Choć NATO zwiększa swoją obecność na wschodniej flance, wielu polityków i ekspertów ostrzega, że to może nie powstrzymać Władimira Putina. Niedawno Michaił Chodorkowski, były rosyjski oligarcha, a obecnie krytyk Kremla i reżimu Władimira Putina, w wywiadzie z CNN stwierdził, że "kolejnym krokiem Putina może być atak na kraje bałtyckie: Estonię, Łotwę i Litwę".
– Musimy zrozumieć, że w swojej głowie Putin jest w stanie wojny nie z Ukrainą. On jest w stanie wojny ze Stanami Zjednoczonymi i NATO. Powiedział to więcej niż raz – zaznaczył Chodorkowski.
Kaja Kallas, premier Estonii, również wielokrotnie wyrażała swoje obawy co do imperialistycznych zapędów potężnego sąsiada. – Jeśli Putin wygra, albo chociaż będzie postrzegał tę wojnę (red. – z Ukrainą) jako swoje zwycięstwo, jego apetyt będzie tylko rósł. Wtedy zwróci się w kierunku innych krajów. Dlatego musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, by go powstrzymać – stwierdziła pod koniec marca.
Czytaj więcej: Finlandia i Szwecja rozważają dołączenie do NATO
Zawodowe siły zbrojne Estonii to jedynie siedem tysięcy żołnierzy
Estonia, choć najmniejsza z krajów bałtyckich – ma niewiele ponad 1,3 miliona mieszkańców – od lat wydaje dużą część swojego budżetu na armię. Proporcjonalnie do liczby mieszkańców jest na trzecim miejscu wśród krajów NATO, jeśli chodzi o wydatki na zbrojenia.
Zawodowe siły zbrojne Estonii to jedynie siedem tysięcy żołnierzy. Działa też jednak Liga Obrony o nazwie Kaitseliit. Ta formacja zbrojna obrony terytorialnej, podległa armii, zrzesza 25 tysięcy ochotników – zwykłych obywateli, w tym również kobiety i młodzież. Biorąc pod uwagę liczbę mieszkańców kraju, dwa procent populacji należy do Kaitseliit. A w ostatnim czasie ten odsetek rośnie, bo po inwazji Rosji na Ukrainę wciąż zgłaszają się nowi ochotnicy. Dla porównania – w zamieszkanej przez blisko 38 milionów Polsce Wojska Obrony Terytorialnej liczą 32 tysiące osób.
Lauri Abel, estoński polityk i były dowódca Kaitseliitu w Tallinnie, wierzy, że obywatele kraju chwycą za broń, jeśli zajdzie taka potrzeba. Widzi ich jako czynnik, który może przeważyć o zwycięstwie. – Są łącznikiem pomiędzy armią a społeczeństwem. Są wszędzie, pracują w różnych firmach. Krzewią ducha walki w społeczeństwie – uważa.
"Nie znam wielu krajów na świecie, w których państwo powierza swoim obywatelom broń"
Dziennikarze tygodnika "Time" byli świadkami tego, jak Kaitseliit przygotowuje się do wojny podczas ćwiczeń w lesie Klooga, 40 kilometrów na zachód od stolicy kraju Tallinna. Estończycy ćwiczyli tam walkę z wrogiem, obsługę broni – także przeciwpancernej, użycie środków wybuchowych, a także zdobywali umiejętności survivalowe.
Jak donosi amerykański magazyn, na koniec kursu podstawowego, jeśli zakończą go z sukcesem, ochotnicy z Ligi Obrony broń mogą zabrać do domu. Wielu z nich korzysta z tej możliwości. – Nie znam wielu krajów na świecie, w których państwo powierza swoim obywatelom broń, tak na wszelki wypadek – komentował jeden z weteranów Kaitseliit. – Jeśli nagle zostaniemy zaatakowani, nie muszę iść do punktu, aby odebrać mój sprzęt. Mogę po prostu wyjść frontowymi drzwiami, przejść kilka metrów, schować się w krzakach i być zagrożeniem dla wroga – mówi.
Wiele osób, z którymi rozmawiał "Time", ze względów bezpieczeństwa nie chce podawać swoich nazwisk. Tak jak Kaia, księgowa, która zostawiła w domu swoje dziecko i przyjechała na weekendowe ćwiczenia w lesie mimo ujemnej temperatury. Kobieta była zadowolona z efektów i tego, jak jej oddział poradził sobie w symulowanej zasadzce.
Mają walczyć na swoim podwórku
Podobnie 36-letnia Katlin, która na co dzień pracuje w finansach. – Pięć dni w tygodniu noszę szpilki, więc to jest zupełnie inne doświadczenie. Ale chcę tej wiedzy, chcę być gotowa – mówi. – Nie jesteśmy regularną armią. Jesteśmy zwykłymi obywatelami gotowymi przelać krew za każdą piędź naszej ziemi, którą okupant będzie chciał zagarnąć – mówił dziennikarzom inny uczestnik ćwiczeń, 20-letni Henri.
Zdecydowana większość ochotników Ligi Obrony nie dostaje żadnych pieniędzy. Kraj gwarantuje im za to trening i broń. Podstawowy kurs trwa osiem weekendów. Podczas nich ochotnicy przygotowują się do walki partyzanckiej. – Jedną z naszych podstawowych zasad jest to, że walczysz w terenie, z którego pochodzisz – wyjaśnia major Rene Toomse, który nadzoruje program treningowy Ligi. – W czasie pokoju poznajesz teren. Wiesz, gdzie się schować, gdzie możesz zorganizować zasadzkę. To daje ogromną przewagę w walce z najeźdźcą. Oni nie wiedzą, gdzie iść, a ty znasz każdy kawałek ziemi – komentuje. Wierzy, że jeśli Rosja zdecyduje się na inwazję w Estonii, skończy się to dla niej katastrofą.
OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE W TVN24 GO:
Autorka/Autor: eŁKa/az
Źródło: TVN24, Time
Źródło zdjęcia głównego: FB/Kaitseliit