Komendant straży miejskiej w Czersku odwołany ze stanowiska. Czuje się "kozłem ofiarnym" i mówi o sercu, które w swoją pracę wkładał oraz o stawianiu mu zadań ponad siły. O czerskiej straży zrobiło się głośno, po tym jak laweta wioząca zepsuty samochód przekroczyła prędkość, a zdjęcie z fotoradaru i żądanie wskazania kierowcy strażnicy wysłali do właściciela przewożonego auta.
Burmistrza Czerska, któremu tamtejsza straż miejska podlega, nie przekonały tłumaczenia komendanta. Jarosław Szwil został odwołany w trybie 3-miesięcznym ze skutkiem na dzień 31 października 2014 r.
Laweta przelała czarę?
Burmistrz Marek Jankowski mówi nam, że Szwil "tłumaczył się nieudolnie”, a jego trzystronicowe wyjaśnienie "nie było wystarczające". - To był raczej opis sytuacji, który mnie nie przekonał, dlatego podjąłem decyzję o odwołaniu komendanta - powiedział Jankowski.
- Błędy proceduralne, które pojawiły się w tej sprawie normalnie określiłbym jako czeski błąd, ale to się tak się rozwinęło, że trudno to traktować w ten sposób - tłumaczył swoją decyzję.
Burmistrz zaznaczył też, że w piśmie, które otrzymał od komendanta nie było nawet "próby przeprosin".
Co więcej, twierdzi, że już wcześniej były skargi na komendanta, a sprawa z lawetą miała tylko "przypieczętować" jego los.
Komendant czuje się kozłem ofiarnym i idzie do sądu
Sam Szwil czuje się pokrzywdzony w całej sprawie. Twierdzi, że jest "kozłem ofiarnym". - Burmistrz twierdzi, że były wcześniej na mnie jakieś skargi, ale ja nigdy nie usłyszałem żadnego upomnienia - zaznaczył.
- Dziwi mnie ta decyzja po pięciu latach mojej ciężkiej pracy i serca, które w nią włożyłem - podkreślił Szwil.
Mówił też, że nie zgadza się, by Marek Jankowski nazywał go "nadgorliwym". - Pan burmistrz jest takim włodarzem, który nigdy nie stanął w mojej obronie. To nie ja wpisałem, że do budżetu wpłynie 1,6 mln zł z samych mandatów - denerwuje się Szwil.
W rozmowie z reporterem TVN24 odniósł się też do swojej niechęci do udzielania odpowiedzi na pytania dziennikarzy. Przekonuje, że nie miał możliwości przedstawić publicznie swoich racji, bo burmistrz zabronił mu udzielać jakichkolwiek informacji. Podobno miał w tej sprawie przesłać mu e-mail.
Jarosław Szwil zapowiada, że sprawę odda do sądu pracy.
Na razie nie wiadomo, kto w środę przejmie obowiązki komendanta.
"Nie rozumiem Daniluka"
Komendant ma też żal do samego właściciela auta, które jechało na lawecie. Jak twierdzi, spotkał się z Piotrem Danilukiem i wytłumaczył mu, o co chodzi w wezwaniu. Podobno nigdy nie chciał wystawić mu mandatu, a jedynie uzyskać informacje, które pozwolą namierzyć firmę przewożącą auto.
- Dostał informację na standardowym druku, dlatego mogło się wydawać, że mamy roszczenia do właściciela auta na lawecie. W rzeczywistości chodziło o pomoc w ustaleniu firmy, której nie mogliśmy namierzyć po jej rejestracji. Wystarczyłoby, że pan Daniluk podałby te informacje, a nie byłoby żadnej sprawy - przekonuje Szwil.
"Komendant tylko podpisuje"?
Piotr Daniluk był zaskoczony, kiedy powiedzieliśmy mu, że komendant został zwolniony. Ocenia jednocześnie, że "to nie załatwia sprawy". Zastanawia się, czy nie należałoby wymienić całej "obsady".
- To oni wystawiają mandaty i analizują dokumentację. Komendant tylko to podpisuje - mówi Daniluk w rozmowie z tvn24.pl.
Jechał na lawecie, ścigają go za przekroczenie prędkości
Na początku czerwca Piotr Daniluk dostał zdjęcie z fotoradaru i żądanie wskazania kierowcy swojego samochodu, który przekroczył dozwoloną prędkość. Problem w tym, że jego auto było zepsute i wieziono je na lawecie.
Laweta, która w sierpniu ubiegłego roku z Danii transportowała auto, przekroczyła dozwoloną prędkość o 23 km/h. Zarejestrował ją przenośny fotoradar straży miejskiej z Czerska na Pomorzu.
Straż miejska uznała, że należy się kara i, że poniesie ją kierowca... samochodu przewożonego na lawecie, bo kierującego lawetą nie udało się ustalić.
Laweta nie była zarejestrowana w Polsce, miała zagraniczną rejestrację. - To nie jest tak, że jej numery były nieczytelne. Strażnicy je znają, bo mi również je przekazali - mówił w rozmowie z tvn24.pl Piotr Daniluk, właściciel samochodu przewożonego na przyczepie.
Właściciel wyjaśniał, że samochód zepsuł się na autostradzie w Danii. - Nie dało się nim jechać. Nie było w nim kierowcy, dlatego nie mam kogo wskazywać. Mój samochód nie uczestniczył w ruchu drogowym – dodał.
Piotr Daniluk skontaktował się w tej sprawie ze strażą miejską, chcąc wyjaśnić nieporozumienie. Jednak od komendanta miał usłyszeć jedynie, że w takiej sytuacji skierują sprawę do sądu przeciwko niemu za niewskazanie kierowcy lub użytkownika pojazdu. Grozi za to grzywna do 5 tys. zł. Sprawą zajmie się sąd. CZYTAJ WIĘCEJ
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, pokazać go w niekonwencjonalny sposób - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: aa/i-kwoj / Źródło: TVN 24 Pomorze