Władimir Putin na początku swoich rządów balansował pomiędzy radziecką tradycją a wizją nowoczesnego państwa wzorowanego na zachodnich demokracjach. Wtedy nie wiadomo było jeszcze, którą drogą w polityce zagranicznej podąży Rosja. Kto by się wówczas spodziewał, że dwadzieścia lat później rosyjscy żołnierze wtargną na Ukrainę?
"Historia dowodzi, że wszystkie dyktatury, wszystkie autorytarne formy rządów szybko przemijają. Tylko systemy demokratyczne mają szansę przetrwać dłużej" - to fragment dokumentu zatytułowanego "Rosja na progu nowego milenium" - politycznego manifestu, który został opublikowany na stronie rosyjskiego rządu 31 grudnia 1999 roku. W dniu, w którym Władimir Putin został pełniącym obowiązki prezydenta Federacji Rosyjskiej.
Obecna Rosja z systemem demokratycznym ma niewiele wspólnego. Politolodzy określają putinowski reżim mianem "demokracji sterowanej" lub "elektoralnego autorytaryzmu" - czyli systemu, którego źródłem jest kontrolowany proces wyborczy, de facto nieprowadzący i niemający prowadzić do możliwości wymiany ekipy rządzącej. Z czasem nasilił się jego represyjny charakter, ograniczone zostały swobody obywatelskie, większość wolnych mediów została znacjonalizowanych. Własność prywatna i publiczna zaczęły się coraz częściej przenikać, co zaowocowało powstaniem tak dalece posuniętych mechanizmów korupcyjnych, że uzależniło to najbogatszych ludzi w państwie od ośrodka władzy.
Reżim ewoluował. Budowany był przez lata i w ostatnim dziesięcioleciu uległ konsolidacji. Jego finalną formą jest oparte na narodowej ideologii państwo policyjne, którego przywódca zleca zabójstwa polityczne i dokonuje agresji na sąsiednie państwa. Droga, jaką w ciągu dwóch dekad pod rządami Putina przeszła Rosja, była wyboista i choć finalnie oddaliła kraj od Zachodu, momentami skręcała nieznacznie w przeciwnym kierunku.
George Roberston, szef NATO z okresu wczesnych rządów Putina, przyznał ostatnio w rozmowie z "Guardianem", że podczas ich spotkania 3 października 2001 roku prezydent Rosji zapytał go wprost o to, kiedy Sojusz Północnoatlantycki zaprosi Moskwę w swoje szeregi. Roberston miał mu wówczas odpowiedzieć: "Nie zapraszamy nikogo do NATO, do NATO trzeba samemu zaaplikować". Putin skwitował to stwierdzeniem, że tak potężny kraj jak Rosja nie powinien być traktowany na równi z państwami o mniejszym znaczeniu.
Clinton się zmieszał
Na dwa miesiące przed wygraniem pierwszych wyborów prezydenckich, 5 marca 2000 roku, Władimir Putin wystąpił w programie Davida Frosta w BBC, gdzie wypowiedział się w podobnym duchu. Powiedział wprost, że nie będzie mieć nic przeciwko dołączeniu Rosji do NATO, jeśli rosyjskie interesy będą brane pod uwagę, a samo państwo będzie traktowane z szacunkiem. "Rosja jest częścią europejskiej kultury. I nie potrafię wyobrazić sobie mojego kraju w izolacji od Europy i tego, co nazywamy często cywilizowanym światem" - powiedział brytyjskiemu dziennikarzowi.
O zbliżenie z Zachodem zabiegał silnie jego poprzednik, Borys Jelcyn. W 1994 roku Rosja dołączyła do natowskiego programu "Partnerstwo dla Pokoju", który to program powstał w odpowiedzi na zgłaszaną przez państwa Europy Wschodniej gotowość do przystąpienia do Sojuszu. Choć nie w każdym przypadku uczestnictwo w programie zaowocowało wstąpieniem w szeregi NATO, doprowadziło to np. do dołączenia do Sojuszu Polski w roku 1999.
