Amerykańskie wojsko przeprowadziło kolejny w ostatnich dniach test międzykontynentalnej rakiety balistycznej Minuteman III. Obserwujący odpalenie wicesekretarz obrony Robert Work nie pozostawił wątpliwości, jaki jest cel tak niecodziennie częstych testów. - To jest sygnał, że jesteśmy gotowi użyć broni jądrowej w obronie naszego kraju - stwierdził Amerykanin.
Tego rodzaju wypowiedzi są rzadkie w USA. Pentagon nieczęsto wygłasza bojowe oświadczenia w kontekście broni jądrowej, zazwyczaj pozostawiając jej próby bez komentarza. Amerykanie przeważnie wychodzą z założenia, że fakty są wystarczającym przesłaniem.
Zdecydowane przesłanie
Tym razem było jednak inaczej. Work nie pozostawił przy tym wątpliwości, przez kogo wydaje takie oświadczenia. Wicesekretarz obrony podkreślił, że przez ostatnie pięć lat przeprowadzono łącznie 15 testów rakiet Minuteman III, wysyłając w ten sposób sygnał do „strategicznych rywali” takich jak Rosja, Chiny i Korea Północna. Sygnałem jest przesłanie, że USA posiadają skuteczny arsenał jądrowy. - Dokładnie po to robimy to wszystko. My, Rosjanie i Chińczycy rutynowo przeprowadzamy testy rakiet, żeby potwierdzić, iż są niezawodne i skuteczne - stwierdził Work. Odpalona z bazy Vandenberg w Kalifornii rakieta Minuteman III została wcześniej wyciągnięta z jednego z silosów na północy USA, gdzie od lat czeka w gotowości na ewentualny rozkaz odpalenia. Teraz została pozbawiona głowic bojowych i przeleciała w niecałe pół godziny 6,5 tysiąca kilometra, po czym uderzyła w poligon na atolu Kwajalejn na Pacyfiku. W drodze otarła się o kosmos i osiągnęła prędkość maksymalną około 24 tysięcy kilometrów na godzinę. Miała zadziałać zgodnie z oczekiwaniami.
W minionym tygodniu odpalono inną rakietę Minuteman III. Starty w tak krótkich odstępach czasu są rzadkością.
Delikatny wizerunek arsenału jądrowego
Tego rodzaju potwierdzanie gotowości amerykańskiego arsenału jądrowego jest bardzo potrzebne z punktu widzenia Pentagonu, ponieważ przez ostatnie lata wstrząsały nim liczne skandale, podważające wiarygodność gotowości sił strategicznych USA. To niedopuszczalne, bowiem cała koncepcja odstraszania jądrowego opiera się na przekonaniu wrogich mocarstw, że nie unikną ewentualnego odwetu. Gdyby uznały, że amerykański arsenał strategiczny jest nieskuteczny, mogłyby być bardziej skłonne do agresywnej polityki wobec USA. Problem w tym, że po zakończeniu zimnej wojny Amerykanie drastycznie zmniejszyli nakłady na swoje siły strategiczne. Najbardziej ucierpiał ich lądowy komponent, czyli 450 rakiet Minuteman III ukrytych w silosach pod preriami w stanach Północna Dakota, Wyoming i Montana. Przez niedofinansowanie znacznie spadło morale obsługujących ich żołnierzy i doszło do rozprężenia dyscypliny. Zaczęło też brakować środków na odpowiednią konserwację i modernizacje sprzętu. Efektem była seria skandali ujawnionych w ostatnich latach. Okazało się, że żołnierze notorycznie ignorowali zasady bezpieczeństwa i między innymi oszukiwali na okresowych testach wiedzy. Doszło też do tego, że na 150 rakiet był tylko jeden zestaw kluczy niezbędnych do ich serwisowania, który traktowano jak świętość, bo nie było szans na nowe. Sytuacja ma się teraz powoli zmieniać na lepsze. Po dwóch dekadach spoczywania na laurach i odcinaniu kuponów od efektów zimnowojennych zbrojeń, Amerykanie ponownie biorą się za rozwijanie swojej broni strategicznej. Rozpoczęty został gigantyczny program modernizacji wszystkich jego elementów, który ma w ciągu kolejnych 20 lat kosztować USA setki miliardów dolarów.
Autor: mk//gak / Źródło: tvn24.pl, Reuters
Źródło zdjęcia głównego: USAF