Mieszkańcy Chojnic nazwali to miejsce Doliną Śmierci już po pierwszych egzekucjach. Na Polach Igielskich podczas II wojny światowej Niemcy zamordowali nawet ponad tysiąc osób. Tylko za to, że byli Polakami. Teraz Dolina Śmierci ponownie zostanie zbadana przez archeologów.
"Przechodziłyśmy wzdłuż tych rowów, ale ojca nie znalazłam. Spotkał nas pan Jednoralski, dentysta z Brus, u którego mój ojciec leczył zęby. Powiedział, że mój ojciec też tu jest. Poznał go po butach, które były zrobione na specjalne zamówienie przez szewca z Brus. Cofnęłyśmy się. Poznałam ojca po siwych włosach, kształcie głowy, no i po tych kamaszach. Ciała były dobrze zachowane, bo leżały w glinie. Jak wielu innych, ojciec zginął od strzału w tył głowy. W jego kamizelce była obrączka z inicjałami W.S., czyli Waleria Słomińska, moja mama" – opisywała Urszula Steinke w swoich wspomnieniach "Wojna zabrała mi ojca" opublikowanych w "Kwartalniku Chojnickim" w 2014 roku.
Jej ojciec został zamordowany przez Niemców, razem z innymi Polakami. Doliną Śmierci nazwali to miejsce mieszkańcy Chojnic (Pomorskie) i okolic już po pierwszych egzekucjach jesienią 1939 roku. Historycy opisują to miejsce jako Pola Igielskie. Jest to teren na północnych obrzeżach Chojnic, gdzie w 1939 i prawdopodobnie w styczniu 1945 roku okupanci niemieccy mordowali Polaków. Łącznie – według różnych źródeł - mogło tam zginąć kilkaset, a nawet ponad tysiąc osób.
- Dolina Śmierci to w istocie kilka miejsc, jak wynika z dokumentów, gdzie dochodziło do mordowania Polaków. Dzisiaj Dolina Śmierci jest wpisana do gminnej ewidencji zabytków, jako miejsce straceń i pochówków. To jest łąka na obrzeżach Chojnic, jest tam tablica pamiątkowa, krzyż i ołtarz – mówi dr Dawid Kobiałka, archeolog.
Co roku na początku września przy ołtarzu odprawiana jest msza święta z okazji rozpoczęcia roku szkolnego. Spotykają się tam wszystkie szkoły z regionu, żeby oddać hołd ofiarom.
"Stamtąd droga wiodła już tylko w jedną stronę - do Doliny Śmierci"
Źródła podają różne dane odnośnie liczby osób, która zginęła na Polach Igielskich. Wiadomo jednak, że było to miejsce egzekucji i masowych grobów. Niemcy wykorzystywali do tego rowy strzeleckie, które Wojsko Polskie przygotowało w 1939 roku na wypadek wojny.
- Jesienią 1939 roku mordy odbywały się w ramach Intelligenzaktion i akcji T4. Chodziło o wymordowanie lokalnej inteligencji, szeroko rozumianej. Byli to nauczyciele, duchowni, ale też kupcy i osoby, które w taki, czy inny sposób naraziły się miejscowym Niemcom – opowiada Dawid Kobiałka.
Dodaje, że w październiku 1939 roku okupanci zabili tam też niepełnosprawne osoby z Krajowych Zakładów Opieki Społecznej w Chojnicach. - Są różne zeznania, ale najprawdopodobniej było to 218 pensjonariuszy tych zakładów – mówi.
Łącznie w 1939 roku mogło zginąć tam nawet kilkaset osób. Jednak nie skończyło się na jesieni 1939 roku.
Intelligenzaktion to akcja eksterminacyjna przeprowadzona przez Niemców w pierwszych miesiącach II wojny światowej. Jej celem była likwidacja tak zwanej "polskiej warstwy przywódczej". Szczególne nasilenie miała na Pomorzu. Między wrześniem 1939 a kwietniem 1940 bojówki paramilitarnego Selbstschutzu oraz formacje SS i policji niemieckiej zamordowały tam od 30 do 40 tysięcy Polaków – przedstawicieli elity politycznej, gospodarczej i intelektualnej. Była to najbardziej krwawa spośród wszystkich regionalnych operacji Intelligenzaktion, do czego przyczynił się w pierwszym rzędzie masowy udział przedstawicieli tamtejszej mniejszości niemieckiej w przygotowaniu i dokonaniu ludobójstwa.
