"Broń mogą zabrać do domu". Jak niewielka Estonia przygotowuje obywateli do obrony przed atakiem Rosji

Źródło:
TVN24, Time
Jeden z tegorocznych kursów Kaiseliitu
Jeden z tegorocznych kursów KaiseliituFB/Kaitseliit
wideo 2/5
Jeden z tegorocznych kursów KaiseliituFB/Kaitseliit

Licząca niewiele ponad 1,3 miliona mieszkańców Estonia, najmniejszy z krajów bałtyckich, obawia się, że może być następnym celem Rosji. Zawodowe siły zbrojne Estonii to zaledwie siedem tysięcy żołnierzy. Prężnie działa jednak Liga Obrony, zrzeszająca ochotników, którzy przechodzą regularne ćwiczenia na wypadek inwazji.

Choć NATO zwiększa swoją obecność na wschodniej flance, wielu polityków i ekspertów ostrzega, że to może nie powstrzymać Władimira Putina. Niedawno Michaił Chodorkowski, były rosyjski oligarcha, a obecnie krytyk Kremla i reżimu Władimira Putina, w wywiadzie z CNN stwierdził, że "kolejnym krokiem Putina może być atak na kraje bałtyckie: Estonię, Łotwę i Litwę".

– Musimy zrozumieć, że w swojej głowie Putin jest w stanie wojny nie z Ukrainą. On jest w stanie wojny ze Stanami Zjednoczonymi i NATO. Powiedział to więcej niż raz – zaznaczył Chodorkowski.

Kaja Kallas, premier Estonii, również wielokrotnie wyrażała swoje obawy co do imperialistycznych zapędów potężnego sąsiada. – Jeśli Putin wygra, albo chociaż będzie postrzegał tę wojnę (red. – z Ukrainą) jako swoje zwycięstwo, jego apetyt będzie tylko rósł. Wtedy zwróci się w kierunku innych krajów. Dlatego musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, by go powstrzymać – stwierdziła pod koniec marca.

Czytaj więcej: Finlandia i Szwecja rozważają dołączenie do NATO

Zawodowe siły zbrojne Estonii to jedynie siedem tysięcy żołnierzy

Estonia, choć najmniejsza z krajów bałtyckich – ma niewiele ponad 1,3 miliona mieszkańców – od lat wydaje dużą część swojego budżetu na armię. Proporcjonalnie do liczby mieszkańców jest na trzecim miejscu wśród krajów NATO, jeśli chodzi o wydatki na zbrojenia.

Zawodowe siły zbrojne Estonii to jedynie siedem tysięcy żołnierzy. Działa też jednak Liga Obrony o nazwie Kaitseliit. Ta formacja zbrojna obrony terytorialnej, podległa armii, zrzesza 25 tysięcy ochotników – zwykłych obywateli, w tym również kobiety i młodzież. Biorąc pod uwagę liczbę mieszkańców kraju, dwa procent populacji należy do Kaitseliit. A w ostatnim czasie ten odsetek rośnie, bo po inwazji Rosji na Ukrainę wciąż zgłaszają się nowi ochotnicy. Dla porównania – w zamieszkanej przez blisko 38 milionów Polsce Wojska Obrony Terytorialnej liczą 32 tysiące osób.

Lauri Abel, estoński polityk i były dowódca Kaitseliitu w Tallinnie, wierzy, że obywatele kraju chwycą za broń, jeśli zajdzie taka potrzeba. Widzi ich jako czynnik, który może przeważyć o zwycięstwie. – Są łącznikiem pomiędzy armią a społeczeństwem. Są wszędzie, pracują w różnych firmach. Krzewią ducha walki w społeczeństwie – uważa.

Ćwiczenia estońskiej Ligi ObronyFB/Kaitseliit

"Nie znam wielu krajów na świecie, w których państwo powierza swoim obywatelom broń"

Dziennikarze tygodnika "Time" byli świadkami tego, jak Kaitseliit przygotowuje się do wojny podczas ćwiczeń w lesie Klooga, 40 kilometrów na zachód od stolicy kraju Tallinna. Estończycy ćwiczyli tam walkę z wrogiem, obsługę broni – także przeciwpancernej, użycie środków wybuchowych, a także zdobywali umiejętności survivalowe.

Jak donosi amerykański magazyn, na koniec kursu podstawowego, jeśli zakończą go z sukcesem, ochotnicy z Ligi Obrony broń mogą zabrać do domu. Wielu z nich korzysta z tej możliwości. – Nie znam wielu krajów na świecie, w których państwo powierza swoim obywatelom broń, tak na wszelki wypadek – komentował jeden z weteranów Kaitseliit. – Jeśli nagle zostaniemy zaatakowani, nie muszę iść do punktu, aby odebrać mój sprzęt. Mogę po prostu wyjść frontowymi drzwiami, przejść kilka metrów, schować się w krzakach i być zagrożeniem dla wroga – mówi.

Wiele osób, z którymi rozmawiał "Time", ze względów bezpieczeństwa nie chce podawać swoich nazwisk. Tak jak Kaia, księgowa, która zostawiła w domu swoje dziecko i przyjechała na weekendowe ćwiczenia w lesie mimo ujemnej temperatury. Kobieta była zadowolona z efektów i tego, jak jej oddział poradził sobie w symulowanej zasadzce.

Mają walczyć na swoim podwórku

Podobnie 36-letnia Katlin, która na co dzień pracuje w finansach. – Pięć dni w tygodniu noszę szpilki, więc to jest zupełnie inne doświadczenie. Ale chcę tej wiedzy, chcę być gotowa – mówi. – Nie jesteśmy regularną armią. Jesteśmy zwykłymi obywatelami gotowymi przelać krew za każdą piędź naszej ziemi, którą okupant będzie chciał zagarnąć – mówił dziennikarzom inny uczestnik ćwiczeń, 20-letni Henri.

Zdecydowana większość ochotników Ligi Obrony nie dostaje żadnych pieniędzy. Kraj gwarantuje im za to trening i broń. Podstawowy kurs trwa osiem weekendów. Podczas nich ochotnicy przygotowują się do walki partyzanckiej. – Jedną z naszych podstawowych zasad jest to, że walczysz w terenie, z którego pochodzisz – wyjaśnia major Rene Toomse, który nadzoruje program treningowy Ligi. – W czasie pokoju poznajesz teren. Wiesz, gdzie się schować, gdzie możesz zorganizować zasadzkę. To daje ogromną przewagę w walce z najeźdźcą. Oni nie wiedzą, gdzie iść, a ty znasz każdy kawałek ziemi – komentuje. Wierzy, że jeśli Rosja zdecyduje się na inwazję w Estonii, skończy się to dla niej katastrofą.

OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE W TVN24 GO:

Autorka/Autor:eŁKa/az

Źródło: TVN24, Time

Źródło zdjęcia głównego: FB/Kaitseliit

Tagi:
Raporty: