Rozmontowanie mechanizmów kontroli i równowagi, gwarantujących trójpodział władzy. Wprowadzenie radykalnie prawicowych reform. Otwarcie drogi do rządów autorytarnych. Tak opisuje Project 2025 lewicowy think tank Center for American Progress. Demokraci sugerują, że ta publikacja to szczegółowy program przyszłych rządów Donalda Trumpa. On sam twierdzi, że z jej autorami nie ma nic wspólnego, a programu nawet nie czytał. Skąd wziął się Project 2025 i czy rzeczywiście zawiera szczegółowy plan drugiej kadencji Trumpa? - o tym pisze dla tvn24.pl amerykanista Andrzej Kohut.
Po pierwszych decyzjach prezydenta USA Donalda Trumpa przypominamy tekst, który ukazał się 19 października 2024 r.
Współczesne kampanie wyborcze rzadko kręcą się wokół propozycji programowych. Dominują emocje, medialne przepychanki i narracje kreowane przez specjalistów od marketingu politycznego. Przy okazji swojej lipcowej konwencji republikanie przyjęli kilkunastostronicowy dokument programowy (który nie wzbudził zbyt wielu komentarzy).
Miesiąc później podobny, nieco dłuższy dokument przyjęli demokraci. Towarzyszyła mu przede wszystkim dyskusja o tym, że został przygotowany jeszcze w momencie, kiedy kandydatem partii był Joe Biden, a jego autorzy nie dokonali stosownych modyfikacji po zastąpieniu go przez Kamalę Harris. A mówimy tu o wieloletnich programach, które przyjmują same partie, nie o propozycjach poszczególnych kandydatów na prezydenta. Bo z tym ostatnim jest jeszcze gorzej.
Na stronie Trumpa można znaleźć szereg krótkich nagrań byłego prezydenta oraz tekstów prezentujących jego pogląd na wybrane kwestie - wszystko to razem zostało umieszczone w zbiorze zatytułowanym Agenda 47 (jeśli Trump wygra wybory, będzie już nie tylko 45., ale i 47. prezydentem. Amerykanie stosują taką numerację, jeśli kadencje danego prezydenta nie następowały bezpośrednio po sobie).
Harris, po ponad miesiącu kampanii, zdążyła przedstawić kilka nie do końca sprecyzowanych propozycji, więc jej rzeczywisty program pozostaje zagadką (na przykład w polityce zagranicznej - można założyć, że będzie kontynuowała politykę Bidena, ale czy na pewno?).
Można odnieść wrażenie, że dziś, z perspektywy kandydata, korzystniej jest nie mówić zbyt wiele na temat swoich postulatów, a jeśli już, to w jak najbardziej ogólnej formie. Precyzowanie programu na zbyt wczesnym etapie niesie bowiem za sobą istotne ryzyko, nie oferując w zamian zbyt wielu korzyści.
Powrót do przeszłości?
- I wiemy, jak wyglądałaby druga kadencja Trumpa. Wszystko to zostało przedstawione w Project 2025, napisanym przez jego najbliższych doradców. A jego ostatecznym celem jest cofnięcie naszego kraju do przeszłości - mówiła Harris podczas sierpniowej konwencji demokratów w Chicago.
Nie był to odosobniony głos. Od tygodni przedstawiciele Partii Demokratycznej starają się przekonać wyborców, by zwrócili uwagę na treści zawarte w 900-stronicowej księdze "Mandate for Leadership" (Mandat dla przywództwa), powstałej w ramach Project 2025, zawsze sugerując, że to wykładnia programu Trumpa na jego potencjalną drugą kadencję. Project 2025 to coś, czym od miesięcy interesują się amerykańskie media, a nawet show-biznes - na przykład John Oliver poświęcił mu długi segment swojego wieczornego programu.