Według zeznań niektórych świadków, które były zbierane przez sąd grodzki, w drugiej połowie stycznia 1945 roku Niemcy mieli wywieźć tam grupę Polaków. Nie wiadomo dokładnie skąd – z Grudziądza lub z Bydgoszczy. Wszyscy mieli być rozstrzelani właśnie w Dolinie Śmierci.
- Tutaj też są różne zeznania. Według jednego było to 600 osób, według innego 800. Jeden świadek zeznawał, że mogło to być nawet 1400 osób – mówi doktor.
Tę grupę osób okupanci mieli zabić, a ciała spalić, żeby zatrzeć ślady. Resztki mieli zakopać w grobie masowym.
Do chwili obecnej nie wiadomo, ile dokładnie osób zginęło w Dolinie Śmierci. 14 lutego do Chojnic wkroczyła Armia Czerwona, a już jesienią 1945 roku odbyły się ekshumacje. Wydobyto jedynie szczątki 167 osób. Zdjęcia z tego wydarzenia są tak drastyczne, że nie zostaną opublikowane w opracowaniu wyników badań.
Rodzinom udało się rozpoznać szczątki zaledwie 53 ofiar. Jedną z nich był właśnie ojciec Urszuli Steinke.
- Ta historia cały czas owiana jest tajemnicą. Ludzie stracili podczas wojny rodziców, męża, żonę. Często nie wiedzą, co się z nimi stało. Mogą jedynie przypuszczać. Jeśli jesienią 1939 roku ktoś trafił do chojnickiego więzienia albo do budynków Krajowych Zakładów, to stamtąd droga wiodła tylko w jedną stronę, do Doliny Śmierci – mówi doktor Kobiałka.
Ekshumowani zostali pochowani w grudniu na specjalnie utworzonym Cmentarzu Ofiar Zbrodni Hitlerowskich w Chojnicach. Osoby, które rozpoznały swoich bliskich, mogły ich pochować w innych miejscach.
Każdy mieszkaniec wie o Dolinie Śmierci
O Dolinie Śmierci słyszał prawie każdy mieszkaniec Chojnic i okolic. Niewielu jednak wie, co dokładnie się tam wydarzyło.
Teraz to miejsce zostanie ponownie zbadane. Doktor Dawid Kobiałka razem ze znajomymi założył projekt Archeologia Doliny Śmierci. W ich grupie jest obecnie dziewięciu badaczy – archeologów i antropologów. Nie są to przypadkowe osoby. Wszyscy są albo byli mieszkańcami Chojnic i okolic. Dobrze znają historię Doliny i opowieści o niej.
- Urodziłem się i wychowałem w Chojnicach. Do Doliny Śmierci od miejsca, gdzie rodzice do dzisiaj mieszkają, jest może 400-500 metrów. Miejsce znałem od małego, nawet z chłopakami przychodziliśmy tam zimą na sanki – opowiada kierujący badanami Kobiałka.
Okazało się, że inny z członków zespołu, doktor Paweł Szczepanik jest prawnukiem Leona Styp-Rekowskiego. Był on jedną z dosłownie kilku osób, którym udało się uciec z Doliny Śmierci w 1939 roku. Przed ścigającym go Niemcem ukrył się pod niewielkim mostkiem. Dzięki Szczepanikowi badacze mają dostęp do materiałów, które nigdy wcześniej nie trafiły do naukowego obiegu.
Badacze dostali dofinansowanie ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, dzięki czemu mogli ruszyć z projektem. Badaniami kieruje Fundacja Instytutu Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk, pomaga też sam instytut.
- Kiedy zaczęliśmy gromadzić te materiały, to zaczęło wychodzić na jaw, że nasi znajomi ze szkolnej ławki mają pradziadków, którzy tam zginęli. Jest duży społeczny odzew, ludzie chcą, żebyśmy zbadali dolinę, opisują swoje historie – opowiada Kobiałka.
