- To się bardzo szybko działo. To były sekundy, chwila moment i już leżeliśmy na boku, było słychać krzyki - opowiada jedna z nastolatek podróżujących autokarem, który uległ wypadkowi na północy Serbii. Turyści z Polski wracali nim z Grecji. W wyniku wypadku zginął jeden z kierowców, a ponad 20 osób odniosło obrażenia.
- To się bardzo szybko działo. To były sekundy, chwila moment i już leżeliśmy na boku, było słychać krzyki popiół się uniósł, każdy się zaczął dusić, krzyczeć o pomoc - relacjonuje jedna z dziewczyn, która jechała autokarem. - Zaczęli wybiegać do nas ludzie, którzy stali na autostradzie, zaczęli nam pomagać, wyciągali nas z autokaru - dodaje kolejna pasażerka. - Później przyjechała karetka, zabrała osoby, które potrzebowały największej pomocy - opowiada.
"Huk, dym i panika"
Honorata Nasalska o wypadku autokaru, w którym znajdowała się jej córka, dowiedziała się od innej mamy. - Poczułam straszny lęk, miałam takie przeczucie, że coś się może wydarzyć - powiedziała matka rannej 13-latki w rozmowie z TVN24.
- Byłam bardzo przerażona, tym bardziej że nie mogłam się z córką skontaktować, bo gdzieś jej wypadł telefon - podkreśliła.
Jak dodała, z tego powodu przez cały dzień nie wiedziała, co się dzieje z córką. Z relacji znajomych Pauliny dowiedziała się jedynie, że "spali i w ogóle nie wiedzieli, co się stało. Był jeden wielki huk, dym i panika dzieci, że mieli jakiś wypadek".
- Na samym początku dowiedziałam się od koleżeństwa, że Paulina utknęła gdzieś pomiędzy siedzeniem i oknem. Nie może wyciągnąć nogi, tak że musi czekać na policję i straż, żeby rozcinali (wrak autobusu - red.) - powiedziała pani Honorata. - Dopiero po kilku godzinach dowiedziałam się, że ona ma złamaną nogę - dodała.
Matka: córka była zapłakana
Mama Pauliny poinformowała, że już w środę wylatuje po córkę, aby dopilnować jak najlepszej opieki dla niej. - Chciałabym jednak, żeby nasi (z Polski - red.) specjaliści nią się zajęli - podkreśliła.
Pani Honorata miała pewne zastrzeżenia wobec opieki biura podróży, z którym podróżowała jej córka. - Na początku było to troszeczkę zaniedbanie z ich strony - ocenia. - Nie mogłam się w ogóle dowiedzieć, gdzie córka jest, oni sami nie wiedzieli - twierdzi. - Raz mówili, że jest w szpitalu, raz, że w jakiejś szkole - dodała. Po raz pierwszy udało jej się skontaktować z córką dopiero, gdy ona sama zadzwoniła ze szpitalnego telefonu. - Dzwoniła, że jest w szpitalu, że ma coś z nogą, sama nie wiedziała co, była zapłakana - mówi pani Honorata.
Więcej szczegółów na temat jej stanu zdrowia uzyskała dopiero od polskiego konsula.
Ambasador odwiedził rannych
Do wypadku polskiego autokaru doszło we wtorek w pobliżu miejscowości Subotica w Serbii. Obrażenia poniosło 20 polskich obywateli, zmarła jedna osoba.
Ambasador, który tego samego dnia odwiedził poszkodowanych przebywających w trzech serbskich szpitalach, poinformował, że trzy osoby z najcięższymi obrażeniami są hospitalizowane w Nowym Sadzie. Jest to dwóch mężczyzn, w tym jeden w stanie ciężkim, oraz 13-latka z problemami ortopedycznymi.
- W Nowym Sadzie spotkałem się z lekarzami, pytałem o prognozy, widziałem się z rodzinami - relacjonował ambasador Polski w Serbii Tomasz Niegodzisz. Według ambasadora 26 osób, które przeszły obserwacje w Subotnicy, miało wyruszyć w podróż do kraju autobusem jeszcze we wtorek.
Część poszkodowanych nadal znajduje się na obserwacji. Według ambasadora ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo, są na obserwacji i prawdopodobnie w środę powrócą do kraju drugim autobusem.
Do wypadku doszło na trasie Subotica - Nowy Sad, w pobliżu miejscowości Feketić. Autobusem jechało 50 pasażerów, w tym 27 dzieci w wieku 13-16 lat, wracających z wakacji w Grecji, oraz trzech kierowców.
We wtorek po południu mężczyzna kierujący autokarem został zatrzymany na 48 godzin. Wciąż nie usłyszał zarzutów.
Autor: mm,azb/gry / Źródło: TVN24, PAP