Najwyższy rangą wojskowy w amerykańskich siłach powietrznych, szef sztabu gen. Mark Welsh, przedstawił niepokojący opis stanu swojej floty powietrznej. Jego zdaniem, USA są bliskie sytuacji, gdy nie będą w stanie zapewnić sobie przewagi w powietrzu. A to całkowicie zmieni funkcjonowanie oddziałów lądowych armii czy marines.
Wysłanie nad Syrię najnowocześniejszych samolotów bojowych świata, F-22 Raptor, do wykonania stosunkowo prostej misji bombowej na stanowisko dowodzenia Państwa Islamskiego w Rakce, mogła wyglądać na kosztowny pokaz siły.
Kosztowny, bo - jak wyliczyli specjaliści - kosztowała ona blisko 80 mln dolarów, więcej niż wysłanie przez Indie satelity na orbitę Marsa. Ale prawda jest taka, że Raptor po prostu musiał polecieć nad Syrię, bo US Air Force utraciły większość swoich możliwości zwalczania obrony powietrznej przeciwnika (misja SEAD), a F-22 jest jedynym typem samolotu V generacji, posiadającym właściwości stealth (są trudno wykrywalne dla przeciwnika - red.) i mogącym operować w warunkach silnej syryjskiej obrony powietrznej, której reakcji Amerykanie nie byli pewni. To nie był pokaz siły i technologii, a operacyjna konieczność tracącego coraz szybciej swoją przewagę amerykańskiego lotnictwa.
Zmartwienia dowódców
- Martwię się o naszą gotowość, o stan maszyn i szkolenia - mówił w godzinnym przemówieniu podsumowującym stan sił powietrznych USA w 67. rocznicę ich utworzenia szef sztabu, gen. Mark Welsh.
Przemówienia słuchali byli oraz obecni żołnierze i oficerowie na dorocznej konferencji Stowarzyszenia Sił Powietrznych, ale odbiło się ono szerokim echem, także na Kapitolu.
Republikański senator Marco Rubio cytował generała, alarmując o "rozpadających się w powietrzu samolotach" i choć te słowa wprost z ust Welsha nie padły, jego ocena stanu i przyszłości amerykańskiego lotnictwa jest równie surowa.
To, że amerykańskie siły powietrzne są w tej chwili najmniejsze i mają statystycznie najstarsze samoloty w swej historii jest faktem znanym od dłuższego czasu. Ale zdaniem Welsha, zaczyna się dziać jeszcze gorzej: - Redukcja czasu szkolenia w powietrzu i zastępowanie go symulatorami ma sens. O ile znajdzie się jakiś symulator. Jeśli nie, po prostu oszukujemy samych siebie - tak Welsh próbował zamienić w dowcip realia szkolenia lotniczego w warunkach ustawicznie obcinanych funduszy.
Dwa miesiące wcześniej Welsh musiał przedstawić wymuszony przez Pentagon plan redukcji wielkości sił powietrznych o blisko 30 tysięcy żołnierzy służby czynnej. Sekwestracja, czyli słowo powszechnie znienawidzone w amerykańskich siłach zbrojnych, dla najwyższego rangą lotnika oznacza wybór między utrzymywaniem gotowości a modernizacją.
- Jeśli pojawi się kryzys i trzeba będzie na niego odpowiedzieć, odpowiemy i stanie się to priorytetem wydatków. Ale inne rzeczy ucierpią i odczujemy to z czasem - mówił już rok temu, kiedy plany cięć były zaledwie groźbą.
Przegrana bitwa o pieniądze
Ten czas właśnie nadszedł, bo naraz wybuchły trzy kryzysy, na które amerykańskie lotnictwo próbuje odpowiedzieć: walka z Państwem Islamskim, wsparcie wschodnioeuropejskich sojuszników NATO i - pochłaniające najwięcej sił - utrzymywanie obecności na zachodnim Pacyfiku, gdzie rosnąca chińska potęga wymusza na amerykańskich siłach zbrojnych wzmożoną obecność i ćwiczenia.
Na to nakładają się problemy techniczne i rosnące koszty nowego taktycznego myśliwca F-35, brak następcy dla maszyn strategicznych i wojna z Kongresem o plany wycofania niektórych typów sprzętu. Stąd perspektywa, o której Welsh zaledwie napomknął: że Stany Zjednoczone po raz pierwszy w powojennej historii nie będą w stanie zapewnić sobie przewagi w powietrzu.
Tydzień temu w dramatycznym apelu generał i jego cywilna zwierzchniczka, sekretarz lotnictwa Deborah Lee James, zwracali się do Kongresu o pomoc: "nie obcinajcie nam funduszy na gotowość operacyjną".
Cała amerykańska armia podlega redukcji od kilku lat. Przedstawiony w 2011 roku plan cięć miał być wdrażany stopniowo od 2015 roku, ale presja budżetowa sprawiła, że już w 2012 roku postanowiono m.in. o wycofaniu z Europy dwóch ciężkich brygad lądowych i zmniejszeniu sił zbrojnych z 570 do 490 tys. ludzi (do 2017 r.). Cięcia mogą jednak iść dalej, bo w lutym tego roku sekretarz obrony Chuck Hagel przewidywał, że "jeśli sekwestracja zostanie utrzymana w 2016 roku, armia musiałaby zmaleć do 420 tys.", podczas gdy wielkość niezbędna do realizacji strategii wojskowej USA w jej obecnym kształcie to - jego zdaniem - minimum 450 tys. żołnierzy.
Jeśli chodzi o pieniądze, budżet sił powietrznych wynosi teraz około 109 mld dolarów (choć Kongres ciągle pracuje nad cięciami) – podczas gdy jeszcze 5 lat temu było to 170 mld. Wydatki na lotnictwo stanowią około 22 proc. całego budżetu wojskowego USA, wynoszącego 495 mld dolarów.
Ofiary sekwestracji
Realizowane obecnie zamierzenia wpisane w budżet roku finansowego 2015 przewidywały dla lotnictwa wycofanie z linii 500 samolotów różnych typów, w tym całkowitą eliminację samolotu wsparcia bezpośredniego A-10. Co ciekawe, chciały tego same siły powietrzne, zmuszone do wyboru "mniejszego zła". Brzydki, powolny, pozbawiony nowoczesnych urządzeń samolot pola walki okazał się jednak niezniszczalny, zdobywając poparcie na Kapitolu.
W efekcie politycznych zabiegów A-10 uratowano, ale jak wskazują gen. Welsh i sekretarz James, bez dodatkowych pieniędzy na jego utrzymanie. W rezultacie zamieszania misje CAS (Close Air Support - bliskiego wsparcia powietrznego - red.) musiały realizować szybkie i z reguły wysoko latające maszyny, takie jak F-16, F-15, B-52 i B-1.
Przynajmniej w jednym udokumentowanym przypadku skończyło się to tragedią, kiedy strategiczny bombowiec B-1, wykonując misję bliskiego wsparcia w Afganistanie - bez wystarczająco dokładnego wyposażenia - zrzucił dwie półtonowe bomby kierowane GPS-em wprost na amerykańskich żołnierzy, zabijając sześciu z nich. W lotnictwie mówi się, że to pierwsze, ale być może nie ostatnie "ofiary sekwestracji".
Latające starocie
Stany Zjednoczone dysponują obecnie najstarszym lotnictwem w swojej historii. Średni wiek podstawowych i najliczniejszych samolotów bojowych F-15 i F-16 sięga i przekracza odpowiednio 30 i 20 lat, a gdy chodzi o bombowce - 40 lat. Najstarsze są największe - B-52, których wiek przekroczył już 50 lat, a w służbie pozostaną przynajmniej do 2020 roku. Podobnie stare są powietrzne tankowce i część transportowców.
Wiek maszyn i malejące nakłady na ich utrzymanie powodują, że średnio tylko nieco ponad 3/4 całej floty powietrznej USA jest gotowe do użytku, a gdy chodzi o najczęściej używane samoloty bojowe, odsetek ten jest jeszcze niższy. Najniższy poziom gotowości mają strategiczne bombowce B-2, z których mniej niż połowa jest zdatna do lotu, a w sumie jest ich zaledwie 20.
Podsumowując tę sytuację, gen. Welsh zacytował swoją rozmowę z zastępcą dowódcy amerykańskich sił w Europie, gen. Jamesem Boozerem. Wojskowy poproszony o ocenę stanu sił zbrojnych, którymi dowodzi, miał stwierdzić: - Nigdy dotąd nie martwiłem się o to co lata. Dotąd.
Według Welsha jest to opinia warta zapamiętania.
Autor: Marek Świerczyński//plw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: US Air Force