Szeroko zakrojone przeczesywanie wód archipelagu sztokholmskiego przez flotę wywołało medialną burzę w Szwecji. Co i rusz pojawiają się sensacyjne tytuły, sugerujące, że chodzi o rosyjski okręt podwodny i rosyjskich dywersantów. Szwedzi są na tym punkcie bardzo przeczuleni, a wszystko przez incydent sprzed 33 lat, kiedy Sowieci naprawdę trafili w szwedzki brzeg i wywołali kryzys dyplomatyczny.
Obecnie szwedzkie władze nie podają informacji na temat tego, czym właściwie może być poszukiwany przez nie obiekt. Pokazano jedynie jedno niewyraźne zdjęcie i wskazano obszar, na którym trzech świadków miało "coś" widzieć. Rząd nazywa całą akcję "operacją wywiadowczą" tudzież "zbieraniem informacji".
Ze szwedzkich mediów wyłania się jednak dość jednoznaczny obraz, według którego to niemal na pewno rosyjski okręt podwodny lub pojazd dywersyjny. Rzekomo miał mieć awarię i wysłał sygnał alarmowy do Kaliningradu. Taka wersja wydarzeń trafia w Szwecji na bardzo podatny grunt. Szwedzi mają bowiem bardzo realne doświadczenia z podwodnymi intruzami ze wschodu i przekonanie o tym, że nieustannie kręcą się oni u szwedzkich wybrzeży jest silne. Głównym powodem tego przeczulenia jest incydent z przed 33 lat, ochrzczony mianem "Whiskey on the Rocks".
Nieproszony gość
27 października 1981 roku rybacy mieszkający na skalistych wysepkach opodal Kalskrony natknęli się na coś niezwykłego. Wypływając na morze, zobaczyli wynurzony z wody duży okręt podwodny stojący tuż przy brzegu. Jednostka była wyraźnie przegłębiona na rufę i wszystko wskazywało na to, że wpłynęła na płyciznę, gdzie ugrzęzła. Później mieszkający niedaleko ludzie twierdzili, że w nocy poprzedzającej wykrycie intruza wyraźnie słyszeli pracujące przez wiele godzin silniki diesla.
Rybacy szybko donieśli o swoim odkryciu władzom. Początkowo nie dowierzano ich słowom, ale wysłany na miejsce okręt patrolowy potwierdził sensacyjne informacje. Wyrzucony na płyciznę u brzegu skalistej wysepki leżał radziecki okręt podwodny typu Whiskey (oznaczenie NATO), który bezskutecznie próbował się uwolnić z potrzasku przy pomocy własnych silników. Intruz znajdował się zaledwie kilkanaście kilometrów od głównej bazy szwedzkiej floty. Na miejsce szybko dotarło kilka kolejnych małych jednostek patrolowych i holowników.
Obecność radzieckiego okrętu była oczywistym pogwałceniem szwedzkich wód terytorialnych i szwedzkiej neutralności. Szwedzi wysłali na pokład uwięzionego intruza komandora Karla Anderssona wraz z tłumaczem. Mężczyźni mieli nawiązać komunikację z Rosjanami. Dowódca radzieckiego okrętu Anatolij Gustijn oznajmił, że wszedł na szwedzki brzeg przez pomyłkę. Twierdził, że awarii uległ żyrokompas i był przekonany, że jest pomiędzy Bornholmem a Polską. Według relacji medialnych z tamtego czasu radziecki kapitan miał być "załamany" incydentem. Nie podał jednak nazwy czy numeru okrętu, zasłaniając się tajemnicą. Szwedzi nazwali go sami U-137, a jak się okazało po latach, nosił formalne oznaczenie S-363.
Na ratunek uwięzionego okrętu wyruszyła natychmiast silna eskadra Floty Bałtyckiej z Kaliningradu. W jej skład wchodziły dwa niszczyciele, fregaty, korwety i duże holowniki. Celem Rosjan było ściągnąć swojego pobratymca ze skał i wycofać się. Szwedzi nie mieli jednak zamiaru na to pozwolić bez uzyskania dalszych wyjaśnień i bez możliwości pokazania swojej siły w obliczu naruszenia granic. W ten sposób narodził się poważny kryzys dyplomatyczny, który zostawił piętno na szwedzkiej świadomości.
Napinanie muskułów i negocjacje
Dzień po odnalezieniu okrętu podwodnego do granicy szwedzkich wód terytorialnych dotarła eskadra z Kaliningradu. Okręty bojowe pozostały na wodach międzynarodowych, ale jeden holownik ruszył w kierunku wyrzuconego na brzeg okrętu. Radziecka jednostka ignorowała szwedzkie wezwania do zawrócenia. Z próby przedarcia się do okrętu podwodnego zrezygnowano dopiero, gdy Szwedzi zagrozili otwarciem ognia z baterii nabrzeżnych i zablokowali drogę swoim okrętami. Radziecka flota zrezygnowała z dalszych prób siłowego rozwiązania problemu i czekała na dyplomację.
O S-363 i jego "wizycie" w Szwecji zaczęła pisać cała prasa świata zachodniego. Incydent ochrzczono mianem "Whiskey on the Rocks", czyli "Whiskey na skałach", co było z jednej strony dosłownym opisem tego, co się stało, a z drugiej aluzją do angielskiej nazwy drinka w postaci whisky z kostkami lodu. Niezależnie od żartobliwej nazwy incydent przypadł na okres rosnących napięć międzynarodowych ze względu na radziecką inwazję na Afganistan i coraz bardziej zdecydowaną postawę nowego prezydenta USA Ronalda Reagana. Pogwałcenie szwedzkiej neutralności przez ZSRR w niezwykle widowiskowy sposób stało się przedmiotem licznych doniesień prasowych.
Całą sytuację wykorzystywał również szwedzki rząd składający się z partii centroprawicowych. Szwedzi zajęli twardą pozycję i domagali się możliwości przesłuchania oficerów z S-363, dostępu do okrętu oraz przeprosin i wyjaśnień. Jednocześnie Sztokholm zapowiedział zdecydowaną ochronę swoich granic, gdyby flota ZSRR próbowała siłą zabrać okręt podwodny. Wokół S-363 rozmieszczono znaczne siły szwedzkiego wojska. Na okolicznych skałach rozstawiono żołnierzy, którzy pozowali do zdjęć, celując naładowana bronią w radziecką jednostkę. Wokół krążyło mrowie szwedzkich okrętów, a dokładnie nad S-363 co jakiś czas przelatywały z dużą prędkością myśliwce Viggen. Atmosfera była bardzo napięta.
Dyplomatyczne siłowanie się Szwecji z ZSRR trwało ponad tydzień. Moskwa stanowczo odmówiła Szwedom prawa przeszukania okrętu podwodnego. Wyrażono natomiast skruchę, przeprosiny i zgodzono się na zejście najwyższych oficerów z S-363 oraz przesłuchanie ich. Podczas rozmów nie zdołano jednak zdobyć zbyt wielu informacji. Radzieccy marynarze nieco rozmijali się w zeznaniach, ale zgodnie utrzymywali, że doszło do błędu nawigacyjnego. Stwierdzono tylko obecność na pokładzie nadprogramowego doświadczonego oficera wyższego rangą od kapitana Gustijna, który był najwyraźniej obserwatorem przydzielonym tylko na ten rejs. W jakim celu, nie wiadomo.
W międzyczasie Szwedzi skrycie sprawdzili, czy na pokładzie S-363 są materiały radioaktywne. Specjalną aparaturę pomiarową umieszczono pod pokładem małej jednostki Straży Wybrzeża, która przycumowała do radzieckiego okrętu. Stwierdzono, że S-363 prawdopodobnie miał w przednim przedziale torpedowym głowice jądrowe. Nie byłoby to nic niezwykłego, bowiem wszystkie ówczesne okręty flot USA i ZSRR miały co najmniej jedną torpedę z głowicą jądrową.
Wyjaśnienia załogi S-363 nie przekonały Szwedów. W ich ocenie okręt nie mógł przez przypadek wpłynąć tak głęboko pomiędzy skaliste wysepki. Na dodatek tuż obok znajdowała się główna baza szwedzkiej floty, która w dniach poprzedzających incydent prowadziła ćwiczenia. Ponad to komandor Karl Andersson twierdził, że podczas swojej pierwszej krótkiej wizyty pod pokładem S-363 widział rozłożone dokładne mapy odcinka wybrzeża wokół Karlskrony.
Przeciąganie incydentu nie miało jednak sensu i ostatecznie po 10 dniach, piątego listopada, S-363 został ściągnięty przez Szwedów ze skał. Okręt był tylko lekko uszkodzony. Szwedzi zaholowali radziecką jednostkę na granicę swoich wód terytorialnych i tam "oddali ją" cierpliwie oczekującej eskadrze z Kalinigradu, która natychmiast ruszyła do domu.
Gonitwa za cieniami
Cały incydent skończył się polubownie, jednak odcisnął trwałe piętno na Szwecji. Wcześniej szpiegowanie szwedzkiego wybrzeża przez radziecką flotę nie było przedmiotem aż tak dużego zainteresowania, choć nie ulega wątpliwości, że ZSRR prowadziło takie działania. Przez całą zimną wojnę szpiegostwo było jednym z główny zajęć flot podwodnych wszystkich państw.
Jednak po incydencie z S-363 znacznie zwiększyła się liczba doniesień o "podejrzanej aktywności" u wybrzeży Szwecji. Do końca lat 80. co najmniej kilka razy w roku szwedzka flota urządzała polowania na rzekomych intruzów, nawet z użyciem ostrej amunicji. Jednak już nigdy nie udało się jednoznacznie potwierdzić, że rzeczywiście była to aktywność radzieckiej floty.
Po rozpadzie ZSRR liczba polowań na rzekomych intruzów gwałtownie spadła. To obecne jest zdecydowanie największym od dwóch dekad. Jest bardzo prawdopodobne, że szwedzkie wojsko niczego nie znajdzie i to polowanie dołączy do wielu innych, które zostało zapoczątkowane przez niejasne obserwacje cywilów i zakończyło się niczym.
Autor: Maciej Kucharczyk/mtom / Źródło: tvn24.pl