|

Kiedy technologie są wykorzystywane do podłych celów

Scena z filmu "Kartka z Powstania"
Scena z filmu "Kartka z Powstania"
Źródło: Narodowe Centrum Kultury

Historia lekcji z "innowacyjnej historii" - zafundowanych polskiej młodzieży przez byłego ministra edukacji Przemysława Czarnka wespół z gronem pedagogicznym, które z nieodgadnionych powodów nie było w stanie powiedzieć "nie!" i w porę przerwać łańcucha doznań traumatyzujących młode aparaty psychiczne - pełna jest głupoty. Na czym ta głupota polegała? Pisze dla tvn24.pl Michał Krzykawski, filozof z Uniwersytetu Śląskiego*.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Bulwersujący przypadek nastolatki, która z Bitwy Warszawskiej i Powstania Warszawskiego przeżytych w rzeczywistości wirtualnej na lekcjach z "innowacyjnej historii", wyszła ze zdiagnozowanym zespołem stresu pourazowego, pokazuje, jak bardzo potrzebujemy krytyki nowych technologii. Jej potrzeba jest pilna i stanowi nadrzędne wyzwanie dla edukacji cyfrowej, skierowanej przede wszystkim do młodych, ale również do dorosłych. Nie ma innej drogi do osiągnięcia technologicznej dojrzałości. Nie wytyczając tej drogi dzisiaj za pomocą międzysektorowej i ambitnej polityki edukacyjnej, grozi nam, jako jednostkom i społeczeństwu, paraliż myśli. "O zgrozo! zgrozo! ani cię potrafi język wysłowić, ani serce pojąć!" (William Szekspir, Makbet, tłum. Stanisława Barańczaka)

Bez umiejętności krytykowania nowych technologii, od platform społecznościowych, aplikacji do pracy zespołowej, generatywnej sztucznej inteligencji i rzeczywistości wirtualnej do niedalekiej konwergencji wszystkich mediów, padamy ofiarami głupoty, którą nowe technologie mogą nieprawdopodobnie eskalować, ponieważ działają w oparciu o efekt skali nieznanych dotąd rozmiarów i właściwości. Bez opatrzenia myślą tej technologicznej eskalacji i jej zwrotnego oddziaływania na naszą kondycję psychospołeczną pozbawiamy się też możliwości określenia, kiedy technologie są wykorzystywane do podłych celów, kogo możemy za ten stan rzeczy obarczać odpowiedzialnością i jak o technologiach myśleć, aby uległ on pożądanej społecznie zmianie. A wszystko to w sytuacji, w której sama ta odpowiedzialność wymaga przemyślenia na kilku powiązanych ze sobą płaszczyznach, od płaszczyzny prawnej, którą można i trzeba uregulować za pomocą precyzyjnych ustaw, do płaszczyzny etyczno-politycznej, na której możemy zabezpieczyć się przed mówieniem i robieniem głupich rzeczy.

Gilles Deleuze twierdził, że głupota to nie tyle przeciwieństwo mądrości, inteligencji czy błyskotliwości umysłu, lecz symptom "nikczemnego sposobu myślenia". Przez nikczemność rozumiał nie tyle nawet czyny niegodziwe i zasługujące na pogardę pod względem moralnym, ile, w pierwszej kolejności i w zgodzie z pierwotnym znaczeniem tego słowa, myśli mające niską wartość, myśli nieprzydatne do niczego, co mogłoby być istotne i w jakikolwiek sposób uwznioślać. Dlatego, jak przekonywał, na idiotyczne wypowiedzi i myśli mogą się składać same prawdy. Ale te prawdy, jak dodawał, są "nikczemne"; są "prawdami duszy nikczemnej, tępej i ciężkiej jak ołów".

Historia lekcji z "innowacyjnej historii" - zafundowanych polskiej młodzieży przez byłego ministra edukacji Przemysława Czarnka wespół z gronem pedagogicznym, które z nieodgadnionych powodów (Brak wiedzy? Brak pomyślunku? Zobojętnienie? Strach? Przed kim? Przed czym?) nie było w stanie powiedzieć "nie!" i w porę przerwać łańcucha doznań traumatyzujących młode aparaty psychiczne - pełna jest głupoty. Jednocześnie przypomina, że głupota nie bierze się, tak po prostu, z bycia głupim. Problem z głupotą polega właśnie na tym, że można być niegłupim człowiekiem, ale mówić i robić nikczemne rzeczy. Dlatego ważne w tej historii jest nie tyle to, aby wskazywać winnych, nawet jeśli są winni, ile to, aby zrozumieć, jak głupota się wytwarza i jak możemy ją zwalczać (choćby i bez możliwości zwalczenia jej raz na zawsze).

Głupota nasza towarzyszka

Głupota ciągnie się za nami jak ziemia oblepiająca but (to również porównanie z Deleuze’a). Ale w dwudziestym pierwszym wieku głupota stała się czymś więcej niż naszą nieodłączną towarzyszką i zaczęła być wytwarzana technologicznie. Przeniknęła cały ekosystem informacyjny, w którym czerpiemy wiedzę o świecie, zatracając w nim poczucie realizmu w wyniku rosnącej niemożności odróżniania wiedzy od opinii lub zwykłych bzdur, rzeczy ważnych od zupełnie nieistotnych czy wreszcie treści generowanych maszynowo od treści autorstwa ludzi .

Jeśli wciąż wydaje nam się, że jest inaczej - że stajemy się coraz mądrzejsi i sprawczy, że nasze myślenie krytyczne ma się dobrze, a przynajmniej nie może się mieć gorzej, skoro informacji jest nieporównywalnie więcej, a my mamy do nich nieporównywalnie lepszy dostęp - dzieje się tak dlatego, że pokutuje w nas jedna z najbardziej idiotycznych myśli, jakie przyniósł wiek dwudziesty, a mianowicie że wiedza sprowadza się do informacji i że cała wiedza jest w internecie. Natręctwo tej idiotycznej myśli, pochodzącej z wpływowej dwudziestowiecznej baśni socjologicznej o "społeczeństwie informacyjnym", którą dzisiaj zastępuje baśń o "społeczeństwie cyfrowym", nie pozwala przyjąć nam do wiadomości, że nowe technologie pociągają za sobą powszechną utratę wiedzy i umiejętności myślenia. Generatywna sztuczna inteligencja, której głupi język technologicznej propagandy przypisuje cechy ludzkie, a nawet nadludzkie, ten stan rzeczy jedynie pogłębia, a my nie potrafimy wyjść z technologicznego zaprzeczenia i aksjologicznej dezorientacji.

W tym samym czasie głupota spowszedniała do tego stopnia, że mówienie i robienie rzeczy nikczemnych zaczęto tolerować jako domyślny sposób funkcjonowania w polityce. Życie polityczne - również pod przemożnym wpływem toksycznych danych zasilających media społecznościowe i polaryzujące nas w niewyobrażalny do tej pory sposób - uległo przemianie w komediodramat okrutnie niskich lotów, którego dłużąca się i przeraźliwie nudna akcja eksterytorialna rozgrywa się dalece poza granicami wstydu.

Tymczasem wstyd jest tym, co nas etycznie zabezpiecza i chroni przed głupotą. Bo czy nie czujemy zawstydzenia na samą myśl, że moglibyśmy powiedzieć lub zrobić coś głupiego, albo gdy palniemy jakieś głupstwo? Czy wstyd, o ile tylko nie zagłuszyła go głupota, nie wzbiera w nas na widok jej przejawu, a przede wszystkim na widok braku skrupułów, który umożliwia mówienie i robienie nikczemnych rzeczy? Komentarz Przemysława Czarnka, sugerującego w odpowiedzi na lekarską diagnozę stanu psychicznego Poli, że nerwicy można również dostać z powodu oglądania TVN24, to jaskrawy przykład przekroczenia granic wstydu. Ale podobnych przykładów dostarcza właściwe każdy dzień spędzony na platformie X, każda wizyta w studiu telewizyjnym polityków, którzy zatracili zdolność komunikowania się ze sobą, mówiąc i działając w przekonaniu, że nie opłaca się komunikować niczego, co nie eskalowałoby destrukcyjnych i oddziałujących na nas destrukcyjnie emocji.