Doprowadziło to do tego, że sam Trump zdecydował się odciąć od tej inicjatywy, uznając, że szkodzi mu politycznie. Na platformie Truth Social napisał:
Nic nie wiem o Projekcie 2025. Nie mam pojęcia, kto za nim stoi. Nie zgadzam się z niektórymi postulatami, a niektóre są absolutnie śmieszne i żałosne. Cokolwiek zrobią [autorzy], życzę im powodzenia, ale nie mam z nimi nic wspólnego.
Czy jednak możemy wierzyć Trumpowi, że "nie ma nic wspólnego" z tym projektem i nie zna jego autorów?
To nie jest oficjalny program, ale...
Nie ulega wątpliwości, że Project 2025 nie jest oficjalnym programem politycznym Donalda Trumpa. Został przygotowany pod skrzydłami Heritage Foundation, największego konserwatywnego think tanku w USA, który podobne plany dla republikańskich prezydentów przygotowuje od czasów Ronalda Reagana, czyli od lat 80. XX wieku. Jest to więc zewnętrzne, powstające cyklicznie opracowanie, które jednak bywa dla amerykańskich prezydentów bardzo inspirujące.
W 2016 roku Heritage szybko wyczuło okazję związaną z niespodziewanym zwycięstwem Trumpa. W efekcie nowy prezydent zrealizował aż 64 proc. propozycji przygotowanych przez konserwatywnych ekspertów (według estymacji samego Heritage). Między innymi tak właśnie pojawił się w administracji Trumpa projekt ogromnych zwolnień podatkowych. Ponadto ludzie związani z Heritage, bądź przez tę organizację wskazani, zasilili w istotny sposób pierwszy rząd Trumpa.
Trudno zatem uwierzyć, że nagle, w 2024 roku, Trump zupełnie nic nie wie o autorach Project 2025. Zwłaszcza że w obecnej edycji Heritage postawiło na szeroko zakrojoną współpracę, zaprosiło do udziału w projekcie około stu innych organizacji. To zaś pozwoliło na przyciągnięcie autorów uważanych obecnie za potencjalnych przyszłych przedstawicieli republikańskiej administracji - jak na przykład Russell Vought, który w pierwszej kadencji Trumpa był dyrektorem Biura Organizacyjno-Budżetowego (OMB), a obecnie kieruje Center for Renewing America, istniejącym ledwie od trzech lat think tankiem, który uważany jest za jeden z najważniejszych podmiotów przygotowujących dla Trumpa plany na nową kadencję. Vought odegrał kluczową rolę przy powstawaniu Project 2025, sam napisał również jeden z rozdziałów (ten o Executive Office of the President, czyli odpowiedniku Kancelarii Prezydenta RP). Ciekawym zbiegiem okoliczności Vought był również dyrektorem ds. polityki w komitecie odpowiedzialnym za przygotowanie nowego programu dla Partii Republikańskiej przed tegoroczną konwencją.
Można zatem zrozumieć, dlaczego Trump postanowił się zdystansować od Project 2025 - wszak demokraci uczynili z zawartych w nim propozycji główny cel swoich ataków. Ponadto kierujący kampanią Trumpa Susie Wiles i Chris LaCivita słusznie uznali, że nie posłuży wizerunkowi byłego prezydenta powszechne przekonanie, że ktoś z zewnątrz podyktował mu program polityczny. Z drugiej jednak strony należy założyć, że wbrew osobistym zapewnieniom Trump doskonale wie, kto się za tym projektem kryje, a wiele zawartych w nim propozycji programowych może stanowić cenną inspirację dla nowego rządu. Zwłaszcza że ich autorzy mogą trafić na kluczowe stanowiska w nowej administracji.
"Przeciwko rządom elit"
Co zatem kryje się w liczącej ponad dziewięćset stron publikacji, która budzi takie emocje w toczącej się kampanii wyborczej? W trzydziestu rozdziałach różni autorzy (z którymi współpracowało wielu innych ekspertów, Heritage chwali się aż czterystoma współpracownikami reprezentującymi najróżniejsze konserwatywne instytucje) pokazują, jak zmieniać amerykańskie państwo, urząd po urzędzie, departament po departamencie, by stało się ono bliższe konserwatywnemu ideałowi.
