Ambasador i personel placówki dyplomatycznej USA wyjechali z stolicy Republiki Środkowoafrykańskiej. Francja do ochrony swoich obywateli wysłała wojsko. Wszystko przez siły rebeliantów oblegających stolicę kraju, Bangi.
Rebelianci z koalicji Seleka obecnie wstrzymują atak na miasto, aby dać czas mediacjom pod auspicjami Unii Afrykańskiej. Ich oddziały znajdują się jednak na przedmieściach stolicy i ryzyko walk na ulicach jest duże.
Interwencji nie będzie
W związku z tym Francja wysłała już do Bangi mały oddział, mający chronić swoich obywateli. Paryż odrzucił jednak apel prezydenta Francoisa Bozizego, który prosił o pomoc militarną w walce z rebelią. Podobnie postąpił Waszyngton.
USA wojsk nie wysłały, ale podjęły decyzję o ewakuacji dyplomatów.
- Decyzja ma związek wyłącznie z obawami o bezpieczeństwo naszego personelu i w żaden sposób nie dotyczy naszych trwałych relacji dyplomatycznych z Republiką Środkowoafrykańską - oświadczył rzecznik Departamentu Stanu Patrick Ventrell.
Skuteczna rebelia Mocarstwa obawiają się o swoich obywateli po incydentach z środy, kiedy gwałtowny obrót przybrała demonstracja przed francuską ambasadą, która została obrzucona kamieniami. Wcześniej manifestanci zorganizowali protest siedzący przed ambasadą USA. Oblegający stolicę rebelianci domagają się od prezydenta poszanowania rozejmów z lat 2007 i 2011, w których opozycja zgadzała się złożyć broń w zamian za pieniądze i posady w rządowym wojsku.
Bozize nie dotrzymał jednak żadnej z obietnic, więc postanowili wywołać nową wojnę. 10 grudnia ruszyli do ataku i w niespełna trzy tygodnie podbili niemal cały kraj.
Autor: mk//bgr / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Wikipedia (CC BY SA)