Mam przed sobą bardzo pokojowych OMON-owców z opuszczonymi tarczami, patrzę im w oczy. To jest niesamowite. To jest jakiś przełom - relacjonował piątkowy protest w Mińsku dziennikarz Sławomir Sierakowski z "Krytyki Politycznej", przebywający w białoruskiej stolicy. Mówił o "pełzającym buncie OMON-owców".
W Mińsku trwają w piątek masowe protesty robotników z państwowych zakładów pracy. Po południu do manifestacji zaczęli dołączać między innymi studenci, aktywiści, lekarze. Wśród demonstrantów, którzy tłumnie zgromadzili się przed siedzibą białoruskiego rządu, jest Sławomir Sierakowski z "Krytyki Politycznej". Dziennikarz mówił na antenie TVN24 o "przełomie".
"Pełzający bunt" milicjantów
- Mam przed sobą bardzo pokojowych OMON-owców z opuszczonymi tarczami, patrzę im w oczy. Jest ich raptem 20. To jest niesamowite. To chyba jest jakiś przełom, dlatego że OMON reaguje bardzo pokojowo, właściwie w ogóle nie reaguje - relacjonował Sierakowski. Jak mówił, ludzie śpiewają, panuje pokojowa atmosfera i "historyczne uniesienie". - Widziałem oczy tych OMON-owców. Ostatnia myśl, jaka im przychodzi (do głowy), to bić tych ludzi. Oni się z nimi przytulają - mówił.
Jak podkreślił, zwykle milicjanci są bardzo niebezpieczni, próbują zastraszyć demonstrantów, strzelają do nich. - Jeszcze poprzedniej nocy wyciągali ludzi z samochodów, bili, torturowali w więzieniach. Ostatniej nocy ich wypuścili, a teraz stoją spokojnie, dają się przytulać, dają sobie wkładać kwiaty w tarcze - opisywał.
Zwrócił uwagę, że protest odbywa się przed budynkiem rządu, gdzie normalnie nie wolno nawet podejść, a robienie zdjęć oznacza areszt. - Demonstracja tutaj jest po prostu niewyobrażalna - ocenił.
Sierakowski mówił o "pełzającym buncie OMON-owców". Przypomniał, że po mediach społecznościowych krążą nagrania, jak członkowie i oficerowie milicji zrzucają mundury, wrzucają je do śmieci, mówią, że nie będą występowali przeciwko swojemu narodowi, brzydzą się przemocą. - Przede wszystkim nie są w stanie przekroczyć jednej bariery, nie mogą strzelać do kobiet, lekarzy, robotników - zaznaczył.
"Był taki moment, kiedy protest upadał i wtedy wyszły kobiety"
Piątkowa demonstracja w Mińsku rozpoczęła się od marszu robotników z białoruskiej fabryki traktorów – MTZ. W centrum miasta ich kolumna spotkała się z tłumem kobiet maszerujących przeciwko przemocy. Razem przyszli na plac, a po drodze przyłączali się do nich nowi ludzie. - To są największe zakłady pracy, prestiżowe. Robotnicy zawsze są uzbrojeni w jakieś narzędzia, jest ich strasznie dużo. Te zakłady mają po kilka, kilkanaście tysięcy robotników - mówił Sierakowski.
Podkreślił, że "OMON-owcy już nie są takimi kozakami, jak mają stanąć naprzeciwko tysięcy kobiet". - A kobiety się tu w ogóle nie boją - zaznaczył. Jak mówił, "był taki moment, kiedy protest upadał i wtedy wyszły kobiety". - One to absolutnie uratowały. Na tym polega przełom - przekonywał.
Sierakowski powiedział, że podczas trwających na Białorusi manifestacji panuje jedna, podstawowa zasada: protestujemy pokojowo. Przyznał, że znajdują się prowokatorzy, ale zwrócił uwagę, że każdy, kto zachowuje się agresywnie, jest natychmiast pacyfikowany przez demonstrantów. - Tu wszyscy mają wbite do głowy: długo, pokojowo, do skutku - tłumaczył dziennikarz.
"Ten reżim zwariował"
Jego zdaniem przełom polega także na tym, że "opozycja przejęła ulice, przejęła opinię, przejęła też kontrolę nad sytuacją".
- OMON-owcy mogliby aresztować ludzi, okupować place, na których odbywają się demonstracje, ale są po prostu nieskuteczni wobec robotników, kobiet, lekarzy. Po prostu nie widzą, co z tym robić. Ten reżim zwariował. Łukaszenka zaczął mówić innym głosem, minister spraw wewnętrznych zaczął przepraszać. Czegoś takiego nie było tutaj 26 lat - zauważył Sierakowski.
Jak podkreślił, białoruskie władze wpuściły protestujących 20 metrów od wejścia do siedziby rządu. - To jest już upokorzenie dla tego rządu, upadek reputacji tej władzy - ocenił. I dodał: - Pozbawienie Łukaszenki władzy jest bliższe niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich 26 lat.
Źródło: TVN24