Tajlandzcy wojskowi, którzy w czwartek przejęli władzę w kraju, następnego dnia zatrzymali niedawną premier Yingluck Shinawatrę. Wojsko zdecydowało się na wprowadzenie stanu wojennego po wielu miesiącach antyrządowych protestów, głównie w Bangkoku, w których zginęło 28 osób, a setki zostały ranne.
Podzielona Tajlandia
W stolicy stacjonuje wojsko. Ale pojawiają się też pierwsze protesty - tym razem przeciwników zamachu stanu. - Te protesty zgromadziły niewiele osób. Zaledwie 300. Dlatego wojsko szybko je rozpędziło - opisuje Krzysztof Kuczkowski. - Ja mam wrażenie, że ludzie tutaj są zmęczeni tym wszystkim, co się dzieje. Wielomiesięcznymi protestami - dodał.
Podróżnik w rozmowie dla TVN24 podkreślił, że Tajlandia jest mocno podzielona na zwolenników i przeciwników byłej premier. - Wiele osób jest rozczarowanych zamachem stanu. Komentują sytuację mówiąc, że to krok wstecz dla demokracji - powiedział Kuczkowski.
Zapewnił również, że w małych, turystycznych miejscowościach jest spokojnie. Jeśli ktoś wybiera się do Tajlandii, musi pamiętać, by nie pojawiać się w miejscach protestów. - Tych miejsc należy unikać - podkreślił Kuczkowski, zachęcając do śledzenia stron internetowych polskiego MSZ.
Była szefowa rządu nie wyemigruje?
Na początku maja Trybunał Konstytucyjny Tajlandii usunął oskarżaną o nepotyzm Yingluck Shinawatrę i dziewięciu członków jej rządu ze stanowiska.
Najnowsze wydarzenia oznaczają, że była szefowa rządu nie będzie mogła dołączyć do swojego brata, byłego premiera Thaksina Shinawatry, który przebywa na emigracji. Thaksin, były magnat telekomunikacyjny, który przytłaczającą większością wygrywał wybory w 2001 i 2005 r., został obalony przez wojsko w 2006 r., a następnie skazany zaocznie na dwa lata więzienia pod zarzutem "konfliktu interesów" i nadużycia władzy.
Przewrót wojskowy w Tajlandii
Przewrót wojskowy w Tajlandii
Autor: jl//kdj / Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA