Ci, którzy nie uciekli z Siewierodoniecka. "Chyba zawsze ze mną będzie ten smak i zapach krwi"

Źródło:
"Superwizjer" TVN
"Ci, którzy nie uciekli z Siewierodoniecka". Fragment reportażu Superwizjera
"Ci, którzy nie uciekli z Siewierodoniecka". Fragment reportażu Superwizjera TVN24
wideo 2/27
"Ci, którzy nie uciekli z Siewierodoniecka". Fragment reportażu Superwizjera TVN24

Dwaj polscy dziennikarze pojechali z Kramatorska na wschód, w stronę linii frontu. Do miasta, które niedługo może podzielić los zrównanego z ziemią Mariupola. Spotkali tam ludzi, którzy wciąż czekają na ewakuację, oraz takich, którzy zostali i w heroiczny sposób pomagają innym. Reportaż "Superwizjera" TVN "Ci, którzy nie uciekli z Siewierodoniecka".

W Donbasie mają rozstrzygnąć się losy wojny w Ukrainie. Pobita pod Kijowem, Czernihowem i Sumami rosyjska armia rozpoczęła kontratak na wschodzie kraju. Siewierodonieck jest jednym z większych miast obwodu ługańskiego. Tuż za nim zaczynają się tereny okupowane przez Rosjan. Bez zdobycia tego miasta rosyjska armia nie wygra bitwy o Donbas.

OGLĄDAJ W TVN24 GO: "Ci, którzy nie uciekli z Sewierodniecka" >>>

Polscy dziennikarze, Paweł Pieniążek i Maciej Stanik pojechali do Siewierodoniecka z Kramatorska, najważniejszego punktu przysiadkowego dla uchodźców z przyfrontowych obszarów wschodniej Ukrainy.

"Nie można się przyzwyczaić do wojny"

Z Siewierodoniecka wyjechało już ponad 80 tysięcy mieszkańców. Pozostali tu tylko wojskowi, nieliczni członkowie administracji publicznej i cywile, którzy nie zdążyli lub nie chcieli się ewakuować. Niegdyś stutysięczne miasto jest wyludnione.

Po dotarciu na miejsce, na jednej z opustoszałych ulic dziennikarze spotkali rowerzystę. 70-letni Walerij został w przyfrontowym mieście, żeby opiekować się emerytowaną nauczycielką, starszą kobietą ze swej rodziny. - Jest świadoma. Jest mi bardzo żal tej kobiety. Ona jako jedyna została z całej klatki. Jedyna z całej klatki. Proszę sobie wyobrazić - trzecie piętro, a ledwo się przemieszcza - wyjaśnił.

Razem z dziennikarzami udał się do domu 91-letniej Raisy Zacharownej. Walerij jest jedynym członkiem jej rodziny, który został w Siewierodoniecku. Kobieta od kilku lat jest wdową, a jej syn z wnukami mieszka w Moskwie. W rozmowie z reporterami przyznała, że chciała zostać w mieście, jednak w związku z przybierającymi na sile atakami rozważa ucieczkę. - Na początku było jeszcze znośnie, ale później, jak zaczęły strzelać Grady, to zrobiło się strasznie. Przerażająco. Wszędzie wszystko zniszczono - powiedziała. 

Raisa i Walerij TVN24

- Proszę zrozumieć. Nie można się przyzwyczaić do wojny. Nie znajdzie się nawet głupiec, który powiedziałby, że się nie boi. Wszyscy się boją, taka jest ludzka natura - powiedział Walerij.

"Mąż pobiegł na bazar. Myślałam tylko o tym, żeby wrócił żywy"

Siewierodonieck jest nieustannie bombardowany i ostrzeliwany przez Rosjan. Dziennikarze sporadycznie spotykali ludzi na ulicach. Życie większości z nich toczy się w piwnicach. W jednym z ostrzelanych bloków w południowej dzielnicy miasta, która jest szczególnie zniszczona, spotkali Katerynę i jej sąsiadów.

- Planowaliśmy wyjechać, ale nie wiedzieliśmy jak. Dla ludzi nawet nie ma miejsca, a tu koty, psy. Nie było jak tego wszystkiego zorganizować. (…) Niby już pakowaliśmy się do wyjazdu, nawet samochód już miał przyjechać. Zadzwonili do nas i powiedzieli, że są na miejscu i że mamy wychodzić, ale się zaczęło show świetlne. I ten kierowca powiedział, że nigdzie nie jedzie - opowiadała reporterom Kateryna.

- To był 8 marca [Dzień Kobiet - przyp. red.]. Nigdy w życiu bym się nie spodziewała, że tak będę świętować - w trakcie bombardowania, na piątym piętrze. Mąż pobiegł na bazar. Myślałam tylko o tym, żeby wrócił żywy. A on wrócił z trzema czerwonymi różami i pyta, czy się spodziewałam. W ogóle o czymś takim nie myślałam. Nie mogłam nawet marzyć, żeby 8 marca w trakcie wojny przyniósł mi róże. Taką mi mąż zrobił niespodziankę na 8 marca - wspominała.

Zniszczony budynek mieszkalny w SiewierodonieckuTVN24

Sąsiad kobiety wyjaśnił, dlaczego nie opuścił miasta. - Dlaczego nie wyjechałem? Dlatego, że mam kota. Jest teraz na czwartym piętrze. Jak zostawić zwierzę? Nie po to je przygarniałem, jest członkiem rodziny. Jak nie, to trzeba było go nie brać, tylko prowadzić życie samotnika i być odpowiedzialnym tylko za siebie. Jak już masz zwierzę, to bierz za nie odpowiedzialność. Jak można je porzucić? - tłumaczył. 

"Chyba zawsze ze mną będzie ten smak i zapach krwi"

Szpital w Siewierodoniecku jest regularnie ostrzeliwany przez agresora. To obecnie jedyny funkcjonujący szpital w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. W budynku zostało tylko dziesięciu pracowników medycznych. Jedną z nich jest pielęgniarka Oksana. - Jestem starszą pielęgniarką w tym szpitalu już od 15 lat. Kiedyś byłam starszą pielęgniarką, teraz po prostu pielęgniarką. Czasem jestem młodszą pielęgniarką, czasem elektrykiem czy ślusarzem, złotą rączką - powiedziała.

- Dosłownie trzy dni temu zeszłam na pierwsze piętro. Było tam około piętnastu osób, całe pomieszczenie zalane krwią, wszyscy płakali. (…) Jestem pracownikiem medycznym, mam niby być przyzwyczajona do tego, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałam. Dzieci bez oczu, krzyki, poszukiwania bliskich. Dosłownie wszyscy przywiezieni są nieprzytomni, nie do rozpoznania - powiedziała dziennikarzom Oksana.

- Pogotowia nie ma. Ludzie przychodzą sami albo dojeżdżają własnym transportem lub straż pożarna przywozi, kiedy jest już bardzo ciężki przypadek. Udary mózgu się przecież nadal zdarzają, tym bardziej w takich czasach - zwróciła uwagę inna pielęgniarka, pracująca w szpitalu w Siewierodoniecku, dodając, że obecnie działa tam tylko jedna karetka. - Mamy jednego kierowcę. Pacjentka z raną postrzałową w biodrze czekała dwie godziny. Leżała na ulicy - mówiła.

Ukraińscy seniorzy - tak bardzo przywiązani do swojej ziemi - do samego końca nie chcą uciekać z rodzinnych stron. Najczęściej ich decyzje zmieniają się dopiero pod wpływem tragicznych doświadczeń. - Wyciągnęli mnie spod gruzów, budynek zaczął płonąć. Przenieśli mnie do schronu - opowiadała reporterom starsza kobieta, którą opiekowano się w placówce.

Szpital w SiewierodonieckuTVN24

Rosjanie strzelają nie tylko w cele wojskowe. Ich artyleria dotychczas zniszczyła centra handlowe, budynki mieszkalne, sklepy i bazary. W Siewierodoniecku śmierć może przyjść w każdej chwili. - Zaczął się ostrzał, zostałam trafiona odłamkiem w nogę. Fala uderzeniowa mnie powaliła. Dopóki byłam świadoma, przeczołgałam się na drugą stronę ulicy i zaczęłam wołać o pomoc. (…) Strach wyjść na ulicę. Cały czas strzelają. W szpitalu jest trochę ciszej, obok naszych dziewczyn, pielęgniarek, jest nieco ciszej - mówiła inna pacjentka. 

