Eksperyment przeprowadzony w Suszku (Pomorskie) wykazał, że drogi ewakuacyjne na terenie obozu nie były prawidłowo wyznaczone i oznakowane, niewłaściwie działała też syrena alarmowa - poinformowała słupska prokuratura. W nocy z 11 na 12 sierpnia podczas nawałnicy w Suszku zginęły dwie harcerki.
O wynikach eksperymentu, jaki przeprowadzono na terenie obozu harcerskiego w Suszku we wtorek po południu i późnym wieczorem, poinformował w środę Jacek Korycki, rzecznik prasowy słupskiej prokuratury okręgowej prowadzącej śledztwo, w którym badane są okoliczności sierpniowej tragedii.
Rozwiali wątpliwości
Korycki przypomniał, że była to druga wizja lokalna na terenie obozu – pierwsza, przeprowadzona w dzień, miała miejsce 18 września tego roku. Wyjaśnił, że prokuratura zdecydowała się na drugą wizję, by rozwiać wątpliwości, które pojawiły się przy okazji pierwszego eksperymentu.
Zdecydowano, że tym razem wizja będzie miała miejsce wieczorem, a więc w warunkach zbliżonych do tych, jakie panowały na terenie leśnego obozu w nocy, kiedy przez region przeszedł huraganowy wiatr.
Plan drugiego eksperymentu zakładał ponowne oględziny miejsca zdarzenia "w celu odtworzenia i udokumentowania" jednej z dwóch dróg ucieczki uczestników obozu w Suszku. Ponadto eksperyment procesowy miał na celu "sprawdzenie w porze nocnej widoczności drogi ewakuacyjnej wskazywanej przez kierownictwo obozu w dokumentacji" oraz podczas pierwszych – przeprowadzonych w ciągu dnia, oględzin miejsca zdarzenia.
Nie słyszeli syreny alarmowej
- Ponowne oględziny drogi ewakuacji dzieci wykazały, że drogi ewakuacyjne nie były prawidłowo wyznaczone i oznaczone. Wniosek prokuratora jest taki, że można mówić o tym, iż w nocy absolutnie takich dróg nie było. Nie były one widoczne – powiedział Korycki.
W trakcie wieczornej wizji odtworzono też sygnał będącej na wyposażeniu obozu syreny alarmowej. Obóz złożony był z trzech podobozów, z których każdy znajdował się w innej odległości od syreny. Prokuratura chciała sprawdzić, czy dźwięk alarmu można było usłyszeć we wszystkich częściach obozu bowiem – jak wyjaśnił Korycki, "większość uczestników obozu twierdziła, że nie słyszała syreny alarmowej".
Korycki poinformował, że ta część eksperymentu pokazała, że w idealnych warunkach pogodowych w dwóch najbardziej oddalonych podobozach dźwięk syreny "był ledwo słyszalny". - Przyjmując, że w nocy z 11 na 12 sierpnia była olbrzymia wichura, wniosek jest taki, że wówczas syreny nie były słyszalne, czyli system alarmowania nie zadziałał – powiedział Korycki.
Dowody w sprawie
Dodał, że wymienione przez niego wnioski "na bieżąco wyciągnięte z eksperymentu" trzeba traktować jako jeden z dowodów w sprawie. -Ustalenia te będą porównywane z zeznaniami dzieci, które brały udział w obozie i z pozostałym materiałem dowodowym. Na ostateczne wnioski trzeba poczekać – podkreślił Korycki.
Śledztwo, w którym wyjaśniane są okoliczności tragedii, do jakiej doszło na obozie harcerskim w Suszku, prowadzone jest w trzech kierunkach. W pierwszym z wątków badana jest kwestia nieumyślnego spowodowania śmierci dwóch, przygniecionych przez drzewa powalone porywistym wiatrem, harcerek; w drugim - sprawa 38 innych poszkodowanych uczestników obozu. Trzeci z wątków dotyczy kwestii "bezpośredniego narażenia uczestników obozu na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia".
W ostatniej z kwestii prokuratorzy badają m.in. działania, jakie podejmowały służby odpowiedzialne za ostrzeganie przed groźnymi zjawiskami atmosferycznymi i podejmowanie stosownych działań już po ich wystąpieniu. Prokuratorzy zapowiedzieli, że sprawdzą działania wszystkich instytucji, na wszystkich szczeblach, w tym służb meteorologicznych, samorządów czy służb odpowiedzialnych za działania w sytuacjach kryzysowych.
Instruktorzy: winne powalone drzewa
W sprawie głos zabrał także Aleksander Skrzypiński, pełnomocnik instruktorów harcerskich Chorągwi łódzkiej ZHR, którzy opiekowali się harcerzami podczas feralnej nocy. Ustosunkował się on do zarzutów.
Według Skrzypińskiego, drogi ewakuacyjne na obozie harcerskim w Suszku podczas całego pobytu były świetnie znane przez każdego z uczestników. Jednak podczas nawałnicy miały one zostać zawalone przez drzewa, co uniemożliwiło skorzystanie z nich.
Jak twierdzą instruktorzy, syrena używana podczas nawałnicy miała wszystkie niezbędne atesty. Najdalej położony podobóz znajdował się w odległości kilkuset metrów od syreny, co, zdaniem instruktorów, zapewniało dobrą słyszalność. Siła dźwięku miała być jednak tłumiona przez powalone drzewa.
Śmierć na obozie
W ramach tego samego wątku śledztwa prokuratorzy sprawdzą także, czy organizatorzy i opiekunowie obozu zachowali się zgodnie z procedurami i odpowiednio zadbali o bezpieczeństwo uczestników.
W obozie w Suszku brało udział 130 harcerzy z łódzkiego okręgu ZHR. Opiekę nad nimi sprawowało ośmiu wychowawców. W nocy z 11 na 12 sierpnia - w wyniku gwałtownych burz i wiatrów, które przeszły nad Pomorzem, obóz został zniszczony i odcięty od świata przez tarasujące drogi drzewa. W wyniku nawałnicy zginęły dwie harcerki w wieku 13 i 14 lat. 38 kolejnych uczestników obozu trafiło do szpitali z różnymi obrażeniami.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: eŁKa//ec / Źródło: TVN24 Pomorze / PAP
Źródło zdjęcia głównego: tvn24