Trzy osoby stanęły przed sądem w związku ze śmiercią dwóch harcerek w sierpniu 2017 roku. Dziewczynki brały udział w obozie harcerskim w Suszku, gdy przez Pomorze przeszła gwałtowna nawałnica. Oskarżeni to komendant obozu harcerskiego, jego zastępca oraz urzędnik starostwa. Dowodzący obozem nie przyznali się przed sądem do zarzucanych czynów. - Nie miałem żadnej informacji i nie czuję się w żaden sposób winny - mówił jeden z oskarżonych.
Proces dotyczy tragedii w Suszku, do której doszło w nocy z 11 na 12 sierpnia 2017 roku, gdy na Pomorzu przeszły gwałtowne burze z silnymi porywami wiatru. Zniszczony został obóz harcerski. Zginęły wtedy dwie harcerki w wieku 13 i 14 lat. 38 kolejnych uczestników obozu trafiło z różnymi obrażeniami do szpitali. Większość z nich pochodziła z Łodzi.
Proces ruszył we wtorek przed godziną 10 przed łódzkim sądem. Oskarżeni to komendant obozu harcerskiego i jego zastępca oraz ówczesny dyrektor wydziału bezpieczeństwa i zarządzania kryzysowego w Starostwie Powiatowym w Chojnicach.
"Nie miałem żadnej informacji i nie czuję się w żaden sposób winny"
Mateusz I., który pełnił funkcję komendanta obozu harcerskiego, oraz jego zastępca Włodzimierz D. zostali oskarżeni o umyślne narażenie uczestników obozu na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i ciężkiego uszczerbku na zdrowiu oraz doprowadzenie do nieumyślnego spowodowania śmierci dwóch harcerek i nieumyślnego spowodowania różnego rodzaju obrażeń ciała u kolejnych kilkudziesięciu harcerzy.
Prokuratura zarzuciła im niewłaściwą organizację obozu harcerskiego, w tym niewłaściwie przeprowadzoną akcją ewakuacyjną podczas nawałnicy. Mieli oni nie wyznaczyć i nie oznaczyć przebiegu drogi ewakuacyjnej, nie wskazać stałego i bezpiecznego miejsca zbiórki podczas ewakuacji, nie przeprowadzić obowiązkowych próbnych alarmów ewakuacji obozu. Mieli również zaniechać podjęcia współpracy z powiatowym Centrum Zarządzania Kryzysowego, a także zignorować ostrzeżenia synoptyczne o zagrożeniu burzami z gradem i porywach wiatru do 115 km/h. Grozi im do 5 lat więzienia.
Dowodzący obozem nie przyznali się przed sądem do zarzucanych im czynów.
Komendant Mateusz I. wyjaśnił, że organizacja biwaku była przygotowywana od jesieni poprzedniego roku i był on zgłoszony do wszystkich urzędów. Zapewnił, że posiadał niezbędne doświadczenie do kierowania tego typu miejscem oraz że 1 sierpnia 2017 roku został przeprowadzony próbny alarm ewakuacyjny w formie gry. Miejscem ewakuacji miał zaś być pobliski las młodnik.
Dodał, że w dniu tragedii, przed nadejściem nawałnicy powiadomił o możliwym zagrożeniu drużynowych odpowiedzialnych za sześć działających na terenie biwaku podobozów i wydał im związane z tym zalecenia. Wyjaśnił, że w chwili pogorszenia sytuacji pogodowej została uruchomiona syrena alarmowa, która dla uczestników była sygnałem do ewakuacji.
- To był wyjątkowo ciepły, duszny i parny dzień. Było czuć, że prawdopodobnie tego dnia wieczorem będzie burza. Sprawdziłem w internecie, że nadejdzie ona około 22-23, ale z prognozy nic nie wskazywało, że ta burza będzie silniejsza niż wszystkie poprzednie podczas obozu. Mieliśmy ich trzy lub cztery i nic złego się nie wydarzyło – tłumaczył.