Zbigniew Brzezinski, wieloletni doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Stanów Zjednoczonych, pisał później, że podczas "rozszerzania NATO na wschód" ewentualna kandydatura Rosji i tak nie była poważnie brana pod uwagę. Brzezinski zwracał uwagę na to, że asymilacja tak wielkiego państwa byłaby problematyczna, a sama Rosja mogłaby w przyszłości doprowadzić do podważenia przewagi Stanów Zjednoczonych wewnątrz Sojuszu.
Taki stan rzeczy dobrze obrazuje opisane przez dziennikarza Tony'ego Wooda spotkanie Billa Clintona z Władimirem Putinem w 2000 roku na szczycie NATO - Rosja.
Putin miał bezpośrednio zapytać o tę kwestię Clintona. Prezydent Stanów Zjednoczonych, wedle relacji Wooda, zmieszał się. Jego doradca Sandy Berger oraz Madeleine Albright, która piastowała wówczas funkcję sekretarza stanu, również unikali odpowiedzi. Po chwili ciszę miał przerwać sam Clinton, który oświadczył, że "osobiście" nie miałby nic przeciwko. Słowo "osobiście" powtórzył trzykrotnie.
"Co możemy dla was zrobić?"
W roku 2022 fakt, że Rosjanie rozważali kiedyś wejście do NATO, wydaje się nieprawdopodobny, zwłaszcza że w oficjalnych dokumentach programowych Federacji Rosyjskiej można przeczytać, że obecnie Sojusz jest jednoznacznie odbierany jako zagrożenie.
Od 1991 roku powstało pięć dokumentów definiujących strategię narodowego bezpieczeństwa Rosji. W tym z 2015 roku, jak zawsze podkreślono znaczenie Federacji na arenie międzynarodowej, pojawiło się jednak pewne novum: wskazano, że to kraje zachodnie i Stany Zjednoczone są głównym "zagrożeniem dla bezpieczeństwa". W jeszcze ostrzejszych słowach zostało to opisane w aktualizacji dokumentu z 2021 roku: wskazano tam, że USA i NATO destabilizują sytuację na świecie, prowadzą wymierzone w Rosję "wrogie działania" i przyczyniają się do wyścigu zbrojeń, także jądrowych.
W reakcji na możliwość rozszerzenia się Sojuszu na Wschód i sygnały płynące z niektórych państw z postradzieckiej strefy wpływów o woli dołączenia do NATO - w dokumencie zawarto informację o konieczności zwiększenia potencjału militarnego. Przez ostatnie lata doszło do wielu incydentów, które zmieniły postrzeganie Zachodu przez prezydenta Rosji i jego popleczników i przyczyniły się do powstania antynatowskiej obsesji w rosyjskim obozie władzy. Do pierwszego z nich doszło jednak wcześniej, zanim jeszcze Putin objął władzę.
Chodzi o interwencję NATO w Kosowie. Operacja "Allied Force" została przeprowadzona w 1999 roku bez autoryzacji Rady Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych - więc z pogwałceniem prawa międzynarodowego. W raporcie Międzynarodowej Komisji w sprawie Kosowa czytamy, że ze względu na okoliczności interwencja militarna w Kosowie była nielegalna, ale legitymizowana. Sama operacja była odpowiedzią na zbrodnie wojenne i czystki etniczne, których dopuszczali się serbscy żołnierze na kosowskich Albańczykach. Po wielu nieudanych próbach powstrzymania reżimu Milosevicia dyplomatycznie, natowscy dowódcy postanowili powstrzymać go siłą. Choć operacja wywołała olbrzymie kontrowersje także wewnątrz Sojuszu, w konsekwencji osiągnęła swój cel. Dyplomaci Federacji Rosyjskiej protestowali przeciwko niej od początku, w kraju wybuchły podsycane przez władze antynatowskie protesty.
Mimo wszystko wydawało się wówczas, że było to incydentalne pęknięcie, które nie zagrozi dobrym stosunkom pomiędzy Rosją a państwami zrzeszonymi w Sojuszu. Zwłaszcza że już dwa lata później obie strony ramię w ramię rozpoczęły wojnę z globalnym terroryzmem.
Podczas ataku na wieże World Trade Center Putin był pierwszym światowym przywódcą, który zatelefonował do Białego Domu. W rozmowie z ówczesną doradczynią prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego, Condoleezzą Rice, zapytał: "Co możemy dla was zrobić?". Następnie skontaktował się z premierem Wielkiej Brytanii Tonym Blairem oraz kanclerzem Niemiec Gerhardem Shroederem - miał wtedy powtórzyć, że świat musi się zjednoczyć w walce z terrorystami. Wystąpił publicznie w telewizji, temperując antyamerykańskie nastroje w rosyjskim społeczeństwie. Dwa lata wcześniej Rosjanie protestowali przeciwko interwencji NATO w Serbii, w 2001 roku wraz Putinem składali kwiaty przed amerykańską ambasadą. Condoleezza Rice, wspominając to wszystko, pomyślała przez chwilę, że zimna wojna naprawdę już odeszła do przeszłości.
Upokorzenie Rosji
W 2001 roku, podczas amerykańskiej inwazji na Afganistan, Rosja udzieliła wsparcia koalicji przewodzonej przez Stany Zjednoczone. Było to sygnałem tego, co analitycy Ośrodka Studiów Wschodnich nazwali "prozachodnim zwrotem w rosyjskiej polityce zagranicznej". Putin wyraził nawet zgodę na utworzenie amerykańskich baz wojskowych w Uzbekistanie i Kirgistanie. Wojna z terroryzmem, prowadzona ramię w ramię z USA, była w percepcji rosyjskich polityków szansą na uznanie przez Zachód interesów Rosji, sprawiła także, że przycichła nieco międzynarodowa krytyka zbrodni wojennych, których dopuścili się rosyjscy żołnierze podczas drugiej wojny w Czeczenii - konfliktu, który był dla Putina politycznym złotem i pozwolił mu wygrać pierwsze wybory prezydenckie.
Na marginesie warto zaznaczyć, że lata później były agent Federacyjnej Służby Bezpieczeństwa, Aleksandr Litwinienko, wysuwał tezę (opisał to w książce pt. "Wysadzić Rosję"), że rosyjskie służby sprowokowały ten konflikt i zbrojną pacyfikację Czeczenii, podkładając bomby pod bloki mieszkalne, co posłużyło jako casus belli. Litwinienko był otwartym krytykiem Putina, zmarł otruty w 2006 roku. Na łożu śmierci, świadomy tego otrucia, napisał list, w którym o swoją śmierć oskarżał właśnie prezydenta Rosji.
Zbieżność interesów Rosji i Stanów Zjednoczonych, które połączyła walka z islamskimi radykałami, nie potrwała długo. Kolejną kością niezgody była amerykańska inwazja na Irak w 2003 roku. Co istotne, atakowi na Irak była przeciwna większość państw zrzeszonych w ONZ, wobec operacji zaoponowała także większość Rady Bezpieczeństwa, w tym Francja, Chiny i Rosja. Władze Stanów Zjednoczonych nie znalazły poparcia w społeczności międzynarodowej, znalazły je jednak w amerykańskim społeczeństwie. Pod pretekstem rzekomego posiadania przez Saddama Husajna broni jądrowej, koalicja złożona z żołnierzy amerykańskich, brytyjskich, australijskich i polskich zaatakowała suwerenne państwo. Husajn i jego synowie zginęli, a kraj na lata pogrążył się w chaosie. W 2015 roku odtajniony raport CIA ujawnił to, co podejrzewało wówczas wielu: w temacie posiadania bomby jądrowej przez iracki reżim administracja Busha kłamała. Żadnej bomby nie było.
Rok później nastąpiła kolejna erozja w stosunkach pomiędzy Rosją a Zachodem. W 2004 roku w Ukrainie doszło do pomarańczowej rewolucji - po sfałszowanych wyborach prezydenckich, w których zwyciężył popierany przez Putina Wiktor Janukowycz przez kraj przetoczyła się fala społecznych protestów. Dzięki mediacjom sprawa została załatwiona pokojowo. Doszło do powtórzenia drugiej tury wyborów i zwycięstwa prozachodniego kandydata - Wiktora Juszczenki. To wydarzenie było punktem zwrotnym w historii współczesnej Ukrainy, której obywatele obrali kurs na integrację z Zachodem. W Rosji zaczęto powtarzać teorię spiskową o "zamachu stanu inspirowanym przez Polskę i inne kraje zachodnie". Zostało to odebrano jako upokorzenie Rosji na arenie międzynarodowej i ingerencję obcych państw w rosyjską strefę wpływów.
"Dziś Gruzja, jutro Ukraina"
Momentem, w którym relacje pomiędzy Rosją a NATO pogorszyły się nieodwracalnie, było uznanie państwowości Republiki Kosowa w 2008 roku przez Stany Zjednoczone i najważniejsze państwa Sojuszu Północnoatlantyckiego. Kosowo historycznie było autonomią wchodzącą w skład Serbii, po wojnie w Jugosławii stało się protektoratem administrowanym przez misję ONZ i NATO. W 2008 roku państwo ogłosiło formalnie niepodległość. Wywołało to stanowczy protest władz Serbii i Rosji, które określiły ten akt za niezgodny z prawem międzynarodowym. Do tej pory świat jest podzielony w ocenie państwowości Kosowa; to, co jednak ważne, to fakt, w jaki sposób ów precedens został wykorzystany przez Dmitrija Miedwiediewa i Władimira Putina. W tym samym roku bowiem separatyści z Osetii Południowej postanowili oderwać się od Gruzji i wzorem Kosowa proklamować niepodległość. Pomiędzy Gruzinami i Osetyjczykami doszło do starć, gruzińskie wojsko weszło na teren samozwańczej republiki. Separatyści z Osetii dali radę przejść do ofensywy tylko dzięki pomocy rosyjskiego wojska, które odbywało ćwiczenia na granicy. Parę dni później separatyści wspierani przez Rosjan weszli w głąb kraju, a gruzińskie wojsko zaczęło przygotowywać się do obrony Tbilisi. Z inicjatywy prezydenta Lecha Kaczyńskiego, głowy państw Polski, Łotwy, Litwy, Estonii i Ukrainy udały się do stolicy Gruzji, by wyrazić poparcie dla Micheila Saakaszwilego. W pamiętnym przemówieniu Kaczyński wskazał wówczas potrzebę przeciwstawienia się rosyjskiemu imperializmowi i ostrzegał: "Dziś Gruzja, jutro Ukraina, a później może Polska". Po wojnie rosyjska Duma, powołując się na precedens Kosowa sprzed zaledwie sześciu miesięcy, uznała niepodległość dwóch samozwańczych republik: Osetii Południowej i Abchazji.
Tę samą strategię wspierania lokalnych ruchów separatystycznych obserwowaliśmy podczas zajęcia Krymu w 2014 roku. W czasie pierwszej agresji Rosji na Ukrainę proklamowano także Ludową Republikę Doniecką oraz Ludową Republikę Ługańską. W każdym przypadku Rosjanie powoływali się na przypadek Kosowa, argumentując, że narody mają prawo do samostanowienia. Pamiętając o krwawym stłumieniu dążeń niepodległościowych w Czeczenii, trudno nie uznać tego za hipokryzję.
