Losy Iman i Faisala to historia młodych małżonków, którzy uciekli z Syrii przed wojną. Jeszcze do niedawna wiedli tam udane i dostatnie życie. Teraz są w obozie w Bawarii z dzieckiem, które urodziło się w drodze do Europy. To była długa podróż z nieoczekiwaną rozłąką i wciąż niepewnym finałem. Materiał programu "Czarno na białym".
Iman i Faisal pobrali się 1 września 2014 r., kiedy wojna domowa w Syrii trwała już od trzech lat. Walki nie dosięgły jednak wówczas północy kraju, gdzie oboje wiedli spokojne i dostatnie życie.
- W Syrii miałam dobre życie. My młodzi ludzie z Syrii niczym się nie różnimy o tych na Zachodzie. Gdybyś zobaczyła mnie w Syrii, to wyglądałam tam dokładnie tak samo jak wy, w Europie - podkreśla Iman w rozmowie z reporterką "Czarno na białym".
Kilka dni przed ślubem Iman i Faisala ONZ podała, że z kraju uciekły już 3 mln osób. Do walk włączyło się wówczas także Daesz, czyli tzw. Państwo Islamskie.
- Baliśmy się, że Daesz zaatakuje. Miałam plany na nasze wesele, żeby to było wielkie przyjecie, żeby zaprosić wszystkich naszych krewnych. Ale niestety nie mogliśmy tego zrobić - wspomina Imam.
Niedługo po ślubie jej mąż dostał powołanie do armii Baszara el-Asada, która walczy z rebeliantami. - Nie chciałem zabijać, a tak by się to skończyło. Tam czasami zabijają się nawet ludzie z własnej rodziny - mówi Faisal.
Tułaczka przez Europę
Młode małżeństwo zdecydowało się wtedy na ucieczkę z kraju. Iman była już w 5. miesiącu ciąży. W sfinansowaniu podróży do Europy pomogli im bliscy. Faisal tłumaczy, że na swój cel obrali Niemcy, bo to najważniejszy kraj w Unii Europejskiej, który zapewnia dobrą edukację i przyszłość.
Droga ich ucieczki wiodła przez Damaszek w Syrii, Bejrut w Libanie i turecki Stambuł. W tym ostatnim mieście czekali ponad miesiąc na przedostanie się do Europy. W końcu udało im się znaleźć przemytnika, który na pokładzie łodzi przewiózł ich do Aten.
W greckiej stolicy także spędzili ponad miesiąc, gdzie czekali na okazję, by polecieć do Monachium. Przemytnikowi, który miał im w tym pomóc, zapłacili 11 tys. euro. Ostatecznie jednak do samolotu mogła wsiąść tylko Iman, która była w 8. miesiącu ciąży.
Ich syn Saad (z arabskiego "szczęście") urodził się już w niemieckiej Pasawie, podczas gdy Faisal pokonywał kolejne kraje na drodze do Niemiec. Jak wspomina, w trakcie podróży wiele razy był oszukiwany przez przemytników. W końcu także i jemu udało się dotrzeć - dokładnie 15 sierpnia zeszłego roku.
Jak relacjonują, w sumie cała podróż kosztowała ich 23 tys. euro, czyli prawie 100 tys. złotych. To tyle, ile przeciętny Syryjczyk zarabia w ciągu 10 lat.
Po przyjeździe do Niemiec zamieszkali w ośrodku dla uchodźców w Pasawie, gdzie wspólnie z dzieckiem zajęli pokój o powierzchni 9 metrów kwadratowych. Wkrótce, dzięki pomocy państwa, będą mogli przeprowadzić się do dużo większego mieszkania w jednej z kamienic w mieście.
Pytania, co dalej
Iman i Faisal próbują teraz na nowo ułożyć swoje życie. Ona myśli o nostryfikowaniu dyplomu i powrocie do zawodu przedszkolanki, który wykonywała jeszcze w Syrii. On chce się przekwalifikować, bo z wykształcenia jest prawnikiem, a to nie daje mu szansy na znalezienie pracy w zawodzie.
- Kiedy myślę o bliskich jest mi smutno, bo oni wciąż żyją w piekle, a ja żyję w raju - mówi Faisal.
Oboje nie planują jednak powrotu. Faisal tłumaczy, że gdyby zrobił to legalnie, zostałby wcielony do armii i zmuszony do walki.
- Nielegalnie nie chcę wracać, bo musiałbym się ukrywać albo dać się zabić - dodaje mężczyzna. I podkreśla, że nawet śmierć syryjskiego prezydenta nic nie zmieni, bo największym zagrożeniem tam na miejscu jest dzisiaj dla nich tzw. Państwo Islamskie.
Autor: ts//tka / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24