Tłumy Brytyjczyków przemaszerowały w sobotę ulicami Londynu, protestując przeciwko decyzji o wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej i domagając się organizacji ponownego referendum w tej sprawie. Organizatorzy marszu szacują, że wzięło w nim udział nawet 700 tysięcy osób.
- Ludzie uważają, że negocjacje dotyczące brexitu to totalny bałagan. Nie wierzą, że rząd spełni obietnice, częściowo dlatego, że one nie mogą być spełnione - tłumaczył James McGrove, jeden z organizatorów marszu.
Wśród bannerów, które nieśli protestujący można było zobaczyć m.in. napis: "brexit ukradł mi przyszłość"
Brytyjskie media zwróciły uwagę, że to prawdopodobnie największy wyraz sprzeciwu wobec decyzji o brexicie po referendum w tej sprawie z czerwca 2016 roku. Jak zaznaczono, to także największy protest przeciwko polityce rządu od czasu wielkich demonstracji przeciwko brytyjskiemu zaangażowaniu w wojnę w Iraku.
Londyńska policja metropolitalna nie ma w zwyczaju upubliczniać danych dotyczących skali publicznych protestów, więc nie potwierdziła szacunków organizatorów.
"Chaos i zamieszanie negocjacji"
Poparcia sobotniemu marszowi udzieliła m.in. grupa proeuropejskich posłów z wiodących partii politycznych, w tym była minister przedsiębiorczości Anna Soubry, minister ds. biznesu w laburzystowskim gabinecie cieni Chuka Ummuna, a także lider Liberalnych Demokratów Vince Cable. Wsparcie zadeklarowali również laburzystowski burmistrz Londynu Sadiq Khan oraz pierwsza minister Szkocji Nicola Sturgeon.
- Chaos i zamieszanie ostatnich negocjacji pokazały, że nawet najlepsze rozwiązanie będzie złe dla Wielkiej Brytanii - powiedział były minister transportu z Partii Pracy Andrew Adonis.
Burmistrz Londynu Sadiq Khan odniósł się do oskarżeń zwolenników brexitu, zdaniem których ponowne referendum byłoby niedemokratyczne. - Czy może być coś bardziej demokratycznego, coś bardziej brytyjskiego niż zaufanie w decyzję Brytyjczyków? - pytał Khan.
W marszu nie wzięli udziału czołowi politycy rządzącej Partii Konserwatywnej, ani najważniejsze postaci Partii Pracy. Zarówno premier Theresa May, jak i lider opozycji Jeremy Corbyn byli w sobotę poza Londynem.
"Nie sprzeniewierzy się wynikowi referendum"
Na początku października szefowa rządu zapowiadała, że "nie sprzeniewierzy się wynikowi referendum" i ostrzegała, że próba powtórzenia głosowania podkopałaby zaufanie wyborców do brytyjskiej demokracji i zostałaby odebrana jako próba pouczania ich przez niezadowolonych z ich pierwszej decyzji polityków.
- Posłowie zwrócili się do Brytyjczyków z prośbą o podjęcie decyzji, ufając ich ocenie sytuacji. Oni z kolei zaufali nam, że zrealizujemy ich wybór, i ja ich nie zawiodę - zapewniła May. Z kolei Corbyn wielokrotnie sugerował, że jego preferowanym rozwiązaniem byłoby doprowadzenie do upadku rządu Partii Konserwatywnej i organizacja przedterminowych wyborów parlamentarnych. Najnowsze sondaże wskazują, że gdyby doszło do ponownego referendum, na niewielką przewagę mogliby liczyć zwolennicy zachowania członkostwa w UE. Wielu Brytyjczyków nie jest jednak przekonanych do słuszności próby odwrócenia oryginalnej decyzji z czerwca 2016 roku, uznając za stosowne zrealizowanie podjętego wówczas zobowiązania. Wielka Brytania rozpoczęła proces wyjścia z Unii Europejskiej 29 marca 2017 roku i powinna opuścić Wspólnotę 29 marca 2019 roku.
Autor: ft//kg / Źródło: BBC, PAP, Reuters