W multilateralnym porządku międzynarodowym Rosja Putina wciąż prowadzi politykę zagraniczną, kierując się zimnowojenną logiką. Pytanie, na ile jest to podejście pragmatyczne, a na ile kierowane poradzieckim sentymentem społeczeństwa.
Władimir Putin na swoim biurku trzymał niegdyś posążek Feliksa Dzierżyńskiego. Kiedy jednak objął władzę, sprzeciwiał się postawieniu Krwawemu Feliksowi pomnika. Nie zgodził się także na przywrócenie nazwy "Stalingrad" Wołgogradowi, przywrócił jednak dawną melodię hymnu radzieckiego ze zmienionym tekstem. Krytykował otwarcie mankamenty sowieckiego systemu, jednocześnie wskrzeszając część dawnej symboliki. Dopiero w późniejszych latach wyraził zgodę na powstanie przynajmniej dziesięciu pomników Stalina na terenie Rosji. Był pierwszym po Leninie przywódcą Rosji, władającym językami obcymi. W pierwszych latach swoich rządów stał w swoistym rozkroku pomiędzy radzieckim sentymentem a Zachodem i wydaje się, że nie był to rozkrok pozorny. Powtarzał: "Kto nie żałuje upadku Związku Radzieckiego, ten nie ma serca. Kto chce jego powrotu, ten nie ma rozumu".
Zarzucony eksperyment
W rzeczywistości jednak upadek Związku Radzieckiego był dla wielu Rosjan przyczyną zbiorowej traumy. Traumy, która przerodziła się w postimperialny kompleks - jeden z motorów napędowych i fundamentów dzisiejszego putinowskiego systemu. Po bolesnej transformacji ustrojowej i zapaści gospodarczej za czasów prezydentury Borysa Jelcyna Rosjanie, bardziej niż demokracji, potrzebowali stabilizacji. Stabilizację zapewnił im sprawny menadżer, którym bez wątpienia był wówczas Putin. Od początków jego rządów w polityce wewnętrznej, inaczej niż w zagranicznej, widać było pierwsze symptomy budowy systemu autorytarnego; już w pierwszym roku swojej prezydentury doszło do upaństwowienia wielu prywatnych mediów, krok po kroku ograniczany był pluralizm polityczny. W tym samym czasie jednak administracja Putina wprowadziła w kraju liberalne reformy gospodarcze, uprościła system podatkowy i uregulowała prawo pracy. Po raz pierwszy od lat Rosja zaczęła spłacać długi i bilansować budżet, a produkt krajowy brutto uległ podwojeniu. Życie zwykłych Rosjan zaczęło się wyraźnie poprawiać, co przyczyniło się do radykalnego wzrostu popularności prezydenta. Rządy twardej ręki i stanowczo podejmowane decyzje przekładały się także na wzrost represyjności państwa, czego widoczne natężenie obserwujemy po powrocie Władimira Putina na fotel prezydenta po 2012 roku. Czteroletnia przerwa, czyli prezydentura Dmitrija Miediediewa, w ocenie obserwatorów miała być swoistym modernizacyjnym eksperymentem w odpowiedzi na spadające notowania Putina. Eksperyment ten zarzucono na rzecz dalszej centralizacji władzy, która od tego czasu postępuje nieprzerwanie.
Dotychczasowa umowa społeczna pomiędzy Rosjanami a Władimirem Putinem opierała się na wspomnianej już stabilności. Stabilności, która ze względu na brutalizację polityki zagranicznej Federacji Rosyjskiej jest już pieśnią przeszłości. Popularność i legitymizacja władzy, zdobywane niegdyś gospodarczą prosperity, osiągane są teraz "wstawaniem z kolan", konfrontacją z Zachodem i sukcesami militarnymi. Tak długo jak te sukcesy są, jest to skuteczny przepis na utrzymanie władzy. Zdaje się jednak, że z ograniczonym potencjałem na przyszłość.
Autorka/Autor: Wojciech Skrzypek
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Dirck Halstead/Liaison/Getty Images