Trzydzieści lat temu, 12 lutego 1985 roku, zakopiańczycy Maciej Berbeka i Maciej Pawlikowski dokonali pierwszego zimowego wejścia na ośmiotysięcznik Czo Oju (8201 m). Trzy dni później na wierzchołku stanęli Jerzy Kukuczka i Zygmunt Andrzej Heinrich.
Polsko-kanadyjską wyprawą kierował prekursor zimowego himalaizmu Andrzej Zawada (zmarł w 2000 roku). Dla Kukuczki był to drugi ośmiotysięcznik tej samej zimy, trzy tygodnie wcześniej - 21 stycznia z Andrzejem Czokiem - osiągnął wierzchołek Białej Góry Dhaulagiri (8167 m).
Pawlikowski, od 1976 roku zawodowy ratownik TOPR, zdobył wtedy swój pierwszy ośmiotysięcznik. Berbeka zimą zaliczył drugi szczyt powyżej 8000 m (pierwszym był w styczniu 1984 Manaslu wspólnie z Ryszardem Gajewskim). Zginął 5 marca 2013 roku po pierwszym zimowym wejściu na Broad Peak (8047 m).
Kolejne wyzwania
W 1985 roku alpiniści wybrali przejście nową, niezwykle trudną drogą prowadzącą południowo-wschodnim filarem. Na szczycie powalający wiatr zmusił ich do pełzania - na leżąco przywiązali flagi Polski i Kanady do wbitego w śnieg czekana oznaczającego najwyższy punkt góry.
- Kiedy rok później byłem ponownie na szczycie Czo Oju od strony zachodniej, jako członek wyprawy zakopiańskiej planowanej dużo wcześniej, niż zimowa Andrzeja Zawady, mogłem ocenić jak trudna była nasza droga od wschodu. Kluczowy był odcinek w dolnej partii, na ścianie lodowej między II a III obozem, najdłuższy i najtrudniejszy między 5600 a 6700 m. Zajął nam trzy tygodnie walki. Wyżej było już łatwiej, choć brzmi to może paradoksalnie - powiedział 63-letni Pawlikowski.
Tatrzański poligon
Jak podkreślił, bez doświadczenia zebranego podczas wielu sezonów wspinaczki zimowej w Tatrach, nie byłoby sukcesu na Czo Oju. W ekspedycji brali udział także Eugeniusz Chrobak, Mirosław Gardzielewski oraz lekarz Krzysztof Flaczyński i czterej Kanadyjczycy, w tym pochodzący z Warszawy Jacques Olak.
- Tatry to był nasz poligon, i nie przez jeden sezon, ale przez wiele lat. Bez niego nie byłoby sukcesu na Czo Oju i innych w Himalajach. Kanadyjczycy mieli mniejsze doświadczenie, ale ich rola w wyprawie była nieco inna - pokryli koszty dewizowe, które dla nas były wówczas nie do zapłacenia - wspomniał zakopiańczyk.
Zwątpień też nie brakowało
Odznaczony w 2009 roku za wybitne zasługi dla rozwoju ratownictwa górskiego oraz odwagę i poświęcenie w ratowaniu zdrowia i życia ludzkiego Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski Pawlikowski przyznał, że były chwile zwątpienia.
- Mieliśmy wątpliwości i obawy, czy zdążymy wejść przed upływem terminu, który był ściśle określony w naszym zezwoleniu. Czas upływał szybko, a góry na początku akcji "nie ubywało". Nie było z nami Jurka Kukuczki, który najpierw atakował Dhaulagiri, ale wiedzieliśmy jak wygląda sytuacja, bo lider - Zawada - wyraził zgodę na to, by Kukuczka dołączył do nas później. Po przejściu kluczowego odcinka wstąpiła w nas nadzieja, choć warunki były trudne. Z tego powodu załamał się pierwszy atak szczytowy Mirka Gardzielewskiego i Gienka Chrobaka - dodał.
Autor: PW/mk / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: fot. materiały archiwalne Macieja Pawlikowkiego