Silvio Berlusconi załatwił Muammarowi Kaddafiemu posadę szefa Unii Afrykańskiej, pokonując opór największego oponenta libijskiego dyktatora za pomocą dwóch pięknych "pań do towarzystwa". Tak miało się narodzić określenie bunga bunga, które zrobiło we Włoszech wielką karierę.
O historii sprzed dwóch lat, która dotychczas pozostawała tajemnicą, pisze "Daily Telegraph". Brytyjski dziennik powołuje się na wywiad z Nuri Al Mismaritem, byłym współpracownikiem Kaddafiego, który ukazał się w arabskiej gazecie Ashaeq Al-Awsat.
Narodziny bunga bunga
W 2009 roku odbywały się wybory na stanowisko przewodniczącego Unii Afrykańskiej, regionalnej organizacji skupiającej niemal wszystkie państwa Afryki. O posadę ubiegał się między innym Kaddafi, który jednak nie należał do faworytów z powodu oporu niektórych wrogich mu krajów, np. Tanzanii i Nigerii. Ostatecznie dyktator Libii, ku zaskoczeniu obserwatorów i wielu państw, zdobył stanowisko. Po latach okazało się, co pomogło Kaddafiemu.
Al Mismarit, który przez 35 lat był szefem dyplomacji Libii, ujawnił, iż w sprawę wyborów zaangażował się przyjaciel dyktatora, premier Berlusconi. Włoch miał wysłać dwie "piękne panie do towarzystwa" do największego przeciwnika wyboru Kaddafiego, pewnego "afrykańskiego przywódcy".
- To było nieortodoksyjne rozwiązanie. Panie wywarły pożądany skutek. Przywódca wycofał swój sprzeciw. I właśnie w ten sposób narodziło się określenie bunga bunga - powiedział Al Mismarit w wywiadzie.
Ogólny wstyd
Dyplomata został także zapytany, czy nie ma wyrzutów sumienia, że przez tyle lat pracował dla reżimu.
- Oczywiście, że tak. Jednak wszyscy światowi przywódcy całowali jego rękę. Witano go z wielką pompą, czerwonym dywanem i jako przyjaciela. Czy oni teraz też nie powinni czuć wstydu? - zapytał retorycznie dyplomata.
Berlusconi od wielu lat był największym przyjacielem Kaddafiego wśród krajów zachodnich. Dyktator wizytował Rzym dwukrotnie i za każdym razem witano go bardzo wystawnie. Włoski premier w zamian miał zapewnione stałe dostawy ropy i gazu z Libii.
Źródło: telegraph.co.uk