Koniec 1957 roku był bardzo ciężki dla prezydenta USA Dwighta Eisenhowera. Najpierw ZSRR wystrzelił pierwszego satelitę, wprawiając świat w osłupienie, a potem amerykańska odpowiedź, czyli rakieta z satelitą TV3, eksplodowała podczas startu i poczucie dumy Amerykanów legło w gruzach. Wówczas US Navy zaproponowała tajną misję pierwszego atomowego okrętu podwodnego, która miała przywrócić USA wiarę w swoje możliwości.
Zanim ZSRR (Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich) wystrzeliło Sputnika w październiku 1957 roku, Amerykanie nie mieli wątpliwości co do swojej rzekomej dominacji technologicznej nad resztą narodów. Był to jeden z filarów, na którym obywatele USA opierali swoją wizję świata. Sputnik go zburzył i wybuchła wręcz panika. Biały Dom znalazł się pod falą krytyki za pozwolenie ZSRR na wyprzedzenie USA. Sytuację pogorszyła w grudniu 1957 roku katastrofa rakiety Vanguard, która miała wynieść na orbitę pierwszego amerykańskiego satelitę TV3. Rakieta uniosła się w powietrze na nieco ponad metr, po czym opadła na stanowisko startowe i eksplodowała. Telewizje relacjonowały wszystko "na żywo" i cały świat mógł zobaczyć, jak amerykańska odpowiedź na Sputnika kończy w kuli ognia. Gorzej już być nie mogło. W ONZ przedstawiciel ZSRR drwił i pytał Amerykanów, czy przypadkiem nie chcieliby otrzymywać pomocy technicznej, którą naród radziecki dzieli się z krajami trzeciego świata.
Sukces pilnie potrzebny
Prezydent Eisenhower na gwałt potrzebował jakiegoś sukcesu, który choć trochę odbudowałby wizerunek USA i osłabił falę krytyki pod adresem jego administracji. Gwałtowne zwiększenie wydatków na program kosmiczny było jednym z rozwiązań, ale na jego owoce trzeba było czekać lata. Sukces był potrzebny natomiast od ręki. W takiej atmosferze, pod koniec 1957 roku, przedstawiciel US Navy przy prezydencie, kapitan Evan Aurand, opisał Eisenhowerowi przeprowadzony we wrześniu próbny rejs pierwszego atomowego okrętu podwodnego USS Nautilus pod lodami Arktyki. Jego opowieść wzbudziła zainteresowanie. Niedługo później, dzięki staraniom Auranda, do Białego Domu zaproszono dowódcę okrętu, kapitana Williama Andersona, który osobiście opowiedział prezydentowi i jego najbliższym współpracownikom o rejsie. Prawdopodobnie wówczas zrodził się pomysł, aby użyć USS Nautilusa do propagandowej wyprawy, która pozwoliłaby pokazać potęgę amerykańskiej myśli technicznej. Zimą 1958 roku nakreślono plan rejsu na Biegun Północny pod wodą. Termin wyznaczono na lato tego roku, kiedy spodziewano się najlepszych warunków na rejs. Całą sprawę trzymano w absolutnej tajemnicy, bo nikt nie chciał powtórzyć katastrofy wizerunkowej, jaką była transmitowana na żywo eksplozja rakiety Vanguard. Rejs postanowiono ujawnić dopiero wtedy, kiedy będzie pewność, że się powiódł. Dla niepoznaki całą operację opatrzono kryptonimem "Sunshine" czyli "słoneczko" albo "światło słoneczne".
Rejs na nieznane wody
Zadanie postawione przed załogą USS Nautilus nie było bowiem łatwe. Wody pod lodami Arktyki były wówczas częścią świata, o której praktycznie nic nie wiedziano. Nikt wcześniej się tam nie zapuszczał, bo nie było ku temu możliwości. Tradycyjne okręty podwodne były w stanie wytrzymać pod wodą około dwóch dób, a potem musiały się wynurzyć, więc zapuszczanie się daleko pod lód było wykluczone. Od dna Morza Arktycznego lepiej znana była powierzchnia Księżyca, bo można było ją chociaż zobaczyć. Ten stan rzeczy pozwolił zmienić dopiero USS Nautilus, czyli pierwszy atomowy okręt podwodny, który mógł przebywać pod wodą przez cztery miesiące bez przerwy. Przez wiele lat był dumą Amerykanów i jednym z dowodów na ich dominację technologiczną. Do służby w US Navy trafił w 1954 roku i w kolejnych latach bez problemu ustanowił szereg nowych rekordów. Żaden inny okręt nie mógł pływać tak szybko, tak daleko i tak długo pod wodą. Pomimo rewolucyjnych możliwości USS Nautilus, pływanie pod lodami Arktyki nie było łatwym zadaniem. Największym problemem jest nawigowanie długim na sto metrów i wysokim na niemal 20 metrów okrętem w ciasnych przestrzeniach pomiędzy podstawą lodu a dnem. Choć czapa lodowa w Arktyce na powierzchni jest równa, to pod spodem przypomina odwrócone góry. Zderzenie z nimi lub z dnem może doprowadzić do katastrofy i zatonięcia okrętu. Kolejnym problemem było samo utrzymanie właściwego kursu. W latach 50. podstawą nawigacji nadal były kompasy magnetyczne, które w okolicy Bieguna Północnego stają się niedokładne. Rozwiązaniem pierwszego problemu stało się proste urządzenie, które w zasadzie było odwróconą sondą do pomiaru głębokości. Za pomocą dźwięku mierzyło odległość do podstawy lodu, dając kapitanowi pojęcie o tym gdzie może płynąć. Drugim rozwiązaniem był pierwszy system nawigacji bezwładnościowej, który opracowano na potrzeby rakiet dalekiego zasięgu. Urządzenie to dokładnie śledzi wszystkie ruchy okrętu i na tej podstawie wykreśla jego kurs oraz określa dokładną pozycję na mapie. W latach 50. był to szczyt techniki, a dzisiaj podobną funkcję może spełnić smartfon.
Tajemnica okazała się ważna
USS Nautilus wyruszył do pierwszej próby zdobycia Bieguna Północnego na początku czerwca 1958 roku. Oficjalnie okręt wypłynął z portu w Seattle na pacyficznym wybrzeżu USA w drogę do bazy macierzystej w New London po drugiej stronie kontynentu. Dopiero po wyjściu w morze kapitan Anderson oznajmił załodze, że owszem płyną do domu, ale nie zwyczajową trasą przez Kanał Panamski, ale przez Biegun Północny. Utrzymywanie całej misji w ścisłej tajemnicy szybko okazało się być rozsądnym posunięciem. Okręt napotkał na poważne przeszkody już przy pierwszym zetknięciu z lodem w płytkiej Cieśninie Beringa. Jego podstawa sięgała znacznie niżej niż się spodziewano. Ledwo udało się przecisnąć na Morze Czukockie, gdzie okręt napotkał na jeszcze większe przeszkody. Miejscami lód sięgał na 20 metrów pod wodę i USS Nautilus przemykał się pod nim mając po kilka metrów zapasu do dna. Kapitan Anderson szybko uznał, że to nie ma sensu i nakazał odwrót. Gdyby świat o tym wiedział, kolejnym kpinom nie byłoby końca.
Tajemnica została jednak dochowana. Oficjalnie USS Nautilus ciągle uczestniczył w ćwiczeniach floty na Pacyfiku. Pod taką przykrywką 23 lipca wyruszył do drugiej próby dotarcia na biegun. Tym razem Morze Czukockie okazało się łaskawsze. Po kilku dniach powolnego manewrowania Amerykanom udało się prześlizgnąć pod lodem i przedostać na głębsze wody Oceanu Arktycznego.
Dalej podróż poszła gładko. Przez następne trzy dni USS Nautilus pchany energią atomu zdążał wprost na północ. W południe 3 sierpnia Amerykanie osiągnęli upragniony cel i ich okręt jako pierwsza w historii jednostka pływająca dotarł na Biegun Północny. – Dla świata, dla ojczyzny i dla floty. Oto biegun – tymi słowami dowódca poinformował załogę o sukcesie. Na pokładzie odbyła się mała uroczystość, nawigator sporządził pamiątkowy raport o osiągnięciu bieguna, a kapitan napisał list do prezydenta.
Chwilowy sukces w cieniu kosmosu
Droga powrotna przebiegła bez nadzwyczajnych wydarzeń. Wiodła głębokimi wodami i USS Nautilus mógł swobodnie nurkować nawet pod najgrubszy lód. Już po wypłynięciu na niezamarznięte wody propagandowa natura misji dała o sobie znać. USS Nautilus wynurzył się niedaleko Islandii i kapitan Anderson został zabrany z pokładu przez śmigłowiec, który dostarczył go do bazy NATO Keflavik. Tam został szybko wsadzony do samolotu transportowego i ekspresowo wyprawiony do Waszyngtonu, gdzie czekał już na niego prezydent spragniony możliwości ogłoszenia triumfu amerykańskiej myśli technicznej. Uroczysta konferencja prasowa odbyła się w Białym Domu 8 sierpnia. Wyraźnie zmęczony Anderson, stojąc u boku Eisenhowera, uśmiechał się do kamer i pozował fotografom. Wręczył prezydentowi napisany na biegunie list i raport nawigatora oraz zegar pokładowy zastopowany dokładnie w momencie osiągnięcia szczytu świata. Później mógł wreszcie pójść odpocząć, ale tylko na chwilę, bo już następnego dnia ponownie załadowano go do samolotu i wysłano do Wielkiej Brytanii. Tam za pomocą śmigłowca dostarczono go na pokład okrętu, który niedługo później zawinął do bazy NATO w Portland. W brytyjskim porcie załoga USS Nautilus po raz pierwszy pojęła, jak szerokim echem odbiła się ich wyprawa. Na nabrzeżu czekał tłum gapiów i przedstawicieli prasy, a historia USS Nautilus trafiła na pierwsze strony gazet. Gdy okręt wrócił kilka dni później do USA i zawinął do portu w Nowym Jorku, na nabrzeżach czekało już kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Załogę przewieziono ulicami miasta i urządzono im powitanie, jakie później gotowano astronautom. Liczący ponad 200 tys. ludzi tłum wiwatował na ich cześć a z nieba sypało się konfetti. Cała wyprawa dała prezydentowi upragnione wytchnienie od krytyki i moment triumfu, ale szybko została zapomniana w obliczu rozpędzającego się kosmicznego wyścigu. Rejs na biegun miał jednak wielkie znaczenie dla floty, która zaczęła coraz śmielej poczynać sobie w Arktyce. Wody, które przemierzał USS Nautilus, stały się jedną z najważniejszych aren rywalizacji szybko budowanych flot atomowych okrętów podwodnych USA i ZSRR.
Autor: Maciej Kucharczyk\mtom / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: US Navy