Czwartkowe wybory do Izby Gmin przyniosły porażkę nie tylko laburzystom i liberalnym demokratom, ale także brytyjskim firmom badającym opinię publiczną. Partia Konserwatywna pod przywództwem Davida Camerona zdobyła absolutną większość mandatów, podczas gdy sondaże przewidywały, że żadna partia nie zdoła tego osiągnąć.
Ostateczne wyniki po przeliczeniu głosów ze wszystkich okręgów wyborczych dały torysom 331 mandatów - dość, by samodzielnie rządzić.
Tymczasem Partia Pracy będzie miała w nowym parlamencie 232 deputowanych, choć w sondażach opublikowanych przed wyborami te liczby wyglądały zupełnie inaczej. Torysi i laburzyści cieszyli się w nich zbliżonym poparciem na poziomie 32-33 procent. Jednak konserwatyści zdobyli 37 procent głosów, a Partia Pracy - 31 procent.
- Wyniki wyborów stanowią ogromne wyzwanie dla firm sondażowych. Dokonamy rewizji naszych metod i nakłonimy Brytyjską Radę Badania Opinii Publicznej, aby przygotowała raport - oświadczyła na Twitterze firma sondażowa Populus.
Niektóre z firm, jak Survation i ComRes, broniły swoich sondaży, wskazując, że przewidzieli sukces Szkockiej Partii Narodowej, porażkę liberalnych demokratów i wzrost popularności eurosceptycznej Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (co nie przełożyło się na liczbę mandatów).
Powrót "nieśmiałego torysa"
Porażka firm sondażowych w tegorocznych wyborach przypomina sytuację z 1992 roku. Wówczas badacze opinii publicznej przewidywali zwycięstwo Partii Pracy, a zdecydowanie wygrali konserwatyści, z przewagą 9 punktów procentowych.
Ta ogromna rozbieżność między sondażami a wynikami została w 1992 roku przypisana efektowi tzw. "nieśmiałego torysa". Była to ta część wyborców konserwatystów, która wstydziła się przyznać w sondażu do swoich sympatii, gdyż Partia Konserwatywna była wówczas postrzegana jako niepopularna.
Jak jednak wskazał Rob Ford, jeden z najbardziej szanowanych politologów na Wyspach, firmy sondażowe od tamtego czasu przedsięwzięły działania, które miały wyeliminować ten efekt. To zjawisko może więc w najlepszym razie tylko częściowo tłumaczyć rozbieżność z 2015 roku.
- Różne firmy używały różnych metod i wszystkie źle przewidziały wyniki. To ogromna rozbieżność i na tym etapie jest za wcześnie, by wyrokować, skąd się wzięła. Jesteśmy zszokowani - dodał Ford.
Nie tylko brytyjski problem?
- Nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale i na całym świecie sondaże wydają się z czasem stawać coraz mniej celne. Coraz trudniej jest znaleźć reprezentatywną próbkę populacji - skomentował amerykański ekspert od badania opinii publicznej Nate Silver.
Jednak jeden z dyrektorów Survation powiedział agencji Reuters, że tuż przed wyborami dysponował wynikami sondy, które były zbliżone do czwartkowego rezultatu. Dodał jednak, że "stchórzył" i ich nie opublikował, gdyż tak bardzo różniły się od konsensusu badaczy, iż sugerowało to, że były błędne.
Możliwe, że to niezdecydowani wyborcy w ostatniej chwili wybrali torysów - zasugerował Ford.
Autor: fil/ja / Źródło: Reuters