Premiera "Kartki z Powstania". Warszawa 31 lipca 2018 rok
Premiera "Kartki z Powstania". Warszawa 31 lipca 2018 rok
Źródło: Paweł Supernak/PAP

W jednym z dialogów Platona, Protagorasie, poczucie wstydu, wraz z poczuciem sprawiedliwości, gdy mowa o początkach rodzaju ludzkiego, nie przez przypadek jest wskazane jako etyczno-polityczna podstawa umożliwiająca tworzenia więzów przyjaźni. Bez poczucia wstydu nie bylibyśmy bowiem w stanie współpracować, organizować się w państwa i żyć w pokoju. Wprawdzie to tylko mit, ale mity, zwłaszcza w życiu politycznym i kształtującym to życie imaginarium, mają wielkie znaczenie.

Dlatego, godząc się dalej na oddawanie życia politycznego w ręce ludzi, którzy zapomnieli się w przekraczaniu granic wstydu, nie rozumiejąc przy tym zagrożeń związanych z nowymi technologiami lub poprzestając na ich wykorzystywaniu do ogłupiania publiczności, ściągamy na siebie niebezpieczeństwo tym ogromniejsze, im większa jest moc obliczeniowa nowych technologii i ilość przetwarzanych przez nie danych.

Milczenie sprzeczne z racją stanu

"Ktokolwiek stanie się liderem w dziedzinie sztucznej inteligencji, będzie władcą świata" - te słowa nie pochodzą od Zuckerberga, Muska lub innych Altmanów małego technoświatka w Dolinie Krzemowej. Miał je wypowiedzieć Putin 1 września 2017 roku podczas inauguracji roku akademickiego w Rosji. A jeżeli dodamy do tego - pamiętając o aferze Cambridge Analytica, w której odkupione od koncernu Meta, ówczesnego Facebooka, dane użytkowników posłużyły do targetowania reklam politycznych, a także o tym, że algorytmy tej platformy mogły przyczynić się do eskalacji przemocy i wzmocnić kampanię nienawiści wymierzoną w lud Rohindża (mniejszość muzułmańską zamieszkującą terytorium Birmy), przyczyniając się tym sposobem do ludobójstwa - fakt, że Dolina Krzemowa już dawno przestała być doliną dla hippisów i udzieliła jawnego poparcia Donaldowi Trumpowi w wyborach prezydenckich, zrozumiemy, że milczenie znakomitej większości polskiej klasy politycznej w sprawie nowych technologii i związanych z nimi wyzwań jest właściwie sprzeczne z polską racją stanu!

Lekkomyślnie korzystając z realnych dobrodziejstw nowych technologii, zachwycając się spektakularnymi możliwościami, jakie z dnia na dzień stwarzają, nie zdążyliśmy jeszcze nauczyć się o nich trzeźwo myśleć, czyniąc je przedmiotem krytycznego namysłu i budując przy tym intelektualną odporność na propagandę koncernów technologicznych. Spróbujmy wreszcie to zrobić, bo tylko w ten sposób możemy nad nowymi technologiami zapanować i lepiej rozumieć, w jaki sposób mogą one, z braku takiego rozumienia, wyrządzić nam długotrwałą krzywdę poznawczą, psychiczną i społeczną.

Najpewniejszą drogą, która prowadzi do lepszego rozumienia nowych technologii, jest ich krytykowanie. Jest to droga bezpieczna, ale wymagająca i nietolerująca skrótów, bardziej prowadząca do kolejnych pytań niż dostarczająca gotowych odpowiedzi lub "life hacków".

Krytykowanie nowych technologii nie oznacza ich zwykłego odrzucenia. Nie ogranicza się też do opisu wynikających z nich zagrożeń. Krytyka to przede wszystkim, najogólniej rzecz ujmując, dogłębna analiza, możliwa dzięki nabyciu (w procesie edukacji) zdolności oglądu i osądu, interpretowania i rozróżniania wielu aspektów zjawisk składających się na rzeczywistość. Natomiast w sensie szczegółowym i szczególnie istotnym w nowoczesnym świecie społecznym, powstałym wskutek rozwoju nauki, techniki i kolejnych rewolucji technologicznych, krytyka za swój przedmiot obiera ideologie (systemy idei), które tę rzeczywistość i żyjących w niej ludzi kształtują, mogąc ich przy tym urabiać lub nimi manipulować. Krytyka służy do rozbijania ideologii, choć sama może stać się ideologią. Dlatego zmysł krytyki krzepnie wraz z umiejętnością autokrytyki. Jest tym bardziej odporny na ideologiczne skrzywienia, im większa jest gotowość na zejście ze ścieżek, które stały się zbyt utarte i donikąd już nie prowadzą.

Potrzeba krytyki nowych technologii jest paląca przede wszystkim dlatego, że są one potężnym nośnikiem ideologii, a ich błyskawicznej komercjalizacji nie towarzyszyła dotąd polityka wzmacniająca zmysł krytyczny. Mamy też prawo w coraz większym stopniu powątpiewać, biorąc w nawias oczywiste udogodnienia, czy rozwój nowych technologii, podporządkowany kapitalistycznej logice zysku i napędzającej ją chciwości, służy jeszcze dobremu życiu. Dlatego też nie dajmy się zwieść przekonaniu, że problem rozwiąże, sam z siebie, zakaz używania telefonów w szkołach!

Nie młotkiem do głowy

W zakresie, w jakim oddziałują bezpośrednio na życie umysłu, nowe technologie nie są neutralnymi narzędziami, których można użyć do dobrych lub złych celów niczym młotka, którym można przybić gwóźdź lub rozbić komuś głowę, nawet jeśli, podobnie jak młotek, są niezwykle poręczne. Krytykowanie technologii jest potrzebne do tego, aby budować ich lepsze rozumienie i mówić o nich adekwatnym językiem. Neutralność nowych technologii kończy się, gdy tylko opuszczają progi laboratoriów i zostają skomercjalizowane, z miejsca przekształcając nasze środowisko poznawcze i społeczne. Są czymś dużo więcej niż narzędziami, ponieważ kształtują rzeczywistość, dostęp do niej, a przede wszystkim trwale zmieniają nasze życie psychiczne. To dlatego warto je opisywać - korzystając z określenia filozofa Bernarda Stieglera - jako psychotechnologie, podkreślając przy tym, że wykorzystują one plastyczność mózgu i jego zdolność do adaptacji.

Ale z braku ambitnej i rozumiejącej powagę sytuacji polityki technologicznej jako polityki edukacyjnej ta zdolność do adaptacji na płaszczyźnie neuronalnej może oznaczać umysłową regresję w głupotę na płaszczyźnie społecznej. Panowanie nad psychotechnologiami, a w konsekwencji panowanie nad sobą nie jest kwestią indywidualną i nie może spadać na bezsilne jednostki, lecz wymaga prowadzenia działań politycznych. Odpowiedzialność za odstąpienie od prowadzenia polityki technologicznej jako polityki edukacyjnej w dobie psychotechnologii ponosi dzisiaj cała klasa polityczna.

Rzeczywistość wirtualna (VR) to najbardziej dosłowny przykład działania psychotechnologii. Pokazuje on nie tylko to, jak ostrożni powinniśmy być przy ich stosowaniu, ale również to, jakie rozeznanie jest potrzebne, aby nie robić, sobie lub innym, za ich pomocą krzywdy. Jednym zdaniem, VR jest techniką umożliwiającą zanurzenie się w innej rzeczywistości (dokonanie w niej immersji). Gdy zakładamy na głowę kask i wchodzimy do wygenerowanej cyfrowo trójwymiarowej rzeczywistości wirtualnej, oszukujemy nasz mózg jako organ odpowiedzialny za naszą percepcję. Oszustwo polega na tym, że przechytrzony mózg nie widzi rzeczywistości fizycznej, w którym pozostajemy z naszymi ciałami i działa tak, jak gdyby wirtualne było realne. Jeżeli więc rzeczywistość wirtualna - animowana niczym kino, ale niebędąca kinem w tym sensie, że jej doznanie jest bezpośrednie i stymuluje konieczność działań, których nie podejmujemy, oglądając film - przedstawia wojnę, to dla naszego mózgu jesteśmy na wojnie.

Gogle do „wirtualnej rzeczywistości”
Gogle do „wirtualnej rzeczywistości”
Źródło: Maciej Zieliński/PAP

Ryzyko, że po ściągnięciu z głowy kasku powrócimy do rzeczywistości z urazem psychicznym jest jeszcze większe, gdy zakładająca kask osoba nie spodziewała się, do jakiego świata właśnie wchodzi. W dojrzałym technologicznie społeczeństwie, świadomym takiego ryzyka, wysyłanie dzieci na Bitwę Warszawską w ramach lekcji "innowacyjnej historii", nie mieściłoby nam się w głowie i było traktowane jako umyślne narażenie ich na niebezpieczeństwo uszczerbku na zdrowiu. A ponieważ do takiej dojrzałości technologicznej wciąż nam daleko, programowanie takich zaawansowanych technologicznie, ale bezwartościowych edukacyjnie gadżetów może być finansowane z poziomu ministerialnego, przemieniając proces edukacyjny w zabawę z "technologiami edukacyjnymi" i wyrządzając trudne do zbadania szkody psychiczne.

Gwałt na awatarze

O tym, jak niepojęte mogą to być szkody, świadczy przypadek, który rok temu wstrząsnął brytyjskimi mediami i postawił przed trudnym zadaniem brytyjską prokuraturę. Dotyczy on nastolatki, której awatar padł ofiarą gangu gwałcicieli podczas gry w rzeczywistości wirtualnej. Dla mózgu zaangażowanego w taką grę - na tym polega zasadnicza różnica między nią a pierwszoosobowymi grami komputerowymi - ta sytuacja była realna i nastolatka psychicznie przeżyła ją tak, jak gdyby została fizycznie zgwałcona, nawet jeśli nie sposób było namierzyć sprawców zbrodni, a nawet ich oskarżyć, ponieważ w prawie karnym gwałt i napaść na tle seksualnym wymagają kontaktu fizycznego. A takiego w tym przypadku nie było, pomimo że szkody psychiczne, co stwierdziły biegłe psycholożki, były podobne. Dlatego potrzebujemy nowej definicji prawnej gwałtu, aby rozumieć i karać akty seksualnej przemocy w tej nowej rzeczywistości. W tę stronę idzie zresztą propozycja prawniczek, Clare McGlynn i Carlotty Rigotti, które w niedawno opublikowanym artykule i w reakcji na ten przypadek proponują, aby "gwałt wirtualny" nazywać "metagwałtem", dozbrajając w ten sposób pojęciowo prawo karne i podtrzymując jego działanie.

Im potężniejsze są moce obliczeniowe nowych technologii, im bardziej ich rozwój nie podlega społecznej kontroli, tym bardziej kruche i podatne na technologicznie zranienie okazują się nasze aparaty psychiczne. Ludzka psyche i jej usytuowanie społeczne to ślepa plamka w oczach technooptymistów oraz tych, którzy lubią rytualnie przypominać, że nowe technologie przynoszą nam całe spektrum korzyści. Owszem, przynoszą. Ale jeśli nie nauczymy się ich krytykować i nie uczynimy ich krytyki metatematem edukacji cyfrowej, będą one niespotykanym dotąd w cywilizacji źródłem cierpienia.  

W innym miejscu sugerowałem, aby wpływy z planowanego podatku cyfrowego - oby jak najwyższe - zostały przeznaczone na taką naukę. Choć to nie brak pieniędzy stoi w Polsce na przeszkodzie do jej zorganizowania w ramach ambitnej polityki edukacyjnej, co "inwestycja" w lekcje z "innowacyjnej historii" dobitnie pokazuje. Jest nią natomiast brak rozumienia wyzwań związanych z rozwojem nowych technologii, a w konsekwencji brak poczucia odpowiedzialności za jego kierunek. Zmiana tego stanu rzeczy jest możliwa. Ale musi zajść tam, gdzie początkowo zawsze o nią najtrudniej: na poziomie mentalnym. Aktywną nadzieję może jednak dawać to, że zmiany społecznej nie dokonują ani jednostki ani masy, lecz grupy. Kto chce dołączyć?

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Czytaj także: