Węgierski rząd Viktora Orbana zaostrza przepisy aborcyjne. Od czwartku lekarze przed przeprowadzeniem zabiegu przerwania ciąży będą musieli przedstawić kobiecie oznaki życia płodu, jak na przykład bicie serca. Węgierski oddział Amnesty International uważa, że dekret resortu spraw wewnętrznych "utrudni dostęp do legalnej i bezpiecznej aborcji".
W wydanym w poniedziałek dekrecie węgierskie ministerstwo spraw wewnętrznych wzywa ginekologów, położników i inne osoby wykonujące zawody medyczne związane z opieką prenatalną, by od 15 września przedstawiali pacjentkom "wyraźne oznaki życia płodu" przed przystąpieniem do aborcji. Ministerstwo dodało, że "prawie dwie trzecie Węgrów utożsamia początek życia dziecka z pierwszym uderzeniem serca". Lekarz - wskazało BBC - będzie zobligowany do przedstawienia raportu potwierdzającego dokonanie takiej czynności.
Z zadowoleniem nowe przepisy przyjęła polityczka skrajnie prawicowego Ruchu Naszej Ojczyzny Dora Duro, która oceniła, że jest to krok w kierunku "ochrony wszystkich płodów od momentu poczęcia". Węgierski oddział Amnesty International twierdzi z kolei, że dekret "utrudni dostęp do legalnej i bezpiecznej aborcji".
Prawo aborcyjne na Węgrzech jest stosunkowo liberalne i zakłada, że przerywanie cięży może być dokonywane w pierwszych 12 tygodniach ze względów medycznych lub społecznych. W przypadku uszkodzenia płodu, uniemożliwiającego mu przeżycie, aborcja dozwolona jest na każdym etapie ciąży - napisał brytyjski "Guardian".
Polityka demograficzna Orbana
Jak przekazało BBC, rząd Viktora Orbana prowadzi politykę, której celem jest zwiększenie wskaźnika urodzeń na Węgrzech. Pod koniec sierpnia węgierska Najwyższa Izba Kontroli (ASZ) stwierdziła, że wyraźna nadreprezentacja kobiet wśród studentów może w przyszłości wywołać problemy demograficzne.
"Jeśli ten trend się utrzyma, odwrócenie nierówności płci w szkolnictwie wyższym może grozić spadkiem urodzeń, ponieważ kobiety będą mniej skłonne do zawierania małżeństw, a tym samym do posiadania dzieci" – piszą autorzy opublikowanego w lipcu raportu "Zjawisko różowej edukacji na Węgrzech?".
Według autorów nadreprezentacja kobiet wśród studentów jest spowodowana dominacją w systemie wyższej edukacji "cech kobiecych", przewagą przedmiotów humanistycznych nad ścisłymi, a także faktem, że aż 82 proc. nauczycieli akademickich to kobiety.
Choć dziewczynki są bardziej sumienne, to "każdy, kto widział chłopca żonglującego piłką wie, że mężczyźni są zdolni do wykonywania zadań, które wymagają bardzo wysokiego poziomu koncentracji" – można przeczytać w raporcie. Jednocześnie jego autorzy zaznaczają, że kobietom również powinno zależeć na tym, aby mężczyźni odnosili sukcesy: męska kreatywność, konkurencyjność i nastawienie na wyniki mają pozytywny wpływ nie tylko na gospodarkę, ale też przydają się w życiu codziennym w przypadku "zepsutego komputera, cieknącego kranu albo mebli, które przyjechały spakowane i nie ma kto ich złożyć".
Źródło: BBC, Guardian, PAP
Źródło zdjęcia głównego: Jane Biriukova/Shutterstock