Kevin Roberts, prezes Heritage, pisze we wstępie:
Ta książka, ten program, cały Projekt 2025 jest planem zjednoczenia ruchu konserwatywnego i narodu amerykańskiego przeciwko rządom elit i wojownikom kultury woke (to ostatnie pojęcie pierwotnie odnosiło się do "przebudzonej" świadomości istnienia niesprawiedliwości społecznej w USA, ale z czasem stało się po prostu łatką wykorzystywaną do napiętnowania lewicowych idei - red.).
Wskazuje też kluczowe cele, jakie stawiają przed sobą autorzy. Obok obrony konserwatywnych wartości, wzmacniania amerykańskich rodzin czy obrony wolności, jednym z najistotniejszych zagadnień jest rozmontowanie administrative state (a więc państwa zarządzanego przez biurokratów). Władzę w państwie mają sprawować ci, którzy otrzymali głosy wyborców i którzy w następnych wyborach mogą zostać rozliczeni ze swoich działań.
Silny prezydent, słabsi biurokraci
Od czasów Ronalda Reagana republikanie opowiadają się za bardziej ograniczonym rządem. Mniejszym, pozostawiającym więcej swobody obywatelom. Tłem tego postulatu było jednak libertariańskie przekonanie o nieefektywności administracji państwowej. Sam Reagan powiedział kiedyś, że najbardziej przerażające słowa w języku angielskim brzmią:
Jestem z rządu i jestem tu, by pomóc.
Filozofia stojąca za ograniczeniem roli władz państwowych, zaprezentowana w Project 2025, jest jednak inna. Prezes Heritage Kevin Roberts martwi się nie tyle tym, że rząd federalny będzie marnotrawił zasoby czy ograniczał swobodną przedsiębiorczość. Wskazuje przede wszystkim na fakt, że ogromną rolę w rządzeniu państwem odgrywają dziś nie wybrani senatorowie i kongresmeni, a profesjonalni urzędnicy kluczowych departamentów i pracownicy agencji federalnych, mogących wprowadzać szczegółowe regulacje w sprawach dotyczących środowiska naturalnego czy leków.
Skarży się na przykład na fakt, że Agencja Ochrony Środowiska (EPA)
po cichu dusi krajową produkcję energii poprzez trudne do zrozumienia procesy stanowienia prawa.
Urzędnicy Departamentu Edukacji
wprowadzają rasistowską, antyamerykańską, ahistoryczną propagandę do amerykańskich klas szkolnych.
Zaś ulegający ruchom woke Pentagon
zmusza żołnierzy do udziału w seminariach "szkoleniowych" na temat "przywilejów białych ludzi".
Project 2025 jest więc instrukcją opisującą nie tylko to, co należy zmienić, ale też jak to zrobić. Republikanie nie mogą zakładać, że w obu izbach Kongresu zdobędą większość umożliwiającą swobodną zmianę odpowiednich ustaw. By przeprowadzić ustawę przez Senat bez porozumienia z drugą stroną, partia musiałaby dysponować sześćdziesięcioma ze stu głosów (tyle potrzeba, by zakończyć debatę nad projektem i przejść do głosowania), a ostatni raz taką przewagę jedna ze stron osiągnęła jeszcze w latach 70.
Dlatego autorzy Project 2025 szukają rozwiązań alternatywnych:
(…) istnieje wiele narzędzi wykonawczych, których odważny konserwatywny prezydent może użyć, aby zakuć biurokrację w kajdanki, nakłonić Kongres do powrotu do swoich konstytucyjnych obowiązków i przywrócić narodowi amerykańskiemu władzę nad Waszyngtonem.
Trudno nie odnieść wrażenia, że u podstaw tych propozycji leżą trudności Trumpa z wprowadzaniem własnej agendy w czasach, gdy sprawował urząd prezydenta. Kiedy to ów deep state (dosł. głębokie państwo), na które były prezydent często narzekał, skutecznie blokowało jego poczynania, wywołując u Trumpa wielką frustrację. To właśnie dlatego istotną częścią składową Project 2025 jest tworzenie baz danych potencjalnych pracowników administracji, by móc szybko zastąpić dotychczasowych nowymi, bardziej lojalnymi wobec Donalda Trumpa.
Te propozycje to również element większego konstytucyjnego sporu o tak zwaną teorię jednolitej egzekutywy. Chodzi o sposób interpretowania jednego z podstawowych zapisów amerykańskiej konstytucji, a dokładniej pierwszego zdania pierwszej sekcji artykułu drugiego:
Władza wykonawcza zostanie powierzona prezydentowi Stanów Zjednoczonych Ameryki.
Zwolennicy wspomnianej teorii przekonują, że zgodnie z tym zapisem cała władza wykonawcza powinna należeć do prezydenta i nie można jej ograniczać - nie mogą zatem istnieć niezależne agencje federalne (jak np. Fed, czyli System Rezerwy Federalnej, odpowiedzialny za politykę monetarną) ani ograniczenia w kwestii zwalniania urzędników. Teoria ta była podnoszona już za czasów Reagana, a teraz wraca z nową siłą.
W świecie wojen kulturowych
Wzmocnienie władzy wykonawczej ma określony cel. Jest nim przebudowa państwa w duchu konserwatywnym. Dlatego na przykład autorzy Project 2025 postulują likwidację Departamentu Edukacji. Departament ten powstał stosunkowo późno, za prezydentury Jimmy’ego Cartera pod koniec lat 70. i od początku stał się przedmiotem krytyki ze strony republikanów, uznających go za niekonstytucyjny (konstytucja nic nie mówi o kompetencjach rządu federalnego w kwestii edukacji). Zdaniem autorów Project 2025 zlikwidowanie tego departamentu oddałoby kontrolę nad procesem edukacyjnym w ręce stanów. Istotne miałoby być również wzmocnienie roli rodziców, którzy otrzymaliby od stanu środki na edukację własnych dzieci. Tę sumę mogliby wydać na wybraną przez siebie szkołę prywatną. Postulat wzmocnienia pozycji rodziców jest od dłuższego czasu podnoszony przez środowiska konserwatywne w związku z tym, co postrzegają jako lewicową indoktrynację w amerykańskich szkołach. W Project 2025 czytamy m.in.:
Takie idee są wysoce niepopularne wśród rodziców, co pokazują ogólnokrajowe sondaże, a programy nauczania próbują wpoić uczniom radykalne idee dotyczące rasy i niejednoznaczne pojęcie "płci".
Śladów wojen kulturowych toczących współczesną Amerykę widać w tekście więcej. Przykładem może być krytyka walki ze zmianami klimatycznymi. W rozdziale poświęconym Departamentowi Energii czytamy:
Przyczyną nowego kryzysu energetycznego nie jest brak zasobów, ale ekstremalna "zielona" polityka.
Zdaniem autorów Project 2025 walka z klimatem sztucznie kreuje konieczność miliardowych inwestycji, osłabiając pozycję USA, obciążając kosztami podatników i pogłębiając uzależnienie Stanów Zjednoczonych od Chin. Konserwatywny amerykański prezydent powinien zatem natychmiast zakończyć "wojnę z ropą i gazem", porzucić regulacje ograniczające produktywność amerykańskich spółek energetycznych i sprawić, że w centrum polityki rządu będzie bezpieczeństwo energetyczne kraju, a nie walka z globalnym ociepleniem. Nie trzeba chyba dodawać, że znikną wszelkie subsydia wspomagające "zieloną" transformację, a instytucje takie jak Biuro Paliw Kopalnych i Zarządzania Emisją Dwutlenku Węgla zostaną po prostu zlikwidowane.
