Dmytro został ranny 25 lutego - do tej pory wraca do zdrowia i dopiero teraz jest w stanie mówić, co zapamiętał z tamtego czasu. Ukraiński żołnierz widział, jak ginęli jego przyjaciele. Opowiedział o tym reporterce magazynu "Polska i Świat" Sylwii Piestrzyńskiej.
Mocno roztrzaskana kość, zerwana skóra i mnóstwo straconej krwi - minęły ponad dwa miesiące, a on wciąż dochodzi do siebie. Dmytro jest żołnierzem, który na Ukrainie został ranny 25 lutego, jako jeden z pierwszych po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na jego kraj.
Razem z innymi żołnierzami Dmytro pojechał na północ Kijowa bronić miasta. Kiedy byli 20 kilometrów za stolicą, zostali zaatakowani przez rosyjską armię nacierającą od strony Białorusi. - Zaatakowali nas z rosyjskich helikopterów, ale też rakietami ziemia-powietrze. Jedna z tych rakiet spadła tuż przed samochodem, którym jechałem - opowiada mężczyzna w rozmowie z reporterką magazynu "Polska i Świat".
Stracił przyjaciół w rosyjskim ataku
- Siedziałem z przodu koło kierowcy. Kiedy zobaczyłem, że leci na nas rakieta, zakryłem oczy, dlatego moja ręka tak teraz wygląda. W samochodzie było nas pięcioro. Trzy osoby zostały ranne. Dwie zginęły - dodaje.
Małżeństwo, które zginęło, to Irina Cwila i Dmytrij Syniuka - jedne z pierwszych ofiar tej wojny. Oboje wstąpili do armii, kiedy Rosja napadła na Ukrainę osiem lat temu. - Dmitrij, którego nazywaliśmy Demonem, był moim bliskim przyjacielem - przyznaje Dmytro.
Ukraiński żołnierz podkreślił, że walczył z Dmitrijem w Donbasie w jednym batalionie. - Jego żona też była wspaniała. Kochali żeglować - wspomina. - Przed wojną też byli na żaglach, ale kiedy pojawiło się zagrożenie wojną, wrócili, żeby być gotowym do obrony swojego ukochanego miasta. No i niestety, zginęli, broniąc Kijowa - dodaje.
Mówiąc o rosyjskim ataku na ich pojazd, podkreśla, że "nie było czasu na refleksję". - Samochód zaczął płonąć i trzeba było się z niego wydostać, a byliśmy ranni. Szukałem po omacku swojego karabinu. Chłopaki zaczęli nas wyciągać z auta. Krzyczeli: "szybko, szybko, bo zaraz spadnie kolejna rakieta". I tak też się stało. W drugim samochodzie zaczęło palić się koło. Cofnęliśmy się w stronę miasta. Kolega zawiózł nas do szpitala w Kijowie. Byłem na granicy przytomności - relacjonuje.
Rana ręki okazała się bardzo poważna. Nerwy zostały tak uszkodzone, że poruszanie palcami jest bardzo trudne. Mężczyzna przeszedł kilka operacji i co najmniej jedna jest jeszcze przed nim.
Rzucił pracę, żeby walczyć o Ukrainę
Dmytro z zawodu jest prawnikiem. Podkreśla, że nie miał innego wyjścia - porzucił pracę, by walczyć na wojnie. - Ukraina to mój kraj. Nie zastanawiałem się, czy brać broń do ręki. Po prostu wziąłem i poszedłem walczyć. Ale tym razem, kiedy jechaliśmy bronić Kijowa, wiedzieliśmy, że to może być droga w jedną stronę - wyjaśnia.
- Żona i syn już pierwszego dnia wyjechali z Kijowa. Oczywiście boimy się o siebie. Ale cóż, mamy wojnę, musimy jakoś się trzymać - mówi Dmytro i zapewnia, że jak tylko wyzdrowieje, wróci bronić kraju. Jest tego pewien, bo kiedy walczył w Donbasie, też został ranny - i to nie powstrzymało go przed obroną Kijowa.
Sylwia Piestrzyńska, asty//now
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24