Ukraińcy, którzy chcą opuścić okupowane przez Rosjan miasta, muszą przejść przez tak zwane obozy filtracyjne. Są w tych miejscach przeszukiwani i przesłuchiwani, a często także bici i torturowani. Dziennikarz BBC Hugo Bachega rozmawiał z kilkoma mężczyznami, którzy przeszli przez taki obóz i którym udało się dotrzeć w bezpieczne miejsce.
28-letni marketingowiec Andrij i jego rodzina zdecydowali się na wyjazd z okupowanego Mariupola na początku maja. Musieli przejść przez tak zwany obóz filtracyjny, by móc wyjechać z miasta. W czasie kontroli rosyjscy żołnierze odebrali mu telefon komórkowy. Zadawali też pytania o poglądy polityczne. Andrij odpowiedział, że "nie interesuje się szczególnie polityką".
Po zadaniu pytań o poglądy polityczne Andrij został przeniesiony do innego namiotu, gdzie przy stole siedziało pięciu funkcjonariuszy rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB). Pokazali mu nagranie z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim, które na początku marca zamieścił na Instagramie i pod którym zostawił pozytywny komentarz. Napisał, że "Zełenski to prezydent, z którego możemy być dumni".
Jeden z funkcjonariuszy FSB, jakby od niechcenia, wtrącił: "Powiedziałeś nam, że nie interesujesz się polityką, ale sam popierasz nazistowski rząd". Później zaczął bić Andrija. W tym czasie jego matka próbowała wejść do namiotu, została jednak zatrzymana przez funkcjonariuszy FSB. Usłyszała od nich, że zajmują się "reedukacją" jej syna. Cały proces trwał około dwóch i pół godziny. Ostatnie pytanie, jakie mu zadano, brzmiało: "Czy zdał sobie sprawę ze swoich błędów?".
Dziennikarz BBC Hugo Bachega, któremu udało się porozmawiać z Andrijem, nie podał jego nazwiska ze względów bezpieczeństwa.
Trójząb Posejdona
49-letni pracownik huty Maksym również przeszedł proces "filtracji". Podczas przesłuchania funkcjonariusze FSB zażądali, by się rozebrał. Zapytano go, dlaczego chce opuścić Mariupol, czy służył w pułku Azow, czy sympatyzuje z "nazistami w Kijowie". Na pierwsze pytanie mężczyzna odpowiedział uwagą: "to przecież wy jesteście na ziemi ukraińskiej", co najwyraźniej nie spodobało się Rosjanom. Jeden z nich uderzył go kolbą karabinu w klatkę piersiową.
- Położyłem głowę na ziemi i chwyciłem się za żebra. Nie mogłem wstać. Nie mogłem też oddychać - powiedział BBC.
Maksym został zabrany do pomieszczenia, które nazwał "klatką". Były tam także inne osoby. Jeden z mężczyzn, kulturysta, miał tatuaż przedstawiający starożytnego greckiego boga Posejdona (rzymskiego Neptuna) z trójzębem. Rosjanie najwyraźniej pomylili trójząb z ukraińskim herbem. – Próbował im to wyjaśnić, ale najwyraźniej tego nie rozumieli - mówił Maksym. Ci, którzy byli przetrzymywani w "klatce", nie otrzymywali wody i jedzenia i szli do toalety wydzielonej w kącie, załatwiając się na oczach wszystkich.
Przebywających w "klatce" zabierano na "przesłuchania", wracali ze śladami pobić. Jedna z kobiet w "klatce" została uderzona w brzuch. Jeden z mężczyzn miał rozbitą wargę i czerwone siniaki na szyi. Po 4-5 godzinach pobytu w tak zwanym obozie filtracyjnym" Maksym został zwolniony, a funkcjonariusze FSB pozwolili mu opuścić Mariupol. Kilka dni później mężczyzna dotarł na tereny kontrolowane przez Ukrainę. Trafił do szpitala, miał złamane żebra.
Bicie w twarz częścią procedury
34-letni Dmytro jest nauczycielem historii. W "obozie filtracyjnym" jemu także odebrano telefon komórkowy. Funkcjonariusze FSB znaleźli w nim słowo "raszysta" (połączenie Rosjanin i faszysta). Zaczęli bić mężczyznę. Później Dmytro został przewieziony do byłego komisariatu policji w niewielkiej miejscowości Nikolskoje pod Mariupolem, gdzie również działał "obóz filtracyjny". Tam kontrolę przeprowadzali rosyjscy żołnierze. - Jeden z nich, wyższy rangą, uderzył mnie czterokrotnie w twarz. To chyba było częścią procedury - stwierdził rozmówca BBC.
Żołnierze, którzy go przesłuchiwali, mówili, że tacy nauczyciele jak on szerzą proukraińską propagandę. Pytali o opinię na temat "wydarzeń 2014 roku", kiedy Rosja dokonała aneksji Krymu i zaczęła wspierać prorosyjskich separatystów w Doniecku i Ługańsku. Dmytro odpowiedział, że konflikt ten nazywa się wojną rosyjsko-ukraińską. - Odpowiedzieli, że Rosja nie ma z tym nic wspólnego i zapytali, czy zgadzam się, że to wojna domowa w Ukrainie – relacjonował historyk.
Dmytro wraz z dwiema kobietami został przewieziony do więzienia w kontrolowanej przez separatystów wiosce Starobieszewe w obwodzie donieckim. W celi z czterema piętrowymi łóżkami naliczył 24 osoby. Kilka dni później, po kolejnym szczegółowym przesłuchaniu, został zwolniony i ostatecznie przedostał się na terytorium kontrolowane przez Ukrainę. Wciąż nie wie, co stało się z jego współwięźniami.
Zakrztusił się plombami
43-letni Wadym był pracownikiem państwowej firmy w Mariupolu. Przeszedł przez "obóz filtracyjny" w Bezimennym. Żołnierze zabrali jego żonę na przesłuchanie po tym, kiedy okazało się, że polubiła stronę Sił Zbrojnych Ukrainy na Facebooku. - Próbowałem ją chronić, ale powalili mnie na ziemię - powiedział BBC. Wstał i otrzymał ponowny cios. Zdarzyło się to kilkakrotnie.
Później Wadym został zabrany do innego pomieszczenia. Żołnierze zadawali mu różne pytania i bili go. - Użyli prądu. Prawie umarłem. Upadłem i zakrztusiłem się plombami, które wypadły mi z zębów - wyznał mężczyzna. Zwymiotował i stracił przytomność.
Tortury, według Wadima, zakończyły się po interwencji rosyjskich oficerów, którzy przeprowadzili kolejne przesłuchanie, a potem w końcu go wypuścili.
Wychodząc z "obozu", Wadym zobaczył młodą kobietę, która podczas "filtracji" została zidentyfikowana jako pracownica lokalnego sądu. - Miała na głowie plastikową torbę, ręce miała związane. Jej matka klęczała, błagając, by nie zabierali jej córki - wspominał.
"Przemyślana" polityka Rosji
BBC cytuje Jurija Biłousowa, szefa Departamentu Wojny w Biurze Prokuratora Generalnego Ukrainy, który powiedział, że jego zespół dysponuje doniesieniami o stosowaniu tortur, a nawet dokonywaniu zabójstw w czasie rosyjskiej "filtracji".
– Myślę, że to przemyślana i całkiem dobrze przygotowana polityka Rosji - stwierdził urzędnik. Przyznał, że trudno jest zweryfikować wszystkie doniesienia w sprawie tortur i ocenić skalę przemocy. Ukraińskie władze nie są bowiem w stanie przeprowadzać śledztw na okupowanych terytoriach, a większość ofiar niechętnie opowiada swoje historie ze względu na to, że kolejnym celem mogą być ich rodziny, które wciąż próbują opuścić okupowane przez Rosjan tereny.
Źródło: BBC