Opisując przebieg nawałnicy ocenił, że był to trwający kilka minut armagedon.
- Wiatr był przeogromny, namioty zaczęły się podnosić, na nasz spadło drzewo. (…) nigdy w życiu nie spotkałem się z czymś tak ekstremalnym. Grzmoty i błyski piorunów, straszliwy wiatr i ściana deszczu z nieba. W świetle błyskawic i latarki widziałem łamiące się dookoła drzewa. Jedne łamały się jak zapałki w połowie, a drugie były wyrywane razem z korzeniami. Sytuacja była dramatyczna - relacjonował komendant.
Nie wszyscy uczestnicy obozu zdążyli się ewakuować, ponieważ ścieżki do młodego lasu zostały zawalone drzewami. Część pobiegła skryć się do pobliskiego jeziora. Łamiące się drzewa wyrządziły u harcerzy i kadry obozu wiele obrażeń, a dwie nastolatki przygniecione przez konary zginęły mimo prób reanimacji. Zaalarmowane służby ze względu na ogrom zniszczeń dotarły do poszkodowanych dopiero po siedmiu godzinach, ok. godz. 6 nad ranem.
Dowodzący obozem przekonywali we wtorek, że nie otrzymali od służb żadnej informacji o nadchodzącej nawałnicy i zrobili wszystko, by w tych warunkach możliwie najlepiej zadbać o uczestników obozu.
- Jest mi bardzo przykro i żal, że do tego doszło. Bardzo współczuję rodzinie Olgi i Asi. Każdy chciałby cofnąć czas i żebyśmy dostali jakąkolwiek informację, że coś takiego nadejdzie. Wtedy albo ewakuowalibyśmy się do młodnika, albo wyszli do Lotynia. Ale niestety, nie miałem żadnej informacji, i nie czuję się w żaden sposób winny – przyznał w sądzie Mateusz I.
Z kolei emerytowany obecnie Andrzej N. został oskarżony o niedopełnienie obowiązków służbowych. Miał nie przekazać, w okresie bezpośrednio poprzedzającym załamanie pogodowe w powiecie chojnickim, alertu pogodowego o nadchodzącej nawałnicy na niższy szczebel zarządzania kryzysowego, mimo że alert został mu wcześniej przekazany z Wojewódzkiego Centrum Zarządzania Kryzysowego w Gdańsku.
Andrzej N., przesłuchany w charakterze podejrzanego, przyznał się do popełnienia zarzucanego mu przestępstwa. Złożył wyjaśnienia zgodne z ustaleniami w śledztwie.
Andrzejowi N. grozi kara do 3 lat pozbawienia wolności, a Mateuszowi I. oraz Włodzimierzowi D. do 5 lat więzienia.
Wichura zniszczyła tysiące domów i dziesiątki tysięcy hektarów lasów
Na obozie w Suszku przebywało 130 harcerzy z łódzkiego okręgu ZHR. Opiekowało się nimi ośmiu wychowawców.
Gwałtowne burze, a miejscami nawet trąby powietrzne, przeszły przez północ Polski w nocy z 11 na 12 sierpnia 2017 roku. Wskutek nawałnic zginęło w Polsce sześć osób, w tym dwie nastolatki, które przebywały na obozie harcerskim w miejscowości Suszek. Harcerki – 13-letnia Asia i 14-letnia Olga – zostały przygniecione przez drzewo. Około 50 osób doznało obrażeń.
Wichura zniszczyła tysiące domów i dziesiątki tysięcy hektarów lasów. W samym tylko nadleśnictwie Lipusz w ciągu jednej nocy żywioł zniszczył 18 tysięcy hektarów terenów leśnych - całkowita powierzchnia terenów tego nadleśnictwa to 23 tysiące hektarów.
Źródło: TVN24/PAP
Źródło zdjęcia głównego: Fakty w Południe