"Diabeł pali tam złoto"
Plan prac w Dolinie Śmierci zakłada zbadanie terenu. Chcą dowiedzieć się, gdzie dokładnie odbywały się egzekucje, a później masowo chowano ludzi.
- Pola Igielskie to jest dzisiaj obszar mniej więcej długi na 1,5 kilometra, szeroki gdzieś na 200-300 metrów. Dzisiaj tam są pola uprawne i łąka, która jest formą upamiętnienia ofiar. Jednak nie wiemy, gdzie dokładnie były egzekucje i groby – mówi Kobiałka.
Komisja, która przeprowadzała ekshumacje, w raportach skupiała się na opisie szczątków. – Opisali, ile było osób i jakie są ślady zbrodni, czy są ślady od kul, czy czaszki są roztrzaskane. Tego rodzaje informacje ich interesowały, nie samo miejsce – tłumaczy doktor.
Oprócz dokładnego zbadania terenu archeologom zależy też na relacjach rodzin ofiar.
- Dokumentujemy też społeczną pamięć osób i rodzin, które straciły tam bliskich. Z jednej strony badamy przeszłość Doliny Śmierci, ale też jej współczesność. Co to miejsce znaczy dzisiaj dla mieszkańców i dla rodzin ofiar – mówi Kobiałka.
Udało się przeprowadzić już kilkanaście wywiadów. Część osób zgłosiła się sama.
Jeden z mężczyzn, przejeżdżając koło doliny, zauważył pracujących tam badaczy. Zatrzymał się i podał swój adres. Jak się okazało, jego tata mieszkał w Chojnicach i wspominał mu o Dolinie Śmierci.
- W 1945 roku jego ojciec miał siedem lat. Dzieci były straszone przez rodziców, żeby nie zbliżały się do doliny. Mieli im mówić, że "diabeł pali tam złoto" – opisuje Kobiałka.
Okazało się, że jako chłopiec widział z daleka płonące ciała zamordowanych. Dlatego prawdopodobnie rodzice mówili o "paleniu" złota.
Miał piasek w ustach, "oni żałowali kul"
Wiele osób nie chce wracać do tamtych wydarzeń. Jeden z mężczyzn odezwał się do doktora Kobiałki i powiedział, że jego babcia mieszkała w Igłach niedaleko doliny i widziała egzekucje. Mówiła, że "leżało tam pełno ciał". Kiedy o tym opowiadała, płakała. Rzadko jednak to wspominała.
- Jak powiedział nam, babcia nie chciała mówić, nie chodziła też do doliny – mówi doktor.
Kolejnym rozmówcą był 88-letni pan Kazimierz. Jest on synem pracownika Krajowych Zakładów Opieki Społecznej, sam też pracował tam prawie całe życie. Jego ojcu udało się uniknąć śmierci na Polach Igielskich.
"Ojciec był już w dolinie z panem Jakubowskim. Towarzyszyli im esesmani, którzy znali ojca z transakcji, które z nim Niemcy rozliczali. Mieli go już wyrzucić znad rowu strzeleckiego i powiedzieć, że ma 'trzymać mordę'. Miał nikomu nie mówić, że go puścili. Gdy wrócił do domu, to był cały blady" – opowiadał badaczom.
Pokazał też boczne wejście do Zakładów, przez które grupy Polaków miały być wyprowadzane, a następnie transportowane do Doliny Śmierci. Teraz jest tam tablica upamiętniająca te wydarzenia.
Pan Kazimierz brał udział w grudniowym pogrzebie ofiar z Doliny Śmierci. Z wystawionych w bazylice szczątków po profilu twarzy miał rozpoznać państwa Totenkopfów – biednych chojnickich Żydów, którzy zbierali złom.
"Ja jeszcze ich widzę" – powiedział.
Kolejna to pani Joanna. Chodziła do podstawówki z doktorem Kobiałką. Odezwała się do niego, kiedy dowiedziała się o Archeologii Doliny Śmierci. Okazało się, że jej pradziadek Alojzy był urzędnikiem pocztowym i został zamordowany w dolinie.
Prababcia pani Joanny nie chciała nigdy o tym rozmawiać. Więcej dowiedziała się od cioć. Alojzy w rodzinie postrzegany jest jako bohater. Miał być ostrzegany przez mieszkańców, żeby ukrył się, "bo Niemcy będą go szukać". Miał wyjechać na wieś. Nie zgodził się jednak w obawie o żonę i trójkę dzieci.
Mówił, że "nigdzie nie będzie się ukrywał". Został aresztowany we własnym domu. Donieść miał na niego niemiecki sąsiad.
- Przetrzymywany był w budynkach byłych Krajowych Zakładów Opieki Społecznej. Babcia miała chodzić pod Zakład. Mieli umówioną godzinę spotkania, on był w oknie, ona za murem. Prababcia zawsze mówiła, że "był to wspaniały człowiek". Pewnego razu o umówionej godzinie męża nie było w oknie. Nie wiedziała, co z nim stało się. Przez cały okres wojny nie było wiadomo, co właściwie stało się z pradziadkiem Asi – opisuje Kobiałka.
Prababcia pani Joanny od początku podejrzewała, że jej mąż trafił do Doliny Śmierci. W trakcie ekshumacji w 1945 roku rozpoznała męża po twarzy i charakterystycznym zegarku, który miał na ręce. Komisja sądowo-lekarska stwierdziła, że ofiara miała mieć piasek w ustach.
"Oni żałowali kul"- mówiła pani Joanna.
Jej pradziadek został pochowany na Cmentarzu Ofiar Zbrodni Hitlerowskich w Chojnicach razem z innymi, również tymi nierozpoznanymi ofiarami.
Chcą zbadać, jak było naprawdę
Cały czas jest wiele niewiadomych. Doktor Kobiałka razem z grupą badawczą będą analizować i sprawdzać wszystkie zeznania, które zbiorą podczas projektu.
Jak przekonuje doktor, archeologia posiada narzędzia i metody, które pomogą ustalić, gdzie dokładnie znajdują się rowy strzeleckie, w których miało dochodzić do zbrodni.
- Te metody, którymi się posługujemy to jest między innymi analiza historycznych i współczesnych zdjęć lotniczych, ponieważ rowy strzeleckie mogą być dobrze widoczne z perspektywy lotu ptaka. Jedno takie zdjęcie niedawno odkryliśmy, które pokazuje taki rów strzelecki. To jest pierwszy namacalny dowód, który pozwoli nam dokładnie określić, który fragment pola był wykorzystywany jako rów, a później właśnie jako grób masowy – tłumaczy Kobiałka.
Kolejnym etapem badań są prace z wykrywaczem metali. Pierwsze odbyły się już 9 maja, kolejne ruszają 13 czerwca.
- W przypadku badań archeologicznych w miejscach masowych egzekucji każda łuska, pocisk, medalik, czy ozdoba jest na wagę złota. Wszystkie przedmioty odkryte w trakcie działań terenowych były namierzane trójwymiarowo przy pomocy odbiornika RTK GPS. To pozwoliło później na przygotowanie stosownych map i integracji różnych danych w systemach informacji przestrzennej – tłumaczy Kobiałka.
Jednak dopiero prace wykopaliskowe dadzą odpowiedź, czy znalezione przedmioty pochodzą m.in. z mogiły, z której ekshumowano ciała w 1945 roku. Badacze mają nadzieję, że uda się również dotrzeć do miejsc, gdzie rozstrzeliwano ofiary, które nadal mogą być tam pochowane.
Szukamy wspomnień o ofiarach. Jeśli ktoś z Państwa dziadków, pradziadków stracił życie w Dolinie Śmierci, to prosimy o kontakt. Z miłą chęcią zadokumentujemy Państwa wspomnienia, czy też pamiątki rodzinne. Prosimy o kontakt przez naszą stronę lub też bezpośrednio z kierownikiem badań: Dawid Kobiałka, email: dawidkobialka@wp.pl, nr tel. 733 233 431
Projekt Archeologia Doliny Śmierci dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury. Badania prowadzi Fundacja Przyjaciół Instytutu Archeologii i Etnologii PAN i Instytutu Archeologii i Etnologii PAN.
.............................................................
Tekst powstał na podstawie wywiadów i dokumentów zebranych w ramach projektu Archeologia Doliny Śmierci.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Daniel Frymark