Pójście na wybory i oddanie głosu traktujemy jak nasze oczywiste prawo. To my decydujemy, czy w ogóle pójść do urn. Nie wszędzie tak jest, a za lenistwo wyborcze można zapłacić grzywnę.
Stosowanie tzw. przymusu wyborczego to wyjście z założenia, że obowiązkiem każdego obywatela jest wykazanie się minimalną choćby troską o sprawy państwa.
Z takiego założenia wyszły w Europie władze Belgii, Grecji, Luksemburga, Liechtensteinu, Cypru czy Turcji. Zasada ta znalazła również szerokie uznanie w większości państw Ameryki Środkowej i Południowej. Znana jest również w Azji (Filipiny, Fidżi, Tajlandia), a także w Australii i w Egipcie.
Mimo przymusu, nie wszyscy mogą mieć ochotę pójść na wybory. I co wówczas zrobią władze? W Belgii trzeba się z tego będzie wytłumaczyć przed sędzią - jeżeli zrobi się to skutecznie, uniknie się grzywny. W Argentynie leniwy i nieusprawiedliwiony wyborca zapłaci 10–20 pesos, w Peru 30 soli, w Szwajcarii 3 franki, na Cyprze 200 cypryjskich funtów, w Brazylii zaś waha się w poszczególnych regionach od 3 do 10 proc. płacy minimalnej. Kwoty grzywien w większości przypadków odpowiadają równowartości mandatu za źle zaparkowany samochód.
W Australii za nieuiszczenie grzywny za absencję wyborczą można trafić nawet do więzienia.
Jak ty nam, tak my tobie Nietypowym sposobem mobilizacji wyborczej może być jeszcze inne podejście władz państowych - "skoro ty nie pomogłeś państwu, państwo nie musi pomagać tobie". I tak np. w Belgii czy w Grecji wyborczym leniom trudniej będzie uzyskać pracę w administracji państwowej, w Brazylii i w Grecji można spotkać się z odmową wydania nowych dokumentów, takich jak paszport, dowód osobisty czy prawo jazdy. W Brazylii banki państwowe mają prawo odmówić pożyczki lub kredytu, a w Peru - załatwić niektórych spraw w urzędzie. W Boliwii z kolei w ciągu trzech miesięcy od wyborów nie da się wybrać pieniędzy z banku, jeśli nie przedstawi się zaświadczenia o udziale w głosowaniu.
W Polsce do wyborów można zachęcać na różne sposoby. Ale kto Polaka zmusi?
Źródło: tvn24.pl, TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24