W tekście niejednokrotnie powraca również kwestia społeczności LGBT. Na przykład amerykańska dyplomacja nie powinna, zdaniem autorów, podnosić tych tematów w relacjach z państwami afrykańskimi, skupiając się na zagadnieniach związanych z bezpieczeństwem i pomocą gospodarczą. Tęczowe flagi nie powinny pojawiać się obok flagi amerykańskiej przed budynkami ambasad USA. Departament Zdrowia nie powinien skupiać się na wspieraniu równości osób LGBT, a na pomocy dla rodzin. Osoby trans nie powinny służyć w amerykańskiej armii, a programy medyczne finansowane z budżetu federalnego nie mogą być używane do operacji uzgadniania płci. Nowy prezydent powinien też uchylić przepisy zakazujące dyskryminacji ze względu na orientację seksualną i inne kwestie związane z płcią.
Jeszcze częściej w "Mandate…" powraca temat aborcji (samo słowo "aborcja" pojawia się w tekście 199 razy!). Ameryka pod przewodnictwem konserwatywnego prezydenta nie powinna wspierać "aborcyjnego przemysłu na całym świecie" poprzez swoją pomoc rozwojową. Zakazane na szczeblu federalnym miałyby zostać pigułki aborcyjne. Kliniki aborcyjne nie powinny otrzymywać środków z budżetu federalnego, zaś sama aborcja nie powinna być dłużej uznawana za element opieki zdrowotnej.
Izolacjonistyczna Ameryka?
"Mandate for Leadership" identyfikuje pięć krajów, które stanowią dziś wyzwanie dla amerykańskiej polityki. To:
- Chiny,
- Iran,
- Wenezuela,
- Rosja,
- Korea Północna.
Centralne miejsce zajmują Chiny, a autorzy publikacji opowiadają się za jastrzębią polityką wobec Pekinu. Chiny są dla USA zagrożeniem, a nie tylko konkurentem i aby je powstrzymać, potrzebne będzie nie tylko utrzymanie wzrostu gospodarczego, umocnienie sojuszy czy zapewnienie niezależności energetycznej, ale także lepsze zrozumienie natury chińskiego systemu politycznego. Widać tu wyraźną analogię do czasów zimnej wojny i konfrontacji ze Związkiem Radzieckim.
Ciekawy jest podrozdział dotyczący Rosji, ponieważ pokazuje on, że pomiędzy ekspertami uczestniczącymi w przygotowaniu Project 2025 istnieją również istotne rozbieżności. Mamy więc opis dwóch perspektyw na wojnę Rosji z Ukrainą. Pierwsza zakłada, że Stany Zjednoczone powinny w dalszym ciągu wspierać Ukrainę i podtrzymywać swoją rolę w NATO, a ostatecznym celem jest klęska Władimira Putina.
Zwolennicy drugiej sugerują, że wsparcie Ukrainy, "jednego z najbardziej skorumpowanych państw regionu", nie leży w amerykańskim interesie, pomocą Ukrainie powinny się zająć państwa europejskie, a najbardziej pożądanym następnym krokiem jest jak najszybsze rozpoczęcie negocjacji pokojowych.
CZYTAJ TEŻ: "UŚPIONE NATO" I POKÓJ DLA UKRAINY? >>>
Wreszcie pojawia się również propozycja "trzeciej drogi", uwzględniającej amerykański interes, sugerującej ograniczoną amerykańską pomoc i konieczność jasnego zdefiniowania celu tej pomocy. Podrozdział kończy się uwagą, że nowy, konserwatywny prezydent będzie miał szansę na wytyczenie nowej drogi dla amerykańskiej polityki zagranicznej, gdzie to Chiny zostaną uznane za najważniejsze zagrożenie dla USA. Przekaz jest więc jasny: Rosja nie jest dziś dla Waszyngtonu kluczowym zmartwieniem.
Wizja polityki zagranicznej zaprezentowana w ramach Project 2025 nie stanowi zatem wezwania do izolacjonizmu, skupienia się na sprawach wewnętrznych i porzucenia sojuszników. Raczej stanowi odbicie poglądów tych, którzy chcieliby narzucić Ameryce inne priorytety. Przede wszystkim Chiny. Więcej odpowiedzialności po stronie sojuszników (również tych w ramach NATO). Ameryka powinna dążyć do pokoju poprzez swoją siłę.
