W Polsce uznajemy niejako automatycznie, że Unia Europejska to zawsze jedność i że zawsze wszystkie kraje przyjmą polski punkt widzenia na sprawy Europy Wschodniej. Sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana i można ją dosyć prosto wyjaśnić na przykładzie Węgier.
W Polsce zachowanie Wiktora Orbana wobec Putina, którego kulminacją była ugoszczenie rosyjskiego prezydenta w Budapeszcie kilka dni temu, przyjmowane jest ze złością i niedowierzaniem. Polacy są jednoznacznie krytyczni wobec Władimira Putina i putinowskiej Rosji. W naszym kraju w sposób naturalny solidaryzujemy się z Ukrainą w jej walce o wydobycie się z dominacji Kremla i zbliżenie do Europy.
Trudno nam uznać, że niektóre kraje, które podobnie jak my przez pół wieku były podporządkowane Moskwie, mogą dzisiaj przymykać oko na neoimperialną politykę Rosji. Licząc na powstrzymanie ambicji Putina, całą nadzieję pokładamy w jednolitej reakcji na agresję rosyjską, uznając niejako automatycznie, że Unia Europejska to zawsze jedność i że zawsze wszystkie kraje automatycznie przyjmą polski punkt widzenia na sprawy Europy Wschodniej.
Węgierski przykład
Sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana i można ją dosyć prosto wyjaśnić na przykładzie Węgier. Premier Viktor Orban opowiada się za współpracą gospodarczą z Rosją, ale cały czas podkreśla, że robi to po to, by Rosję oswoić i związać z Europą i w ten sposób zapewnić bezpieczeństwo Europie. Mimo lawiny krytyki, Orban trwa przy swoim kursie i tłumaczy go także przekonaniem, że Unia Europejska jest słaba politycznie i nie będzie w stanie powstrzymać Putina.
Unia, posiadając jednocześnie największą gospodarkę świata, może Rosję wpleść w europejski system gospodarczy, co opłaci się Węgrom i reszcie Europy. Argumentacja ta ma pewną logikę, ale niesmak budzi ignorowanie przez Orbana agresji rosyjskiej na Ukrainie i zamykanie oczu na rosnący autorytaryzm wewnątrz Rosji. Węgierski premier i na to ma odpowiedź, twierdząc, że nigdy Budapeszt nie naruszył formalnie zachodniej solidarności wobec Moskwy.
Nie sposób nie zauważyć, że w miarę podobny pogląd do Orbana ma grupa europejskich państw, które są nam bliskie geograficznie i historycznie: Czechy, Słowacja czy Austria. Każdy z tych krajów ma trudne doświadczenia w relacjach z Rosją, a mimo to, Wiedeń, Praga czy Bratysława, liczą na szybki powrót do "normalnych" związków z Moskwą, bojąc się o całe sektory gospodarki. Te trzy stolice też argumentują, że nie łamią formalnie zachodniej jedności.
Jednak Austriacy, Czesi i Słowacy, tak jak Węgrzy, czynią psychologiczny wyłom w jednolitym froncie wobec Rosji, jaki próbuje budować Unia Europejska. Dla przypomnienia, nie tylko obecny lewicowy prezydent Czech Milosz Zeman jest "miękki" wobec Putina. Jego poprzednik z prawicy, Vaclav Klaus, wsparł stanowisko Kremla w wojnie z Gruzją w 2008 r. i teraz opowiada się po stronie Rosji w sporze Moskwa – Kijów.
W Polsce stanowisko sąsiadów przyjmujemy z wściekłością, odwołując się do "solidarności europejskiej". To dobrze, że udało się Unii Europejskiej wypracować w miarę spójne stanowisko wobec Moskwy (póki co). Jak na standardy UE, obecna polityka sankcji i sprzeciwu Unii wobec rosyjskiego imperializmu oraz polityka wsparcia dla Ukrainy stanowi wielkie osiągnięcie, zgodne z interesami narodowymi Polski. Niemniej jednak nie możemy zamykać oczu na kilka kluczowych prawideł i zjawisk, które dotyczą Unii Europejskiej i polityki UE wobec zewnętrznych mocarstw, jak Rosja.
