Drożyzna zabija kolejne małe przedsiębiorstwa. Mały sklep pana Floriana Wojciechowskiego z Gdańska przez blisko 30 lat zapewniał mu utrzymanie, ale teraz zabijają go rosnące opłaty i ceny produktów. Jak zapowiada, wraz z końcem roku zamyka działalność.
Sklep pana Floriana został otwarty w 1994 roku. Przetrwał wiele - w tym pandemię COVID-19, ale obecnej drożyzny nie jest w stanie. - To się po prostu już nie spina. W maju płaciłem 2386, we wrześniu muszę zapłacić 8211 złotych - mówi o cenach za prąd przedsiębiorca.
Jak przyznaje, od razu wyłączył wszystkie lodówki i inne urządzenia, których używanie nie jest konieczne. - Zostawiliśmy tylko zamrażarki, kasę i oświetlenia trochę - dodaje.
Albo zamrożenie, albo zamknięcie
- Mówi się o inflacji rzędu 16-17 procent. To jest całkowicie wyjęte z rzeczywistości. Ceny towarów w handlu hurtowym wzrastają 20, 100, 150 procent - denerwuje się Wojciechowski. Jako przykład podaje masło, które jeszcze niedawno kosztowało cztery złote, a teraz najtańsze kosztuje go 8-9 złotych.
Czytaj więcej: Za gaz mają płacić więcej o 1900 procent, 600 za energię. "Nie możemy tego zaakceptować"
Pan Florian ogrzewa lokal węglem. W ubiegłym roku kupił go za 700 złotych. Teraz musiałby wydać cztery tysiące.
Wszystkie te wzrosty kosztów sprawiły, że właściciel sklepu zdecydował się na wypowiedzenie umowy najmu i z końcem roku - jak zapowiada - zamyka działalność.
Jak mówi, istnieje szansa, że jeszcze uratuje swój sklep. - Konieczne jest zamrożenie cen za energię i obniżenie cen za opał - podkreśla przedsiębiorca.
Źródło: TVN24 Pomorze
Źródło zdjęcia głównego: TVN24