Kiedy wybuchł pożar, ich córki znalazły się w śmiertelnej pułapce. Rodzice nastolatek przesłuchani

W escape roomie zginęło pięć nastolatek
Rodzice dziewczynek zostali przesłuchani
Źródło: TVN24 Łódź
Julka, Karolina, Amelka, Wiktoria i Gosia - to pięć nastolatek, które zginęły w pożarze escape roomu w Koszalinie. W prokuraturze swoje zeznania złożyli już ich najbliżsi. Jedyny podejrzany wciąż milczy.

Sprawą koszmaru, do którego doszło 4 stycznia, zajmuje się Prokuratura Okręgowa w Koszalinie. Jej rzecznik, prokurator Ryszard Gąsiorowski informuje, że rodziny zmarłych nastolatek "przekazały pomocne w śledztwie informacje".

- Pytani byli przede wszystkim w jaki sposób zorganizowano spotkanie dziewcząt, o której one udały się do escape roomu. Składali też zeznania odnośnie tego, kiedy po raz ostatni kontaktowali się z dziewczętami - mówi Gąsiorowski.

Prokurator zaznacza, że na tym etapie nie może informować o szczegółach zeznań świadków.- Zeznania zawierają wnioski dowodowe, które będą analizowane - zaznacza prokurator.

Wśród wniosków jest m.in. ten o ponowne przeprowadzenie oględzin miejsca tragedii.

- Wcześniej w oględzinach uczestniczyła część rodziców. Odbyło się to w towarzystwie biegłych - zaznacza rzecznik koszalińskiej prokuratury.

Wszyscy rodzice zadeklarowali, że będą chcieli reprezentować prawa tragicznie zmarłych córek.

- Udzielili pełnomocnictwa wybranym przez siebie adwokatom - informuje Ryszard Gąsiorowski.

Milczenie podejrzanego

Według ustaleń prokuratury to 28-letni Miłosz S. z Poznania faktycznie organizował i prowadził escape room w Koszalinie, należący do jego babci.

Zajmował się zawodowo obsługą tego typu pokoi zagadek. Prokuratura postawiła mu zarzut umyślnego stworzenia niebezpieczeństwa wybuchu pożaru w escape roomie i nieumyślnego doprowadzenia do śmierci pięciu osób, które w nim zginęły. Podejrzany został aresztowany tymczasowo na trzy miesiące.

Grozi mu do 8 lat więzienia.

- Podejrzany konsekwentnie odmawia składnia wyjaśnień - mówi prokurator Ryszard Gąsiorowski.

Dodaje, że ze szpitala wyszedł już Radosław D., pracownik escape roomu, który miał opiekować się grupą nastolatek.

W śledztwie ma on status poszkodowanego.

- Na razie prokuratura nie prowadzi z nim kolejnych czynności. Są one zaplanowane na później. Będziemy ustalać stopień obrażeń jego ciała na podstawie dokumentacji medycznej - wskazuje rzecznik koszalińskiej prokuratury.

Wspólny pogrzeb

W escape roomie w Koszalinie zginęło pięć 15-letnich dziewcząt, uczennic klasy 3d Gimnazjum nr 9, obecnie SP nr 18.

Według wstępnych ustaleń prokuratury przyczyną pożaru w pomieszczeniu obok tego, w którym przebywały dziewczęta, był ulatniający się gaz z butli gazowej (butle zasilały w paliwo piecyki w budynku). Ogień miał uniemożliwić Radosławowi D., 25-letniemu pracownikowi escape roomu, dotarcie do nastolatek. Mężczyzna został poparzony, nie otworzył dziewczętom drzwi. One same mogły to zrobić dopiero po rozwiązaniu ostatniej zagadki.

W obiekcie nie było dróg ewakuacyjnych. Jeszcze w szpitalu Radosław D. został przesłuchany w charakterze świadka. Zeznawały też właścicielka domu przy ul. Piłsudskiego 88 w Koszalinie oraz wynajmująca od niej pomieszczenia, w których działał escape room, gdzie doszło do tragedii. Na tym etapie postępowania, jak poinformował rzecznik prokuratury, nie było podstaw, by którejś z tych osób stawiać zarzuty.

Pogrzeb 15-latek odbył się 10 stycznia. Spoczęły obok siebie na cmentarzu komunalnym w Koszalinie.

Autor: bż\kwoj / Źródło: TVN24 Łódź

Czytaj także: