|

Czekoladowy król i malowane sądownictwo

Powrót byłego prezydenta Petra Poroszenki na Ukrainę ma pokazać, że nie boi się stawianych mu zarzutów zdrady stanu. Za to obecny szef państwa Wołodymyr Zełenski, rozpoczynając krucjatę przeciwko swojemu poprzednikowi, może ponieść bardzo poważne konsekwencje.

Artykuł dostępny w subskrypcji

W połowie grudnia wobec Petra Poroszenki ukraińscy śledczy wytoczyli ciężką artylerię. Został oskarżony o zdradę stanu. Miała polegać na wspieraniu terroryzmu. Chodzi o zakup węgla w latach 2014-2015 z samozwańczych republik donieckiej i ługańskiej uznawanych na Ukrainie za organizacje terrorystyczne. Stało się to koniecznością po tym, jak Poroszenko - prezydent w latach 2014-2019 - storpedował, według śledczych, zakup tego surowca w Republice Południowej Afryki. Dzięki temu do separatystów miało trafić ponad 200 milionów hrywien, czyli około 30 milionów złotych.

Podejrzanym w sprawie węgla jest też prorosyjski oligarcha i polityk Wiktor Medwedczuk, który otwarcie już od dziesięcioleci lobbuje na rzecz interesów Kremla na Ukrainie. W ten sposób władze łączą nazwiska Poroszenki z Medwedczukiem, któremu zarzuty postawiono jeszcze w październiku. Chodzi o to, aby na patriotycznym wizerunku poprzedniego prezydenta pojawiły się głębokie rysy.

W latach 2014-15 Ukraina rzeczywiście cierpiała na brak węgla, ponieważ straciła kontrolę nad obszarami, skąd ten surowiec pochodził. Co więcej, nie istniała wówczas blokada gospodarcza Zagłębia Donieckiego, która została wprowadzona dopiero - i to początkowo nieoficjalnie - pod koniec grudnia 2016 roku. Medwedczuk rzeczywiście też rozbudował swoje imperium medialne za prezydentury Poroszenki, wobec którego było one co najmniej neutralne.

Na początku ubiegłego roku decyzją Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony działalność związanych z nim kanałów informacyjnych: 112, ZIK i NewsOne została zablokowana. Prezentowały one otwarcie kremlowską narrację dotyczącą wojny na wschodzie Ukrainy i wspierały medialnie prorosyjską Opozycyjną Platformę za Życie (OPzŻ) z 44 deputowanymi w parlamencie. Osłabiając OPzŻ, Zełenski zapewnił sobie życzliwość części patriotycznych wyborców, którzy tradycyjnie grupują się głównie wokół Poroszenki.

Wiktor Medwedczuk uważany jest za człowieka Władimira Putina
Wiktor Medwedczuk uważany jest za człowieka Władimira Putina
Źródło: kremlin.ru

Prokurator bierze wolne

W zamyśle doradców politycznych obecnego szefa państwa - Zełenski uderzył tym samym w moskiewskie lobby na Ukrainie, czego nie był w stanie zrobić jego poprzednik powiązany licznymi interesami biznesowymi z Medwedczukiem i jego otoczeniem. Zarzuty zdrady stanu postawione w połowie grudnia Poroszence miały jeszcze utwierdzić elektorat w tym przekonaniu. Poroszenko i jego otoczenie uznają je za polityczne. Co do ich obiektywnego charakteru wątpliwości są też w samej Prokuraturze Generalnej. Dokumentu z zarzutami nie podpisała bowiem w połowie grudnia jej szefowa Iryna Wenediktowa, a jej zastępca Ołeksij Symonenko. Tak się złożyło, że wzięła akurat na ten dzień urlop.

Nie są to pierwsze zarzuty stawiane Poroszence. Śledczy robią wiele, aby jego nazwisko pojawiało się, choćby w charakterze świadka, w innych sprawach. W jednej z nich czytamy, że ówczesny prezydent w 2018 roku zmusił szefa Służby Wywiadu Zagranicznego do zatrudnienia jako swojego zastępcy Petra Semoczki, którego żona ma rosyjskie obywatelstwo, a zgromadzony przez niego majątek - domy pod Kijowem o wartości 8 milionów dolarów - budzi wiele wątpliwości.

