Spotkanie prezydenta USA Donalda Trumpa z rosyjskim przywódcą Władimirem Putinem ma odbyć się 15 sierpnia na Alasce. O miejscu tych rozmów i ich znaczeniu dyskutowali goście "Faktów po Faktach" - Robert Pszczel, dyplomata, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich, były dyrektor Biura Informacji NATO w Moskwie, oraz doktor Marcin Fatalski, amerykanista z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Dlaczego Alaska?
Na początku programu eksperci mówili o roli miejsca, w którym ma dojść do rozmów na szczycie. Doktor Fatalski wskazywał, że Alaska to "symboliczne terytorium, które niegdyś należało do Rosji, a później stało się częścią Stanów Zjednoczonych".
Dodał, że "Alaska jest miejscem o tradycji przynależącej do obu tych państw". - Przynajmniej Putinowi pozwala to ująć w ten sposób: "My się tutaj spotykamy i będziemy pokazywali światu, jak dążymy do rozstrzygnięcia problemów bez innych uczestników" - opisał amerykanista.
Jak mówił, "kluczem do zrozumienia", czemu akurat to miejsce wybrano, jest wspólna - "trochę rosyjska, trochę amerykańska, historia Alaski".
- Trump chce zakończyć tę wojnę. To jest podstawowy wektor jego polityki - ocenił.
"Europejczycy sami pozbawili się znaczącego wpływu"
Robert Pszczel zwrócił uwagę, że w sprawie Ukrainy "Europejczycy mają swoje własne interesy", które "są kluczowe z punktu widzenia zarówno dzisiejszego rozwoju wydarzeń, jak i potencjalnie przyszłego".
- Natomiast Europejczycy, tak na dobrą sprawę, sami pozbawili się możliwości znaczącego wpływu - uważa dyplomata.
Jednocześnie mówił, że "to nie jest tak, że wszystko, co w Waszyngtonie wymyślą, zostanie zaakceptowane nie tylko przez Ukrainę, która jest w trudnej sytuacji, ale też przez Europejczyków".
Autorka/Autor: mjz/lulu
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: SPUTNIK POOL/PAP/EPA