Inwazja Rosji na Ukrainę trwa już sto dni. W "Faktach po Faktach" o codzienności Ukraińców w cieniu wojny mówili dziennikarze, którzy przebywali w napadniętym kraju. Paweł Pieniążek z "Tygodnika Powszechnego" opowiadał historię z Siewierodoniecka, gdy "słychać było wybuchy i strzały, a ludzie przed klatką schodową świętowali urodziny". Michał Przedlacki z "Superwizjera" TVN mówił z kolei o sytuacji w Lisiczańsku, gdzie "ludzie zbierali wodę deszczową, żeby mieć co pić".
W piątek przypada 100 dni od rozpoczęcia pełnowymiarowej inwazji Rosji na Ukrainę, która rozpoczęła się 24 lutego. W "Faktach po Faktach" o codzienności Ukraińców w cieniu wojny mówili dziennikarze, którzy przebywali w napadniętym kraju - Paweł Pieniążek z "Tygodnika Powszechnego" i Michał Przedlacki z "Superwizjera" TVN.
Pieniążek: słychać było wybuchy i strzały, a ludzie przed klatką schodową świętowali urodziny
- Na przykład w miejscach takich jak Siewierodonieck, który jest pod ostrzałem od pierwszych dni, ludzie popadli w pewnego rodzaju apatię. Bardzo trudno się tam pracuje, szczególnie jeśli chodzi o jakiś wizualny aspekt pracy, dlatego że ludzie stracili emocje w bardzo dużym stopniu - mówił Pieniążek.
Jak kontynuował, "jest ostrzał, słychać świst nad głową, a ludzie się nawet nie ruszają, nie chowają się, bo wiedzą, że są bezpieczni". - To jest bardzo złudne, dlatego że w którymś momencie w końcu tego nie usłyszysz albo pomylisz się. Ludzie po prostu przyzwyczajają się do tego, wojna wymusza na człowieku jakąś adaptację i tak wygląda bardzo często życie - mówił gość "Faktów po Faktach".
Dziennikarz przywołał "jedną z bardziej absurdalnych scen" z kwietnia w Siewierodoniecku. - W okolicach było słychać wybuchy i strzały, a ludzie przed klatką schodową świętowali urodziny. Mieli tort, coś tam pili, siedzieli i byli zachwyceni, więc wcale nie zwracali uwagi na to otoczenie - opowiadał Pieniążek. Jak dodał, "to nie jest tak, że oni się tą wojną nie przejmują, tylko po prostu ta rzeczywistość wymusiła to na nich".
Przedlacki: ludzie zbierali wodę deszczową, żeby mieć co pić
Michał Przedlacki, który półtora tygodnia temu był w Lisiczańsku, opowiadał, że "ludzie zbierali wodę deszczową, żeby mieć co pić". - W mieście, w którym nie ma łączności, nie ma prądu, nie ma wody, nie ma gazu, nie ma też informacji. Nie wiadomo, co się dzieje, jest tylko ostrzał, zarówno ten nadlatujący ze strony Siewierodoniecka, Rubiżna, ale także ten, który wychodzi na rosyjskie pozycje - mówił.
Jak dodał, "w mieście pozostała niewielka część mieszkańców". - Ja bym był ostrożny w mówieniu, że ludzie stracili emocje. Adaptacja do trudnego życia niekoniecznie oznacza stratę emocji. Tylko te emocje pojawiają się gdzie indziej - mówił Przedlacki. - Być może świętowanie czyichś urodzin to jest właśnie reakcja, żeby to z siebie wydobyć, wyrzucić, nasycić się czymś lepszym - podkreślał.
Jak opowiadał dziennikarz, w Ukrainie widział, że "często dla ludzi najtrudniejszy jest pierwszy krok, żeby uciec". - Strach przed tym, że nie mają pieniędzy, że sobie nie poradzą, że się nie odnajdą, więc dopóki przylatuje, kolokwialnie rzecz ujmując, w dom sąsiada, a nie w mój, to nadal tam jestem - dodał.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24