Ciszej będziesz, dalej zajdziesz
Project 2025 i przygotowana w jego ramach publikacja programowa nie stanowią, wbrew atakom demokratów, planu politycznego Donalda Trumpa. Co więcej, liczne próby jego dyskredytacji spowodowały, że dziś uchodzi w otoczeniu Trumpa za dokument "radioaktywny". Trump wielokrotnie się od projektu odcinał, a odpowiedzialny za jego przygotowanie Paul Dans zrezygnował z pracy i opuścił Heritage Foundation. Sztaby kampanijne mogły po raz kolejny wyciągnąć wnioski z przykrych konsekwencji zbyt szczegółowego prezentowania własnego programu przed wyborami. Okładka "Mandate for Leadership" stała się czymś w rodzaju tarczy strzelniczej, do której z upodobaniem celowali demokraci w ostatnich kilkunastu tygodniach.
Nie oznacza to jednak, że należy wierzyć deklaracjom Donalda Trumpa. Autorzy Project 2025 są blisko powiązani z byłym prezydentem. Część z nich znajdzie się w przyszłej administracji, jeśli to on wygra listopadowe wybory. Idee pojawiające się w tym dokumencie (wzmocnienie władzy prezydenckiej, likwidacja Departamentu Edukacji, nadanie priorytetu Chinom w polityce zagranicznej) są obecne w konserwatywnych kręgach od lat. Podobnie jak postulaty dotyczące aborcji, zakończenia walki ze zmianami klimatycznymi czy rezygnacji z polityk równościowych.
Co więcej, w pracach nad Project 2025 brał udział cały szereg konserwatywnych organizacji, a według pogłosek płynących z Waszyngtonu część z nich może mieć istotny wpływ na Trumpa, jeśli ten zasiądzie w Gabinecie Owalnym. Ich propozycje programowe nie różnią się tak bardzo od tego, co znalazło się w "Mandate for Leadership". Prawdopodobnie nie uda się też przeprowadzić szeroko zakrojonych zmian kadrowych w administracji nie tylko bez ludzi pracujących nad tą inicjatywą, ale także tych, których w ramach tej inicjatywy zarejestrowano jako potencjalnych pracowników (baza nazwisk ma zawierać już ponad 18 tysięcy pozycji).
Czy realizacja założeń Project 2025 rzeczywiście oznacza, że Stany Zjednoczone przybliżą się do autorytaryzmu? Jego autorzy odpowiedzieliby, że wręcz przeciwnie: mówimy o wizji państwa, w którym mniejszą rolę odgrywają bezimienni, niepodlegający społecznej kontroli biurokraci, a większą wybieralni oficjele. Większą rolę będą odgrywać władze stanowe i lokalne, mniejszą zaś przedstawiciele centralnej administracji.
Plan twórców Project 2025 jest jednak obarczony znacznym ryzykiem. Próba wymiany kilkudziesięciu tysięcy urzędników może nie tylko okazać się niezgodna z prawem, ale także doprowadzić do wielomiesięcznego chaosu. Konsolidacja władzy w rękach dowolnej administracji, nawet tej kierującej się najlepszymi intencjami, będzie stwarzała ogromną pokusę nadużyć, zaś wspomnienie okresu, który nastąpił po wyborach 2020 roku - gdy Donald Trump za wszelką cenę, także naginania prawa, usiłował utrzymać się w Białym Domu - każe patrzeć na tego rodzaju koncepcje z niepokojem.
Chiny,
Iran,
Wenezuela,
Rosja,
Autorka/Autor: Andrzej Kohut - amerykanista, ekspert Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego, specjalista ds. nowych mediów w Ośrodku Studiów Wschodnich. Jest twórcą popularnego podcastu "Po amerykańsku" i autorem książki "Ameryka. Dom podzielony".
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: CAROLINE BREHMAN/EPA/PAP