Śledczy zajęli się też kwestią wprowadzenia stanu wojennego w 2018 roku po zatrzymaniu przez Rosjan 24 ukraińskich marynarzy w Cieśninie Kerczeńskiej. Poroszenko miał wówczas dopuścić się uzurpacji władzy. Miał także ingerować w skład Wyższej Rady Sądownictwa w 2019 roku, a także sprowadzić nielegalnie 43 obrazy na Ukrainę i powołać niezgodnie z prawem na stanowisko premiera Wołodymyra Hrojsmana. Większość tych spraw nie skończyła się wysunięciem oficjalnych zarzutów. Część była badana przez śledczych na podstawie informacji złożonych przez osoby związane z otoczeniem innego byłego prezydenta: Wiktora Janukowycza. Dotąd nie ponieśli oni konsekwencji współpracy z reżimem tego polityka.

Sędzia Wowk dalej sądzi

Niezależnie od tego, czym się skończą czy kończyły sprawy Poroszenki, pokazują one, że ukraińskie sądownictwo jest dalekie od niezależności. Podobnie jak organy ścigania. Każda ukraińska władza uważa, że musi mieć nad nimi kontrolę i nie może doprowadzić do ich niezależności.

Po pomarańczowej rewolucji na przełomie 2004 i 2005 roku nowe władze miały ogromną szansę na przeprowadzenie reformy systemu sądownictwa, który przez lata rządów Leonida Kuczmy miał mało wspólnego z jakąkolwiek niezależnością. Tak się jednak nie stało, gdyż "pomarańczowi" politycy, jak prezydent Wiktor Juszczenko, premier Julia Tymoszenko czy też kierujący Radą Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony oraz MSZ Petro Poroszenko utonęli w wewnętrznych sporach o władzę.

Apogeum tych dążeń i żądz były próby powołania w 2009 roku szerokiej koalicji Bloku Julii Tymoszenko i Partii Regionów, potocznie zwanej szyrką. Słowo to w slangu oznacza "kompot", który wstrzykują sobie narkomani. Bo władza była dla Julii Tymoszenko narkotykiem, dla którego gotowa była zjednoczyć się nawet z dawnym wrogiem z czasów pomarańczowej rewolucji Wiktorem Janukowyczem. Co więcej, ich umowa koalicyjna przewidywała podział władzy aż do 2029 roku, pozbawiając Ukraińców de facto wyboru.

Przywódca Partii Regionów, czując wiatr w politycznych żaglach, doszedł jednak do wniosku, że nie ma sensu dzielić się władzą. Rok później wygrał wybory prezydenckie, a jeszcze rok później wtrącił byłą premier do więzienia i skazał ją na siedem lat kolonii karnej za doprowadzenie do strat Naftohazu w wyniku zawarcia niekorzystnej umowy z Rosją w 2009 roku. Przed sądem stanął też inny przedstawiciel pomarańczowego obozu - Jurij Łucenko, który w latach 2005-2006 i 2007-2010 był ministrem spraw wewnętrznych. W grudniu 2010 roku został zatrzymany, a w 2012 roku skazany na cztery lata pozbawienia wolności za nadużycie władzy i defraudację państwowych środków. Wyrok wydał sędzia Serhij Wowk. Po rewolucji godności na przełomie 2013 i 2014 roku wszczynano wobec niego szereg spraw karnych, ponieważ sądził on w wielu sprawach politycznych, a jego liczne decyzje wywoływały podejrzenia o korupcję. Wowk stał się symbolem zgniłego ukraińskiego sądownictwa. Wszystkie sprawy zostały jednak anulowane w 2016 roku. Wowk wrócił na swoje stanowisko, a obecnie jest sędzią w jednej ze spraw przeciwko Poroszence.

Władza kompromatu

Ten długi ciąg wydarzeń pokazuje, że ukraińscy politycy często traktują sądy, podobnie jak organy ścigania, jak przydatne narzędzie do walki politycznej. Żaden nie decyduje się na reformę sądownictwa sam z siebie. Jeśli już do zmian dochodzi, to pod naciskiem silnego społeczeństwa obywatelskiego oraz Zachodu, głównie Stanów Zjednoczonych.

W 2016 roku Petro Poroszenko zapowiadał "nowy start systemu sądownictwa". - Zakończono tworzenie Wyższego Sądu Antykorupcyjnego oraz Sądu Najwyższego. Do sądów apelacyjnych przyszli sędziowie, którzy przeszli ocenę kwalifikacji - chwalił się zmianami w 2019 roku, w czasie kampanii prezydenckiej. Rok później oceniał, że na Ukrainie nie ma praworządności. Ale to jeszcze za jego prezydentury działacze pozarządowi z Obywatelskiej Rady Uczciwości alarmowali, że 44 ze 193 sędziów Sądu Najwyższego można uznać za nieuczciwych. Wtedy te głosy były ignorowane. Do Sądu Najwyższego, z nadania Poroszenki, trafił chociażby Ihor Benedysiuk, który wcześniej trzy lata pracował jako sędzia w Rosji, przekonując jednocześnie, że nie ma obywatelstwa tego państwa. To tylko jeden wyraźny przykład.

Prezydent Wołodymyr Zełenski także nie przeprowadza głębokiej reformy sądownictwa. Wciąż decydującą rolę ma Wyższa Rada Sądownictwa, która broni i proponuje prezydentowi do zatwierdzenia sędziów o wątpliwej reputacji łapówkarzy czy takich, którzy wydawali wyroki w sprawach politycznych. W listopadzie Obywatelska Rada Uczciwości negatywnie zaopiniowała 91 ze 135 sędziów zaproponowanych przez Radę. Dopóki ten organ nie zostanie zlikwidowany bądź też całkowicie zreformowany, Ukraina może zapomnieć o uczciwym systemie sądownictwa.

Ale dlaczego władzom zależy na trzymaniu sędziów o wątpliwej reputacji? Każdy sędzia, który ma za sobą jakieś niejasne interesy czy wyroki - czyli jest na niego, jak mówi się na wschodzie kompromat - jest łatwiej sterowalny. A o to władzom w Kijowie chodzi. Każdy rządzący jednak zapomina, że nastaje moment, kiedy traci władzę i trafia w ławy opozycji. Wtedy wytaczane są wobec niego takie działa jak wobec Poroszenki i dotąd lojalny sędzia staje się wykonawcą woli nowej władzy.

"Thank you, mister Blinken"

Gdy w poniedziałek, 17 stycznia, były prezydent przyleciał do Kijowa, na lotnisku w Żulanach witały go tłumy zwolenników. Funkcjonariusze nie zaryzykowali zatrzymania Poroszenki, który sam przyjechał tego samego dnia na posiedzenie sądu w swojej sprawie. Sędzia nie podjął jednak od razu decyzji, a przeniósł ją na środę. Uznał, że były prezydent ma złożyć "osobiste zobowiązanie", czyli zadeklarować, że nie będzie bez zgody śledczych opuszczał Kijowa i obwodu kijowskiego, a także złożyć swój paszport, co oznacza, że nie może wyjeżdżać za granicę.

Polityka wewnętrzna sprzęga się z międzynarodową. Na zdjęciu Wołodymyr Zełenski i Antony Blinken
Polityka wewnętrzna sprzęga się z międzynarodową. Na zdjęciu Wołodymyr Zełenski i Antony Blinken
Źródło: twitter.com/ZelenskyyUa

Gdy Poroszenko wyszedł z sądu, oprócz tradycyjnego przemówienia do swoich zwolenników, powiedział także "Thank you, mister Blinken". Tego dnia bowiem Kijów odwiedzał sekretarz stanu USA Antony Blinken. Zatrzymanie byłego prezydenta w momencie, gdy trwa taka wizyta, byłoby ogromną stratą wizerunkową dla Kijowa w oczach Zachodu. W Waszyngtonie i w europejskich stolicach widać niezrozumienie dla działań ukraińskich władz wobec byłego prezydenta. Gdy w lutym zeszłego roku wprowadzano sankcje wobec Medwedczuka, reakcja była całkiem inna, gdyż było to oceniane jako walka z rosyjską propagandą i wpływami Kremla.

Blinken otwarcie zaapelował podczas wizyty do ukraińskich polityków, aby nie walczyli ze sobą, ponieważ jest to na rękę Rosji. Przypomniał, że jedność wobec działań Moskwy jest potrzebna nie tylko na arenie międzynarodowej: - Ukraińska władza i politycy poza nią powinni odłożyć spory ze względu na interes narodowy i razem przygotowywać się być może do trudnych dni.

Zełenski zapewne nie chciałby tłumaczyć się w czasie wizyt zagranicznych ze sprawy Poroszenki, tak jak to robił Janukowycz w sprawach Tymoszenko czy Łucenki. Dlatego też wątpliwe jest, aby byłego szefa państwa wtrącono do więzienia. Ale po co mu to wszystko?

Mimo narastającego zagrożenia militarnego przy granicach z Ukrainą, życie polityczne w Kijowie toczy się jak zwykle. Ukraińcy w dużym stopniu przywykli do tego rodzaju zagrożeń. Zełenski, rozpoczynając walkę z Poroszenką, liczył na szybkie oczyszczenie pola wyborczego. Obaj politycy zdają się bowiem pracować częściowo na ten sam elektorat - patriotyczny i wrogi wobec Rosji. Wsparcie dla byłego prezydenta konsekwentnie rośnie, a w drugiej turze ewentualnych wyborów może on liczyć na niemal tyle samo głosów, co Zełenski. Taki przeciwnik jest obecnemu szefowi państwa niepotrzebny. O wiele wygodniejszym byłby na przykład prorosyjski polityk z Opozycyjnej Platformy za Życie Jurij Bojko. Wtedy można byłoby zagrać na tradycyjnym podziale Wschód - Zachód. Na razie jednak Zełenski jasno nie zadeklarował, że będzie kandydował w 2024 roku, ale wszystko ku temu zmierza.

Dolary "w słoikach" i polityczne kalkulacje

Oskarżenie Petra Poroszenki o zdradę stanu i jego tryumfalny przyjazd sprawiły, że były prezydent nabrał wiatru w żagle. Znów mógł mówić z patosem do tłumów i przedstawiać się jako "hetman", który dbał o "armię, język i wiarę", jak podkreślano w haśle wyborczym w 2019 roku. Wydaje się też, że były prezydent stanie się centralną postacią patriotycznej opozycji, wokół której może dojść do zjednoczenia sił. Problemem jest tylko bardzo duży elektorat negatywny Poroszenki. Według grudniowego sondażu Kijowskiego Międzynarodowego Instytutu Socjologii, 29 procent Ukraińców "w żadnym wypadku" nie będzie na niego głosować. Na pocieszenie dla byłego prezydenta, większy elektorat negatywny ma tylko jego następca - 30,7 procent.

Poroszenko przygotowany jest przy tym na dłuższą walkę. Aby zminimalizować ryzyko, swoje główne aktywa przekazał rodzinie i współpracownikom w listopadzie 2021 roku, gdy Zełenski podpisał ustawę antyoligarchiczną. Nakłada ona znaczne ograniczenia na osoby uznane za oligarchów - czyli tych, którzy łączą wielki biznes z polityką - przez podległą prezydentowi Radę Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony. Dlatego nawet zamrożenie rachunków i majątku Poroszenki nie wpłynęło na działalność jego biznesu.

Wchodzące w skład powiązanego z nim holdingu Wilni Media (Wolne Media) kanały telewizyjne Piatyj i Priamyj mogą spokojnie nadawać. Działać może też korporacja cukiernicza Roshen - to jej Poroszenko zawdzięcza przydomek "króla czekolady" - która została przekazana synowi Ołeksijowi jeszcze w listopadzie 2019 roku. Zamrożenie rachunków nie sprawiło, że były prezydent został bez grosza przy duszy. Jako wytrawny gracz wie, że zawsze warto trzymać część pieniędzy w gotówce. Dlatego, według deklaracji samego Poroszenki, trzyma on "w słoikach" 51,2 miliona dolarów i 423,3 miliona hrywien (równowartość niemal 60 milionów złotych). Na rachunkach ma znacznie mniej - 3,5 miliona dolarów i ponad 331 tysięcy hrywien.

Sprawa Petra Poroszenki doskonale pokazuje, jakie konsekwencje mogą mieć zaniedbania w reformowaniu kraju dla ukraińskich polityków. Konsekwencje dla całego państwa są jednak jeszcze poważniejsze. Słabe i skorumpowane sądownictwo odstrasza potencjalnych inwestorów, którzy nie poruszają się w nim tak dobrze jak miejscowy biznes i politycy. Być może jest to nawet korzystne dla tych ostatnich, którzy pozbywają się tym samym części konkurencji. Tracą jednak zwykli Ukraińcy, a jak pokazuje historia niezależnej Ukrainy, politycy zawsze są w stanie wyjść niemal bez strat nawet z najgorszej sytuacji.

Czytaj także: