Panika zaczęła się 23 stycznia, gdy na dwa dni przed chińskim nowym rokiem zamknięto transport publiczny. Przestała jeździć komunikacja, zamknięto metro i lotnisko. Wuhan odcięto od świata, a my poczuliśmy się tak, jak gdybyśmy odbywali karę w kilkumilionowym więzieniu, na które patrzył cały świat - relacjonuje Arek Rataj, autor fotoreportażu, dokumentującego ewakuację Polaków z epicentrum koronawirusa.
W niedzielę 2 lutego, późnym wieczorem, na lotnisku we Wrocławiu wylądowały dwa wojskowe samoloty. Na pokładzie było 30 Polaków ewakuowanych z chińskiego miasta Wuhan, w którym wybuchła epidemia koronawirusa.
Ich podróż była dwuetapowa. Z Chin wracali razem z z grupą zagranicznych pasażerów do Francji. Tam, w Marsylii, przesiedli się do samolotów wysłanych przez polski rząd. Transport odbywał się w asyście personelu medycznego i przy zachowaniu najwyższych środków ostrożności.
Wśród ewakuowanych Polaków był Arek Rataj, który fotografował każdy z etapów podróży, a wyjątkowe zdjęcia właśnie zostały opublikowane.
Arek Rataj przez miesiąc mieszkał w Wuhanie i był w mieście, gdy wybuchła epidemia. "Przyjechałem tam z miasta Zhuzhou w prowincji Hunan. Na miejscowym uniwersytecie rozpocząłem pracę na początku grudnia, byłem wykładowcą komunikacji wizualnej. To jedno z największych miast w Chinach z imponującą historią. Rzeka Jangcy, do tego kilka fantastycznych mostów. Gigantyczna metropolia" - mówi w rozmowie z Polską Agencją Prasową.
Jak dodaje, o koronawirusie dowiedział się w pierwszych dniach stycznia. "Dowiedziałem się o tym w czasie zajęć na mojej uczelni. Jeden ze studentów powiedział, że coś dziwnego się pojawiło w powietrzu i lepiej żebyśmy zaczęli nosić maski. Zastrzegł jednak, że nie ma się czym przejmować, bo problem jest w innej części miasta. To było około 10-15 km od mojego uniwersytetu. Wtedy, na początku stycznia, było zaledwie kilka osób hospitalizowanych. Jeszcze nie było żadnych zgonów. Wówczas nikt absolutnie nie ostrzegał przed jakimś zagrożeniem" - relacjonuje. Potem pojawiły się relacje w mediach.
Zdjęcia, które robią wrażenie
"Wypadki potoczyły się lawino - liczba zarażonych rosła w zastraszającym tempie. Na początku stycznia zacząłem robić zdjęcia" - mówi Rataj.
Jak zaznacza, przestrzegał wszystkich zasad higieny, żeby się nie narażać. Na ulice Wuhanu wychodził codziennie, ale tylko na tyle, na ile było to konieczne. "Wziąć taksówkę i przejechać z punktu A do B. Dokumentalna robota. Zwykle były to trzy, cztery godziny dziennie" - opowiada.
"Panika zaczęła się 23 stycznia, gdy na dwa dni przed chińskim nowym rokiem zamknięto transport publiczny. Przestała jeździć komunikacja, zamknięto metro i lotnisko. Wuhan odcięto od świata, a my poczuliśmy się tak, jak gdybyśmy odbywali karę w kilkumilionowym więzieniu, na które patrzył cały świat" - relacjonuje.
Ewakuacja
"25 stycznia została podjęta decyzja o powrocie. Najpierw dzwoniłem do konsulatu w Szanghaju. Po wstępnych rozmowach konsul zasugerował kontakt z ambasadą w Pekinie. Tak się zaczęło. To była seria telefonów. Za ewakuację odpowiadał sztab kryzysowy z Francji. To była ewakuacja koordynowana przez UE. Razem ze mną wracało 30 innych Polaków z Wuhanu. Po zgłoszeniu chęci wyjazdu czekałem na informację w sprawie lotu. W każdej chwili spodziewałem się wyjazdu" - opowiada Rataj.
"Nikt tak naprawdę nie wiedział, kiedy zostaniemy ewakuowani. Dostawaliśmy jedynie informacje z polskiej ambasady, że negocjacje są bardzo twarde. Ja zgłosiłem się 25 stycznia. Do Polski zostałem ewakuowany 2 lutego" - dodaje.
Ewakuowani Polacy trafili na badania i obserwację do 4. Wojskowego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu. Pierwsze badania nie potwierdziły obecności koronawirusa. Kolejne wykonano w czwartek, również dały wynik negatywny. Wszystkie te osoby czują się bardzo dobrze i u żadnej z nich nie ma objawów infekcji - poinformował w piątek wiceminister zdrowia Waldemar Kraska. Dodał, że obecnie w kraju jest hospitalizowanych 10 osób z podejrzeniem obecności koronawirusa, kwarantanną jest objętych 13 osób, a nadzorem epidemiologicznym 1068.
"Jesteśmy w nowiutkim szpitalu we Wrocławiu. Nawet ściany pachną świeżą farbą. To placówka otwarta specjalnie dla nas. Kwarantanna może trwać 14 dni, a może nawet krócej, bo z tego, co wiem, wszyscy mamy bardzo dobre wyniki" - mówi Rataj w rozmowie z PAP.
Arek Rataj ma 36 lat. Jest dziennikarzem, fotografem, magistrem komunikacji społecznej. W Chinach w sumie spędził ponad trzy lata. Przez ostatnie dziewięć miesięcy wykładał na trzech uniwersytetach w trzech prowincjach - ostatnio, od grudnia 2019, w Wuhanie na uniwersytecie Jianghan, gdzie prowadził zajęcia z komunikacji wizualnej.
Autor: /ja / Źródło: PAP