70 lat temu maharadża otworzył puszkę Pandory


26 października 1947 roku maharadża Dżammu i Kaszmiru podpisał akt akcesji księstwa do Indii. Rozpoczął się konflikt między Indiami i Pakistanem, a także miejscową ludnością przeciw władzom w Delhi. Najnowsze rozmowy pokojowe po raz pierwszy będą prowadzone z separatystami.

Maharadża Hari Singh, władca Dżammu i Kaszmiru, podpisał dokument o przystąpieniu do dominium Indii 26 października 1947 roku. I otworzył puszkę Pandory. Do dzisiaj Kaszmir jest kością niezgody między Indiami i Pakistanem, a lokalna ludność uznaje indyjską armię za okupanta. Według różnych źródeł rebelia i protesty pochłonęły 50 tysięcy ofiar.

Maharadża wiedział, że ma słabe wojska

Marszałek polowy armii indyjskiej Sam Manekshaw wspominał, że przed podpisaniem aktu maharadża Kaszmiru odchodził od zmysłów.

- Biegał wkoło, mówiąc, że będzie tam walczyć. Że jeśli indyjska armia nie wejdzie, użyje własnych sił - mówił marszałek w wywiadzie udzielonym historykowi Premowi Shankarowi Jha. Dolinę Kaszmiru atakowały grupy zbrojne plemion zamieszkujące dzisiejszy Pakistan. Maharadża nie chciał oddać władzy, ale wiedział, że jego wojska są za słabe.

Podpisanie aktu akcesji

Indie w 1947 roku, kiedy kraj uzyskał niepodległość, były zbieraniną terytoriów podległych koronie brytyjskiej i małych księstw zależnych od Brytyjczyków. Dżammu i Kaszmirem rządził hinduski władca. Południową część zamieszkiwali hindusi, a północną muzułmanie. Jednak według spisu ludności z 1941 roku muzułmanie stanowili 77 procent mieszkańców księstwa. - Menon (Doradca wicekróla Indii Vappala Pangunni - red.) tłumaczył, że nie możemy wysłać sił wojskowych, dopóki nie dojdzie do aktu akcesji. Wtedy podpisał - opowiadał marszałek Manekshaw, zwany Walecznym Samem.

Już następnego dnia o świcie na lotnisku w Śrinagarze, stolicy Kaszmiru, wylądowali indyjscy żołnierze. Tam czekali na nich działacze Konferencji Narodowej Sheikha Abdullaha. Polityczne targi przewidywały, że zostanie pierwszym premierem stanu.

Tymczasowy sojusz

Niespełna miesiąc wcześniej został zwolniony z więzienia przez maharadżę. Abdullah wybrał tymczasowy sojusz z Indiami, bo sprzeciwiał się przystąpieniu do Pakistanu. Realną opcją miał być niepodległy Kaszmir - umożliwiał to sam akt akcesji. Brytyjczycy zatwierdzili akt z dopiskiem obiecującym referendum. - Stąd całe zamieszanie. Indusi uważają, że przystąpienie do Indii jest ostateczne, a Kaszmirczycy, że tymczasowe - mówił uznany kaszmirski dziennikarz i komentator Muzamil Jaleel. Tłumaczy, że Pakistan, który również przejął część terytorium księstwa, domagał się na forum ONZ referendum, a Indie stanowczo odmawiały. - Szkopuł w tym, że Pakistan nie chciał plebiscytu z pytaniem o niepodległość Kaszmiru, ale o przystąpienie do Indii lub Pakistanu - zaznaczał.

Zupełnie inny front

Sheikh Abdullah na początku sprzyjający szerokiej autonomii w ramach Indii, zmienił front na rzecz niepodległości i kilkakrotnie był więziony. Kaszmirczycy wychodzili na ulice. Do połowy lat 80. szukano politycznego rozwiązania, lecz wtedy pojawiali się zbrojni rebelianci wspierani przez sąsiedni Pakistan. - Nagle ludzie znaleźli się między dwiema stronami, które nie przebierały w środkach - tłumaczy znany w Kaszmirze działacz praw człowieka Khurram Parveez. Parveez zajmuje się między innymi szukaniem osób, które zaginęły po aresztowaniu przez siły rządowe lub rebeliantów. Ostrożnie szacuje, że w ciągu ponad 20 lat zniknęło ponad 8 tysięcy ludzi. W masowych grobach, które stopniowo są odnajdywane, może być około 6 tysięcy ciał. - Nie zapominajmy o hinduskich mieszkańcach Kaszmiru - mówi Rahul Pandita, który jest autorem książki o exodusie ok. 150 tysięcy tak zwanych kaszmirskich panditów, hinduskich mieszkańców doliny Kaszmiru. W regionie zostało ich ledwie kilka tysięcy. Zdaniem Pandity kaszmirscy separatyści milczą w tej sprawie i obecnie nie ma szans na powrót panditów. Nie wierzy również w koniec partyzantki, która jest na rękę Pakistanowi.

- Partyzantka to już przeszłość - zaręcza w rozmowie szef Frontu Wyzwolenia Dżammu i Kaszmiru (JKLF) Yasin Malik. Pod koniec lat 90. przeszedł do pakistańskiej części Kaszmiru, gdzie odbył szkolenie wojskowe. Po powrocie do doliny Kaszmiru brał udział w kilku głośnych porwaniach i morderstwach, którym teraz oficjalnie zaprzecza. Broń złożył w połowie lat 90. i przeszedł do polityki. - Wciąż walczymy o niepodległość Kaszmiru, ale pokojowymi metodami - tłumaczył.

Gwałtowne protesty

Po kilku latach względnego spokoju w lipcu 2016 roku wybuchły gwałtowne protesty na wieść o śmierci Burhana Waniego, 22-letniego dowódcy oddziału rebeliantów. Wani szybko stał się symbolem ludowego bohatera toczącego nierówną walkę z indyjską armią.

W ciągu prawie dwóch miesięcy zginęły 92 osoby, a prawie 20 tysięcy zostało rannych (w tym 4 tys. funkcjonariuszy sił porządkowych). Na kilka miesięcy zablokowano internet i sieci komórkowe. W połowie września 2016 r. w ataku na bazę wojskową w Uri zginęło 19 żołnierzy.

Dopiero po półtora roku protesty wygasają. Korzystając z uspokojenia nastrojów, w poniedziałek minister spraw wewnętrznych Rajnath Singh ogłosił, że rząd za pomocą specjalnego wysłannika podejmie rozmowy z każdą stroną konfliktu. Dotychczas rząd premiera Narendry Modiego wykluczał jakiekolwiek rozmowy z politykami i rebeliantami, którzy nie uznawali Kaszmiru za integralną część Indii.

Autor: MKK / Źródło: PAP