Oksana opowiedziała o ostrzale, który spadł na miasto w Dzień Kobiet. - Mieliśmy krew na plecach, w ustach, wszędzie. Chyba zawsze ze mną będzie ten smak i zapach krwi. Ale nic, damy radę. Jesteśmy silni - zaznaczyła. - Będziemy pomagać do końca. Składaliśmy przysięgę Hipokratesa - dodała. 

"Mówią, że zacznie się coś takiego, że połowy Siewierodoniecka nie będzie"

Każdego dnia Rosjanie próbują przedrzeć się przez ukraińskie umocnienia. Uchodźcy wewnętrzni z Siewierodoniecka i innych przyfrontowych miast wciąż uciekają do Kramatorska. To stamtąd można wyjechać pociągiem na zachód Ukrainy. - Nie mamy ani wody, ani gazu. Codziennie strzelają. Nie możemy nawet spać, musimy siedzieć w piwnicy - tłumaczyła starsza kobieta, która oczekiwała na transport z miasta.

Pytana, dlaczego dopiero teraz zdecydowała się na ucieczkę, odparła, że miała obłożnie chorą siostrę. - Zmarła wczoraj. Po prostu nie mogliśmy jej zostawić. Mówią, że zacznie się coś takiego, że połowy Siewierodoniecka nie będzie - dodała.

Rosjanie zajmują kolejne wioski w okolicach Siewierodoniecka. Według ukraińskich służb szturm na miasto ma rozpocząć się w ciągu kilku najbliższych dni. Ewakuacja cywilów staje się coraz trudniejsza. - Woda jest raz na jakiś czas, ogrzewania nie ma oczywiście. Tak to wygląda. Mówią, że zbliża się duża bitwa. Któraś ze stron będzie atakować, i to mocniej niż w Mariupolu. Rozumie pan? - zwróciła się do reporterów Raisa.

Spalony blok w SiewierodonieckuTVN24

ZOBACZ W TVN24 GO: Obrońcy Charkowa. Pierwsza linia frontu - REPORTAŻ "SUPERWIZJERA" >>>

Na początku kwietnia w jej bloku mieszkało jeszcze kilka rodzin. Wielu ludzi decydowało się na wyjazd z miasta po tym, gdy zobaczyli, jak bestialsko Rosjanie traktują cywilów na okupowanych przez siebie terytoriach. Jeśli podbiją Siewierodonieck, ci, którzy nie uciekli, wiedzą, że mogą podzielić tragiczny los mieszkańców Buczy czy Horenki.

Wojna zmusiła do opuszczenia domu także Raisę. Ryzyko śmierci od ostrzału artyleryjskiego w jej dzielnicy jest bardzo wysokie. Razem z Walerim są bezpieczni. Następnego dnia po rozmowie udało im się ewakuować na zachód Ukrainy. Raisa niedługo zobaczy się ze swoim wnukiem, a Walerij - z żoną.

Cała rozmowa o reportażu "Ci, którzy nie uciekli z Siewierodoniecka"
Cała rozmowa o reportażu "Ci, którzy nie uciekli z Siewierodoniecka"TVN24

Atak rakietowy na dworzec w Kramatorsku

Wielu z tych, którzy uciekli z Donbasu, poczuło ulgę po tym, gdy dotarli do Kramatorska. Miasto wydawało się bezpieczne aż do momentu, kiedy nastąpił kolejny w trakcie tej wojny, bestialski atak na cywilów. 

8 kwietnia na dworzec kolejowy w Kramatorsku spadły dwie rosyjskie rakiety. Kilka tysięcy ludzi czekało wtedy na pociągi, które miały wywieźć ich w bezpieczniejsze rejony Ukrainy. Zginęło 59 osób, w tym siedmioro dzieci. Ponad setka została ranna. Na jednej z rakiet Rosjanie białym sprejem napisali "za dzieci".

Autorka/Autor:js, ft //now

Źródło: "Superwizjer" TVN

Źródło zdjęcia głównego: TVN24

Tagi:
Magazyny:
Raporty: