Dziewięć lat po zamachu na libańskiego premiera Rafika Haririego w Hadze, przed specjalnym trybunałem ds. Libanu, rozpoczyna się proces jego domniemanych zabójców. Oskarżeni, członkowie Hezbollahu, nie zasiądą jednak na ławie oskarżonych - proces toczy się pod ich nieobecność.
Hariri zginął 14 lutego 2005 roku, gdy obok konwoju, którym jechał, wybuchło 2,5 tony materiałów wybuchowych. Bomba ukryta była w furgonetce i została zdetonowana przez niezidentyfikowanego do tej pory zamachowca-samobójcę.
W tym jednym z najbardziej dramatycznych aktów terroru na Bliskim Wschodzie, podsycającym konflikt między sunnitami a szyitami, oprócz Haririego zginęły 22 osoby, a ponad 200 zostało rannych.
Rafik Hariri dążył do uwolnienia swego kraju spod wpływów Syrii, stąd też tropy zamachowców prowadziły właśnie do tego kraju i popieranej przez Damaszek potężnej libańskiej milicji, Hezbollahu.
Bezpośrednio po zamachu przez Bejrut przetoczyły się masowe protesty antysyryjskie, które zyskały później nazwę "rewolucji cedrowej" (cedr jest symbolem Libanu) i w połączeniu z międzynarodowymi naciskami zmusiły Damaszek do opuszczenia Libanu po 29 latach wojskowej obecności w tym kraju.
Trybunał w Hadze
Ponieważ od początku ustalenie sprawców przez władze w Libanie było niemożliwe wskutek napięć między rządem a Hezbollahem, w końcu ONZ w porozumieniu z Bejrutem zdecydowało się powołać w 2007 roku trybunał ds. Libanu. To właśnie przed tym sądem rozpoczyna się w czwartek proces czterech oskarżonych o zamach: Mustafy Badreddina, Salima Ajjasza, Husajna Oneissiego i Asada Sabry. Odpowiadają oni za spisek terrorystyczny, morderstwo lub próbę morderstwa.
Żaden z oskarżonych nie pojawi się jednak w Hadze, gdzie toczyć się ma proces. Żaden z nich bowiem - na czele z Badreddinem, który ma pełnić wysoką funkcję w Hezbollahu - nie został zatrzymany i aresztowany.
Widmo wojny domowej
Zamach podsycił i tak już napięte stosunki między sunnitami i szyitami w Libanie, które - podsycane przez wojnę domową w Syrii - dały o sobie znać ostatnio z wielką siłą.
Pod koniec grudnia 2013 roku w zamachu bombowym w Bejrucie zginął były minister, przeciwnika Hezbollahu, Mohammed Szatach. Kilka dni później na celowniku zamachowców znalazł się Hezbollah. Tym razem winę wzięli na siebie sunnici z Islamskiego Państwa Iraku i Lewantu (ISIL), organizacji, która aktywnie działa na Bliskim Wschodzie, głównie w Syrii i Iraku, odnosząc spore sukcesy.
Również w czwartek, w dzień rozpoczęcia procesu, co najmniej trzy osoby zginęły, a ok. 15 zostało rannych w silnej eksplozji samochodu pułapki na głównym placu miasta Hermel, uważanego za bastion szyickiego Hezbollahu. Hermel leży w Dolinie Bekaa ok. 10 km od granicy z Syrią.
- Po niemal dziewięciu latach wygląda na to, że rzeczy idą w złym kierunku, nawet gorszym niż wtedy - uważa Nara Hawi, córka libańskiego komunisty, przeciwnika prezydenta Syrii Baszara el-Asada, który zginął pięć miesięcy po Haririm.
Co przyniesie proces?
Prezydent Libanu Michel Sulejman uważa, że proces w Hadze jest "krokiem w kierunku pociągnięcia do odpowiedzialności tych, którzy szykują więcej zbrodni". Ma być też, jak mówi Libańczyk, "lekcją" dla nich.
Proces, który toczy się w byłej siedzibie holenderskiego wywiadu, może toczyć się latami. Sprawy nie ułatwia opór Hezbollahu, który odmawia współpracy z trybunałem twierdząc, że nie ma nic wspólnego z zamachem na Haririego. Organizacja zagroziła też przemocą każdemu, kto będzie starał się pojmać oskarżonych.
Współpracować z trybunałem chce za to Saad Hariri, syn Rafika, który stał na czele rządu jedności narodowej do czasu, gdy Hezbollah zmusił go do ustąpienia za odmowę zerwania kontaktów z Hagą. W efekcie Hariri znalazł się na emigracji.
Autor: mtom / Źródło: Reuter, BBC
Źródło zdjęcia głównego: Reuters