Wobec protestujących, wzywających premiera Tajlandii do ustąpienia, wykorzystane zostaną wszelkie przepisy prawa - oświadczył szef rządu generał Prayuth Chan-ocha. W mijającym tygodniu doszło do najbrutalniejszych starć od chwili rozpoczęcia w połowie lipca masowych antyrządowych demonstracji.
Jak przekazał w oświadczeniu szef tajlandzkiego rządu generał Prayuth Chan-ocha, władze próbowały znaleźć pokojowe wyjście z narastającego konfliktu, sytuacja jednak nie poprawiła się mimo gotowości rządzących do "rozwiązania problemów". - Konieczne jest, by rząd i służby mundurowe wzmocniły swoje działania poprzez egzekwowanie wszystkich praw i przepisów, pociągając do odpowiedzialności demonstrantów łamiących prawo i nieokazujących szacunku dla praw innych - napisał. Generał Prayuth podkreślił przy tym, że wszelkie działania będą prowadzone zgodnie z tajlandzkim systemem prawnym i międzynarodowymi standardami.
Niejasne pozostaje, czy uczestnicy antyrządowych wieców będą karani za obrazę majestatu, za którą może grozić do 15 lat więzienia. Choć wszelka krytyka rodziny panującej jest nielegalna, to w czasie trwających od miesięcy wystąpień król Rama X jest po raz pierwszy publicznie i otwarcie atakowany. Premier stwierdził wcześniej, że prawo o obrazie majestatu nie jest stosowane na prośbę samego króla. Szef policji w Bangkoku, gen. Piya Tawichai, zadeklarował w czwartek, że podlegli mu funkcjonariusze są gotowi stosować to prawo, jeśli otrzymają odpowiednie instrukcje.
Studenckie protesty w Tajlandii
Dwie największe partie opozycyjne skrytykowały plany ostrzejszego traktowania protestujących, podkreślając, że nie rozwiąże to problemów. Manifestanci zapowiadają tymczasem poszerzenie listy swoich postulatów. W odpowiedzi na oświadczenie premiera jeden z liderów demonstracji, Arnon Nampa napisał na Facebooku, że ruch, którym kieruje, jest przygotowany na intensyfikację swojej walki przy użyciu "pokojowych metod".
Zapoczątkowane przez organizacje studenckie masowe protesty trwają w Tajlandii od połowy lipca, lecz nasiliły się w połowie października. Ich uczestnicy żądają ustąpienia blisko związanego z armią rządu, przeprowadzenia nowych wyborów oraz reform politycznych, w tym ograniczenia roli monarchii. Podkreślają także konieczność zmian w konstytucji, w tym procedury wyboru premiera, którego obecnie nominuje de facto rządząca Tajlandią junta.
"Tajlandia nie jest samotną wyspą"
Rząd, który mierzy się z kryzysem gospodarczym wywołanym przez pandemię COVID-19 i któremu zależy na dobrym wizerunku wśród potencjalnych zagranicznych inwestorów, stoi przed dylematem, jak poradzić sobie z masowo wyrażanym niezadowoleniem obywateli.
Jak ocenił politolog i krytyk tajlandzkiego rządu dr Pavin Chachavalpongpun z uniwersytetu w Kioto, zastosowanie wobec protestujących obywateli brutalnych rozwiązań siłowych jest dziś mało prawdopodobne. - Tajlandia nie jest samotną wyspą, zależy od zagranicznych inwestycji i turystyki, więc musi się do pewnego stopnia troszczyć o reputację na świecie. Nie chcę przez to powiedzieć, że jest to decydujący czynnik, ale jeden z wielu, które rząd musi brać pod uwagę - powiedział Pavin.
Mimo to część obserwatorów nadal obawia się powtórki wydarzeń takich, jak masakra na Uniwersytecie Thammasat z 1979 roku, podczas której zginęło kilkudziesięciu studentów.
Dmuchane kaczki i farba na budynku policji
We wtorek doszło do najbrutalniejszych w tym roku starć między policją a demonstrantami. Jak poinformowały służby medyczne, rannych zostało w nich ponad 50 osób, z których sześć miało odnieść rany postrzałowe. Niejasne jest, czy strzały oddali policjanci, czy ktoś z uczestników kontrdemonstracji, zorganizowanej przez zwolenników monarchii.
Do starć doszło po tym, gdy policjanci zablokowali przemarsz tysięcy osób pod gmach parlamentu, gdzie trwała debata nad zmianami konstytucyjnymi. Mundurowi ustawili pod parlamentarnym kompleksem betonowe blokady z drutem kolczastym, użyli gazu łzawiącego i armatek wodnych, przeciwko którym uczestnicy marszu bronili się za pomocą dmuchanych gumowych kaczek.
Dziesiątki dmuchanych kaczek pojawiły się także jako symbole pokojowego oporu podczas środowego wiecu przy skrzyżowaniu Ratchaprasong w handlowej dzielnicy Bangkoku. Tego samego dnia wieczorem demonstranci obrzucili farbą siedzibę tajlandzkiej policji, wypisując na budynku skierowane przeciwko monarchii slogany.
Źródło: PAP