Przejechali 700 kilometrów w jedną stronę, by pomóc psu, który utknął na wysepce pośrodku rzeki. Zwierzę przebywało tam od niemal tygodnia, jednak lokalne służby rozkładały ręce. Ratownikom z Kołobrzegu udało się to przy drugiej próbie. Opowiedzieli nam o kulisach akcji.
W związku z powodzią na rzece Bug (woj. mazowieckie) zwierzę przez niemal tydzień nie mogło wydostać się na brzeg. Lokalne służby, choć próbowały, nie były w stanie mu pomóc.
"Warunki były tak trudne, że straż pożarna dwa razy próbowała i bezskutecznie, stwierdzili, że się więcej nie podejmą. Policja rozkładała ręce. Silny, szybki prąd, płynące z dużą prędkością kawałki lodu, gałęzi i innych zanieczyszczeń stwarzały zagrożenie dla życia ludzi. Psiak tkwił w wodze przemarznięty, bez jedzenia, wycieńczony. Wył i skomlał" - przekazali aktywiści z Fundacji dla Szczeniąt Judyta.
Ratownicy z Kołobrzegu przybili na miejsce w nocy z 2 na 3 lutego i przy drugiej próbie przedostali się na wyspę na rzece Bug, gdzie podjęli psa oraz przekazali wycieńczone zwierzę pod opiekę. Po zakończonej sukcesem akcji nie kryją satysfakcji i wzruszenia. Szczególnie, że do dyspozycji mieli tylko lekką łódź. Bardziej profesjonalny sprzęt musiał zostać w gotowości w Kołobrzegu.
- Jeżeli trzeba pomóc, czy człowiekowi, czy zwierzęciu, to taka decyzja zajmuje sekundę - tłumaczy Jacek Rzeszotarski z Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa w Kołobrzegu.
- Gdy tylko wzięliśmy go na ręce, przytulił się. On już wiedział, że przyszliśmy go uratować. Wróciliśmy na łódkę, otuliliśmy kocem, żeby go ogrzać trochę, a na brzegu przekazaliśmy paniom z fundacji - dodaje Marcin Deręgowski, też ratownik.
"Nie musieli tego robić i to jest najpiękniejsze"
O bohaterskiej postawie ratowników z dumą wypowiada się też prezydentka Kołobrzegu.
- To nie było bezpieczne, to była kra rozlewiska, więc w pewnym sensie stoczyli walkę z żywiołem. Pracownicy Morskich Służb Ratowniczych mają przygotowanie do na prawdę wszelkiego rodzaju akcji, prowadzonych w czasie sztormu na pełnym morzu, ale wcale nie musieli tego robić. I to jest właśnie najpiękniejsze, że zrobili to z potrzeby serca - mówi Anna Mieczkowska.
Uratowany szczeniak ma dopiero osiem miesięcy. Trafił pod opiekę Fundacji dla Szczeniąt Judyta, gdzie otrzymał imię Rysio.
"Na tę chwilę jego życiu nic nie zagraża. Jest wymęczony, co zupełnie nie dziwi. Ma apetyt. Spodziewamy się spadku formy. Teraz "trzyma go" adrenalina. Wraz ze spadkiem jej poziomu, spada również odporność. Wtedy może wydarzyć się wszystko. Dzieciak przechodzi badania i jest uważnie obserwowany. To, że w tak ekstremalnych warunkach przetrwał sześć dni - bez jedzenia, w wodzie, w zimnie - i wyszedł z tego bez szwanku, zakrawa na cud. Mamy nadzieję, że tak zostanie" - przekazała w sobotę fundacja.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: SAR Kołobrzeg