Wystarczyło założyć słuchawki, badanie trwało kilka sekund. Właściciel prywatnego centrum naturoterapii oferował błyskawiczne testy na koronawirusa. Sprawę ujawnili dziennikarze "Uwaga! TVN". Teraz Janusz B. usłyszał zarzuty oszustwa. Grozi mu nawet osiem lat więzienia.
Badania wykonywane były w prywatnym centrum naturoterapii w Radziejowie (woj. kujawsko–pomorskie).
- Janusz B. usłyszał zarzut popełnienia przestępstwa polegającego na tym, że w dniu 20 marca 2020 roku doprowadził inną osobę do niekorzystnego rozporządzenia pieniędzmi w kwocie 123 złotych za pomocą wprowadzenia jej w błąd co do możliwości zdiagnozowania zakażenia koronawirusem za pomocą trwającego kilka-kilkanaście sekund badania polegającego na założeniu słuchawek, podłączonych do urządzenia o nazwie Mezator M1 - mówi Tomasz Sobczak z Prokuratury Okręgowej we Włocławku.
Jak tłumaczy, zostało to zakwalifikowane jako występek z art. 286 par. 1 Kk, czyli oszustwo, w połączeniu z art. 58 ust. 2 Ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty.
Janusz B. nie przyznał się do winy.
- Wyjaśnił, że miał do dyspozycji specjalistyczne urządzenie i za jego pomocą przeprowadził badanie na obecność szeroko pojętych wirusów, a nie tylko na obecność koronawirusa SARS-CoV-2 - mówi Sobczak.
Prokurator zastosował wobec podejrzanego środki zapobiegawcze w postaci poręczenia majątkowego w kwocie 15 tysięcy złotych oraz dozór policji, polegający na obowiązku stawiennictwa w wyznaczonej jednostce policji. Ma również zakaz wykonywania działalności paramedycznej.
Mężczyźnie grozi nawet osiem lat więzienia.
"Daję głowę, że nic panu nie jest"
Okazało się, że testy wykonywane są w lokalnym ośrodku naturoterapii. Jego właściciel szczyci się tym, że jego metody pomogły wyjść z raka kilkudziesięciu osobom. Prowadzi też klinikę organizującą turnusy lecznicze.
Reporter początkowo nie ujawnił, że jest dziennikarzem. Pojechał na miejsce jako pacjent, na miejscu przyjął go pracownik ośrodka.
Dziennikarz miał założyć słuchawki na uszy i po około 10 sekundach usłyszał, że to już koniec testu. - Wynik dostanie pan u góry, ja tylko przeprowadzam badanie, a analizę to już nie ja - oznajmił pracownik ośrodka.
W końcu reporter dostał diagnozę. - Wynik jest zdecydowanie negatywny. Ani śladu choroby wirusowej koronawirusa. Pan ma lepszy wynik niż my. Daję głowę, że nic panu nie jest. I jeszcze powiem po cichu: pan nie zachoruje - stwierdził właściciel ośrodka.
Badanie kosztowało "co łaska". W końcu właściciel stwierdził, że "100 złotych będzie dobrze".
Reporter dostał również pisemny wynik testu, który - zdaniem doktora Pawła Grzesiowskiego, eksperta w dziedzinie profilaktyki zakażeń - może być namacalnym dowodem oszustwa.
- To jest poświadczenie nieprawdy, ponieważ na podstawie tego testu nie można stwierdzić prawdopodobnie żadnej choroby. Nie można odpowiedzieć na pytanie, czy ktoś ma koronawirusa. Ta osoba po pierwsze podszywa się pod diagnostę laboratoryjnego, bo wykonuje jakoby test. Po drugie podszywa się pod lekarza, bo wystawia diagnozę. Trzecia sprawa, to jest pobieranie za to opłat. Jeżeli pobiera się opłatę za coś, co jest niewykonane, bo nie można tym testem wykluczyć żadnej choroby, to jest to zwyczajne oszustwo - tłumaczył.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Uwaga TVN