Wspólne stanowisko? To nie takie proste
Po pierwsze, Unia Europejska pozostanie długo jeszcze, być może zawsze, kolosem gospodarczym i politycznym liliputem. Dlatego nie ma sensu oczekiwać "politycznych" kroków UE wobec Rosji, ale działać na rzecz ekonomicznej presji na Putina. "Polityczna" wola całej UE może jedynie doprowadzić do powołania np. misji obserwatorów na wschodniej Ukrainie, wzorem misji europejskich na Kaukazie czy Bałkanach.
Unia to przede wszystkim supermocarstwo ekonomiczne działające niemal znakomicie: żadne z wielkich państw na kuli ziemskiej nie zaryzykuje pogorszenia kontaktów z UE dla wsparcia awanturniczej polityki Putina. Nie zrobiły tego ani Chiny, ani Japonia, ani Indie, ani Brazylia ani żadne inne średnie państwo, nawet Białoruś.
Po drugie, zapominamy, że Unia Europejska to "unia państw", które nadal zachowują swoją suwerenność w wielu dziedzinach. Kluczową z nich jest polityka zagraniczna. Unia nie ma i nie będzie miała stałej polityki zagranicznej. Na konkretne kroki UE muszą zgodzić się wszystkie państwa. Wszystkie państwa, co oznacza, że stanowisko polityczne Unii, i tak z definicji słabe, ponieważ jak wspomniałem w pierwszym punkcie, UE jest karłem politycznym, jest dodatkowo osłabione faktem, że stanowisko wobec konkretnej sprawy musi być uzgodnione z wszystkimi niemal 30 krajami.
Po trzecie, Unia Europejska w działaniach zewnętrznych jest tak silna, jak silne jest stanowisko najsilniejszych państw. Polityka zagraniczna jest domeną stolic, a nie instytucji unijnych. Dlatego z Rosją negocjują realnie konkretne państwa a nie przywódcy. Oczywiście, tu rodzi się zagrożenie, że silne kraje, np. Niemcy, od pewnego momentu będą działać poza UE.
Radosław Sikorski, były szef polskiego MSZ powiedział niedawno w TVN24 Biznes i Świat, że w Mińsku Niemcy negocjowały jako Niemcy, a nie jako UE. To kluczowa opinia. Zadaniem reszty państw UE, szczególnie Polski, jest niedopuszczenie do sytuacji, aby te rozmowy całkowicie wyprowadzono poza europejski obieg. Unijna dyplomacja i pani Federica Mogherini nie funkcjonuje jako kontroler polityki zagranicznej państw, ale jako jej koordynator. Podobnie Donald Tusk, szef Rady Europejskiej. Oczywiście, rola koordynatora ma ogromne znaczenie, ale nie wolno nie dostrzegać ograniczeń.
Po czwarte, Polska nie powinna naiwnie domagać się na siłę wprowadzenia jednolitej polityki zagranicznej UE w każdej sprawie. Warszawa musi mieć także prawo do suwerennych decyzji i odwołania się do interesu narodowego, ponieważ przyjdzie kiedyś taki moment, że nasze interesy będą sprzeczne z interesami większości Unii Europejskiej. Dbając o zwartość i powodzenie Unii, musimy jednak zachować prawo do własnego zdania na tematy międzynarodowe. Przykładem może być umocnienie specjalnych relacji dwustronnych ze Stanami Zjednoczonymi, nie tylko w ramach UE i NATO.
I wreszcie musimy dostrzec, że sytuacja w UE jest inna, mniej optymistyczna, niż sobie jeszcze niedawno wyobrażaliśmy. Unia się zmienia, choć na szczęście nadal nie przestaje być wzorcowym instrumentem współpracy państw w ramach wspólnej Europy. Poprzez samo istnienie UE anulowano tradycyjne konflikty i rywalizacje między Europejczykami. Wspieranie przez Polskę projektu europejskiego nie oznacza, że w dobie głębokiego kryzysu na Wschodzie możemy przymykać oczy na słabości i ograniczenia Unii Europejskiej. Ich rozumna ocena być może pozwoli nam łatwiej zrozumieć choćby takie irytujące zjawiska, jak utrzymywanie przez niektóre kraje osobnych kontaktów z Rosją.
Autor: Jacek Stawiski/mtom / Źródło: TVN24 Biznes i Świat