Do walki ruszają w nocy. Najpierw samochodami, potem kilka kilometrów pieszo: przez pola minowe, okopy i umocnienia. - Ostatnia moja walka, kilka dni temu, odbywała się na dystansie 3-5 metrów od przeciwnika. Uspokoili się dopiero wtedy, jak rzuciłem trzy granaty - mówi żołnierz o pseudonimie Jeher. Żołnierze z 47. Oddzielnej Zmechanizowanej Brygady Sił Zbrojnych Ukrainy opowiedzieli dziennikarzom o sytuacji na froncie w okolicy wsi Robotyne w obwodzie zaporoskim.
Robotyne położone jest w klinie, który wojska ukraińskie wybijają w rosyjskich liniach obrony, nacierając w kierunku ważnego dla logistyki wroga węzła kolejowego w Melitopolu. Pierwsze linie obrony zostały już przełamane, a zdobycie tego miasta odcięłoby Rosjanom drogę lądową na Krym.
Polska Agencja Prasowa spotkała się z ukraińskimi żołnierzami w bazie polowej w odległości około 30 kilometrów od linii frontu. Żołnierze mieszkają w namiotach na skraju lasu. Pod drzewami ukryli samochody i amerykański bojowy wóz piechoty M2 Bradley. Działają przeważnie w nocy. To właśnie stąd wyruszają na zadania bojowe. Pieszo przedzierają się przez pola minowe, okopy i umocnienia.
ZOBACZ TEŻ: Atak na Ukrainę Relacja na żywo w tvn24.pl
10 kilometrów pieszo
Ze swojej leśnej bazy docierają w okolice miasta Robotyne samochodami. Dalej muszą już iść pieszo. Jeden z żołnierzy o pseudonimie Jeher wyciągnął telefon, żeby pokazać nagranie z ostatniego takiego marszu, gdy wracał ze swoim oddziałem z wykonanego zadania. - Przeszliśmy chyba z dziesięć kilometrów, nogi nam dosłownie odpadały - relacjonował.
- Ruscy idą i idą, a my napieramy na nich, chociaż jest ciężko. Ostatnia moja walka, kilka dni temu, odbywała się w odległości 3-5 metrów (od przeciwnika - red.). Uspokoili się dopiero wtedy, jak rzuciłem trzy granaty. Straciliśmy tam jednego z mojej grupy, ale też dwóch Rosjan przyciągnęliśmy. Poddali się, bo nie mieli innego wyjścia - mówił Jeher.
Na nagraniu widać dwóch rosyjskich jeńców. "Patrzcie, jacy fajni ruscy! Pomachajcie rączką do kamery" - zachęca głos zza kadru. - Kiedy wzięliśmy ich do niewoli, byli przerażeni. Tutaj już się uśmiechają, bo przeszli z nami te dziesięć kilometrów i trochę nas poznali. Są zmęczeni. No i wypalili całą paczkę papierosów - opowiadał Jeher.
"Uważaj na siebie, bracie"
Wieczorem do wyjazdu na linię frontu pod Robotyne szykuje się dowódca Bradleya, 19-letni żołnierz o pseudonimie Kacz. - Uważaj na siebie, bracie - żegnali go koledzy. - Jadę pod Robotyne. Walki toczą się tam teraz o wzgórze za wsią, które Rosjanie starają się utrzymać za wszelką cenę. Robotyne oddali szybko, a o tę górkę cały czas walczą - wyjaśnił żołnierz.
Pojazd, którym dowodzi, wyjeżdża na zadania tylko nocą. Przewozi żołnierzy, amunicję i niszczy sprzęt przeciwnika, a w drodze powrotnej transportuje rannych. - Po naszej stronie ofiar jest bardzo mało. Wywozimy rannych, ale ich także jest niewielu. Pracujemy bardzo składnie - zapewnił dziennikarzy Kacz.
"Nasze zwycięstwo jest blisko"
Anastazja, oficer prasowa ukraińskiej 47. Oddzielnej Zmechanizowanej Brygady Sił Zbrojnych Ukrainy wskazuje, że kierunek melitopolski jest obecnie jednym z najbardziej niebezpiecznych odcinków frontu. - Rosjanie przygotowywali się do naszej kontrofensywy od ponad roku. Przygotowali pola minowe z minami przeciwpiechotnymi i przeciwczołgowymi. Kacapy (Rosjanie - red.) mają mnóstwo min, ale nasi żołnierze dobrze sobie z nimi radzą - podkreśliła.
Według jej relacji ukraińscy żołnierze pod Robotyne działają pod intensywnym ostrzałem rosyjskiej artylerii, systemów rakietowych, czołgów i ataków lotnictwa. - Kacapy zaczęły zrzucać na nas 500-kilogramowe kierowane bomby lotnicze KAB. Wcześniej odpalali je tylko w kierunku miast. To, że teraz używają ich bezpośrednio na froncie, pokazuje, że brakuje im sprzętu i amunicji. Nasze zwycięstwo jest blisko - zapewniła Anastazja.
Źródło: PAP