Śmierć po telefonicznym żarcie. "Historia w rodzaju wypadku na festynie"

"Historia w rodzaju wypadku na festynie"
"Historia w rodzaju wypadku na festynie"
tvn24
Telefoniczny żart australijskich didżejów być może doprowadził do tragediitvn24

Prawdopodobne samobójstwo pielęgniarki po telefonicznym żarcie australijskich didżejów dotyczącym ciąży księżnej Catherine to "historia w rodzaju wypadku na festynie" - stwierdził w "Faktach po Faktach" w TVN24 prof. Jan Hartman. Jego zdaniem, zachowanie Australiczyków "mieści się w konwencji satyrycznej". Również Andrzej Jonas uważa, że nie przekroczono granic etyki zawodowej. Z kolei dr Przemysław Biskup ocenił, iż był to "żart w nienajlepszym tonie".

Prof. Hartman podkreślił, że nie wiadomo dokładnie, dlaczego pielęgniarka z londyńskiego szpitala, gdzie przebywała księżna Catherine, popełniła samobójstwo. Nie wiadomo też, czy rzeczywiście sama targnęła się na życie - dodał.

- Ci młodzi ludzie (dwoje didżejów - red.) w jakiś sposób współodpowiadają za tę śmierć, ale to nie jest ich wina - ocenił filozof, kierownik Zakładu Filozofii i Bioetyki w Collegium Medicum na UJ. - Nie róbmy z nich kozłów ofiarnych - zaapelował.

Jego zdaniem, "to mógł być bardzo sympatyczny żart". - Myślę, że nie przekroczono tu granic dobrego smaku - powiedział. - Dziennikarze mają do tego prawo, w Polsce też robią takie rzeczy - zauważył Hartman.

Prawdopodobne samobójstwo pielęgniarki po żarcie didżejów
Prawdopodobne samobójstwo pielęgniarki po żarcie didżejówtvn24

"Nie przekroczono granic etyki zawodowej"

Również Andrzej Jonas z "Warsaw Voice" wskazał na fakt, że nie ma pewności "co było kroplą, która przekroczyła puchar" i doprowadziła pielęgniarkę do śmierci.

Dziennikarz zgodził się z tezą przedmówcy, że "żadne granice etyki zawodowej nie zostały przekroczone". - Nie pytano o nic wstydliwego, pytano o to, jak się czuje księżna - tłumaczył. - Jeżeli podejdziemy do tego analitycznie - to był żart z Pałacu Królewskiego, a nie ze szpitala czy pielęgniarki - stwierdził.

Zauważył też, że czuły na punkcie obrazy majestatu Pałac Buckingham w tym przypadku nie protestował.

Jego zdaniem, obecna nagonka na australijskich didżejów wpisuje się w "owczy pęd", swoistą modę na krytykowanie mediów. - My sami jako dziennikarze mamy do naszego środowiska wiele zarzutów - przyznał, wyjaśniając, że chodzi m.in. o publikacje tabloidów. Zwrócił też uwagę na wyjtkową pozycję prasy brytyjskiej, która jak żaden inny tabloid potrafi "wdzierać się w prywatność celebrytów".

Rozmowa konsultowana z prawnikami?

Według dr. Przemysława Biskupa z Instytutu Europeistyki UW, członka grupy badawczej "Brytania", żart australijskich didżejów był "w nienajlepszym tonie".

Zauważył też, że "to nie był przypadek, że radio wyemitowało tę rozmowę" (telefon do szpitala - red.). Jak wyjaśnił, rozmowa didżejów z pielęgniarką najpierw została nagrana, a dopiero potem - po konsultacji z prawnikami - odtworzona na antenie.

Dr Biskup odniósł się też do nacisków medialnych na rodzinę królewską, od której oczekuje się bardziej zdecydowanego stanowiska w tej sprawie. - Ta sytuacja jest w najmniejszym stopniu winą księstwa Cambridge - podkreślił.

Autor: MON/tr / Źródło: tvn24

Raporty: