Jest takie miejsce, gdzie pod gołym niebem stoją tysiące samolotów wojskowych. Na kawałku pustyni zgromadzono ich tyle, że w teorii są drugim największym lotnictwem bojowym świata. To wielkie "Cmentarzysko" w Arizonie, gdzie kończą wszystkie samoloty zakupione przez rząd USA.
Każda osoba interesująca się lotnictwem przynajmniej raz musiała widzieć jakieś zdjęcie z "Cmentarzyska". Najczęściej przedstawiają one równe szeregi samolotów ciągnące się jeden za drugim, aż po horyzont. Szeroko znane są również nagrania, na których wielka gilotyna z impetem spada na kadłuby bombowców strategicznych tnąc je na kawałki.
Zdając sobie sprawę z zainteresowania "Cmentarzyskiem" amerykańskie wojsko przygotowało na jego temat krótki film dokumentalny, który niedawno został udostępniony publicznie.
Warunki idealne
"Cmentarzysko" (po ang. Boneyard) to nieformalna nazwa dla jednostki lotnictwa wojskowego USA oficjalnie określanej jako 309th Aerospace Maintenance and Regeneration Group, w skrócie nazywanej też AMARG. Jest ona umiejscowiona obok bazy lotnictwa Davis-Monthan opodal Tucson w Arizonie. To pustynna okolica, położona niemal 800 metrów nad powierzchnią morza. Praktycznie nie pada tam deszcz i jest wyjątkowo sucho. Rzadko zdarzają się silniejsze wiatry. Okoliczna gleba zawiera dużo związków wapnia i jest zasadowa. Kiedy wyschnie, staje się twarda niczym beton, a ponieważ w okolicy prawie nigdy nie pada, to jest taka niemal zawsze. Wszystko to powoduje, że okolice Tucson są idealne do przechowywania samolotów pod gołym niebem. Praktycznie nie zachodzi tam korozja, która w bardziej wilgotnych okolicach „zżarłaby” aluminiowe konstrukcje w szybkim tempie. Nie ma też przeszkód w pracy przez cały rok.
Nadprodukcja maszyn
"Cmentarzysko" narodziło się pod II wojnie światowej. Wówczas na terenie całych USA były rozrzucone podobne bazy, w których umieszczono dziesiątki tysięcy samolotów, które nie były potrzebne w warunkach pokojowych. Początkowo nie do końca wiedziano co z nimi robić. Wiele sprzedawano po bardzo niskich cenach do innych państw, część trafiało do cywilów, a pozostałe przeznaczono na złom lub postanowiono trzymać w długoterminowej rezerwie, gdyby kiedyś znów były potrzebne. W kolejnej dekadzie postępował gwałtowny rozwój techniczny w lotnictwie i samoloty z II wojny światowej szybko stały się zupełnie przestarzałe. Budowano już tysiącami nowe maszyny odrzutowe. Te również miały krótki „okres przydatności do spożycia”, bo postęp technologii nie zwalniał. „Cmentarzysko” i inne podobne lokalizacje pęczniały od samolotów. Na początku lat 60. postanowiono je połączyć i pozostała tylko baza opodal Tucson. Na początku lat 70., wraz z wygasaniem wojny w Wietnamie, kiedy setki samolotów przestawały być przydatne, "Cmentarzysko" osiągnęło wtedy rekordową pojemność. W 1973 roku na stanie było 6080 maszyn. Od tego czasu do dzisiaj liczba ta powoli się zmniejsza. Postęp technologiczny w lotnictwie nie jest już tak gwałtowny i produkuje się coraz mniej, ale coraz bardziej skomplikowanych samolotów.
Służba po służbie
Dzisiaj na liczącym 11 kilometrów kwadratowych "Cmentarzysku" stoi około 4,4 tysiąca samolotów i śmigłowców. Zdecydowana większość z nich nie nadaje się już do służby i nigdy nie poleci. Ich zadaniem jest teraz bycie rezerwuarem części zamiennych dla maszyn tego samego typu, ale zmodernizowanych lub zbudowanych później w nowszej wersji. Pomimo unowocześniania, wiele podstawowych elementów pozostaje takich samych. Te maszyny, z których wydobyto już każdą możliwą część zamienną, czeka pocięcie na kawałki i sprzedanie jako złom aluminiowy.
Taka procedura pozwala "wydobyć ostatniego możliwego dolara podatnika" ze starych maszyn niepotrzebnych już wojsku. Według oficjalnych danych na każdego dolara wydanego na utrzymanie AMARG przypada 11, które udało się zaoszczędzić dzięki „recyclingowi” części zamiennych i sprzedaży reszty na złom.
Mała część samolotów na "Cmentarzysku" ma jeszcze szansę polecieć. Nowsze maszyny, jak na przykład myśliwce F-15 czy F-16, albo transportowce C-130, których stoi na pustyni łącznie około tysiąca, może zostać przywrócone do służby w sytuacji awaryjnej. Z tych maszyn nie wyjmuje się części zamiennych, a wrażliwe elementy są opakowane specjalnym tworzywem sztucznym. W wypadku wybuchu wojny można je szybko przywrócić do służby i choć nie są już nowoczesne, to jest ich dużo.
Część z samolotów ma szansę polecieć w nieco innych warunkach, już bez pilotów. Wybrane maszyny stojące na „Cmentarzysku” poddaje się przebudowie na latające cele. Do niedawna robiono to ze starymi myśliwcami F-4 Phantom, ale ponieważ ich zapas się skończył, teraz przyszedł czas na najstarsze wersje F-16 Falcon. Pierwszy latający cel QF-16 został zestrzelony w sierpniu.
Miejsce wyjątkowe
Z ciekawszych samolotów na "Cmentarzysku" stoi między innymi 108 bombowców strategicznych B-52, które wycofano ze służby ze względu na traktaty rozbrojeniowe. Na początku lat 90. widowiskowo cięto je na kawałki przy pomocy wielkiej gilotyny. Teraz leżą poukładane w równych rzędach z odciętymi skrzydłami czy ogonami. Ułożono je specjalnie tak, aby radzieckie a potem rosyjskie satelity zwiadowcze mogły je łatwo "policzyć". Te B-52 już nigdy nie polecą, ale służą jako rezerwuar części zamiennych. Na "Cmentarzysku" stoją też pojedyncze egzemplarze maszyn radzieckich. Między innymi MiG-15, 17 i 21, które udało się "pozyskać" różnymi sposobami podczas zimnej wojny i po dokładnym przebadaniu trafiły na pustynię Arizony. Są tam też pojedyncze maszyny zagraniczne, które kupowano celem przetestowania, na przykład europejski myśliwiec-bombowiec Panavia Tornado czy jeden z pierwszych brytyjskich AV-8 Harrier.
Przechowywane są również pojedyncze egzemplarze zabytkowych maszyn amerykańskich, których wszystkich pozostałych pobratymców przeznaczono już na złom. Na przykład jest tam jeden myśliwiec F-106 Delta Dart, pochodzących z tego samego okresu F-101 Voodoo czy F-100 Super Sabre. Jest też jeden z pierwszych celów latających BQM-34 Ryan Firebee, nigdy nie przyjęty do służby eksperymentalny transportowiec YF-14 i szereg innych mało znanych i rzadkich maszyn.
Cała baza AMARG jest magnesem dla entuzjastów lotnictwa. Niestety dostęp do niej, jak do instalacji wojskowej, jest mocno ograniczony. Osoby z zewnątrz mogą tam wjechać jedynie na pokładzie autobusu w ramach zorganizowanej wycieczki. Wysiadać nie wolno.
Autor: Maciej Kucharczyk/kka / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: US Navy