minuty), a następnie wyciągnął kilka fragmentów. Był przekonany, że wszystko.
Mylił się. Gdy po dziewięciu dniach Katie Holley nadal czuła, że w jej uchu dzieje się coś dziwnego, zwróciła się do swojej lekarki rodzinnej. Ta wydobyła jeszcze sześć fragmentów truchła. Na wszelki wypadek skierowała pacjentkę na kolejne konsultacje, do laryngologa. Jak się okazało, słusznie. Specjalista usunął jeszcze głowę zwierzęcia, górną część korpusu, czułki.
Atrakcyjna woskowina
Laryngolog miał opowiedzieć pacjentce, że przynajmniej raz w miesiącu przeprowadza takie zabiegi.
Inni eksperci potwierdzają, że to możliwe. - Karaluch w uchu nie jest niezwykłym zjawiskiem. Rzadziej zdarza się w nosie - opowiadał w ubiegłym roku entomolog Coby Schal z Uniwersytetu Stanowego Karoliny Północnej w rozmowie z "National Geographic".
Jak tłumaczył, owady szukają w ludzkim uchu... pożywienia. "Karaluchy wszędzie szukają jedzenia. Woskowina uszna wydaje im się atrakcyjna" - tłumaczył.
Jeszcze bardziej wstrząsające były przeżycia pewnej mieszkanki Indii - żywy karaluch wędrował jej po zatokach, konieczna była interwencja lekarzy.
Ucierpiała głównie psychika
"Myślę, że moje ucho szybciej dojdzie do siebie niż moja psychika" - tak swą relację zakończyła Katie Holley.
Do sprawy wróciła na Facebooku. "Nadal nie czuję się ok i nie sądzę, żebym kiedykolwiek się poczuła" - napisała.
Autor: rzw/map / Źródło: SELF, ScienceAlert, TVN Meteo