Kilkaset osób zostało zatrzymanych w czasie niedzielnych akcji protestacyjnych na Białorusi - podało centrum praw człowieka Wiasna. Władze ściągnęły specjalny sprzęt i dodatkowe siły do tłumienia wieców. Ludzie wyszli na ulice, domagając się ustąpienia Alaksandra Łukaszenki. W Mińsku uczestnicy protestu uczcili także pamięć brutalnie pobitego Ramana Bandarenki, który zmarł w szpitalu, dokąd został przewieziony z komisariatu milicji.
Na stale uzupełnianej liście zatrzymanych, zamieszczonej na stronie Wiasny, w niedzielę po godzinie 18 polskiego czasu widniało ponad 800 nazwisk. Znaczna większość osób została zatrzymana w Mińsku. Do zatrzymań doszło także w innych miastach, między innymi w Grodnie, Pińsku, Nowopołocku, Bobrujsku, Homlu i Mohylewie. Niezależne Białoruskie Stowarzyszenie Dziennikarzy (BAŻ) podało, że zatrzymano także co najmniej 21 dziennikarzy. Część z nich została już zwolniona.
"Przestańcie zabijać"
Niedziela była 99. dniem protestów na Białorusi przeciwko reżimowi Alaksandra Łukaszenki, a także przeciwko sfałszowaniu wyników sierpniowych wyborów prezydenckich, w których miał on odnieść "zdecydowane zwycięstwo" nad kandydatką opozycji Swiatłaną Cichanouską.
Akcje protestacyjne odbyły się pod hasłem Marsze Odważnych. "Działania sił bezpieczeństwa były takie same, jak w czasie poprzednich protestów. Funkcjonariusze nie pozwalali ludziom się zbierać, ustawiać się w kolumnach, używali granatów hukowych, bili i zatrzymywali protestujących" - relacjonowała białoruska sekcja Radia Swoboda.
W Mińsku siły bezpieczeństwa rozbiły marsz ku pamięci 31-letniego Ramana Bandarenki w pobliżu zwanego potocznie Placu Przemian. W środę wieczorem zamaskowani mężczyźni dotkliwie pobili go w tym miejscu, następnie wsadzili do mikrobusu i zawieziono na komisariat. Półtorej godziny później karetka pogotowia zabrała go do szpitala. W czwartek mężczyzna zmarł. Uczestnicy niedzielnych protestów, protestujący przeciwko Alaksandrowi Łukaszence, postanowili oddać mu hołd, gromadząc się w miejscu, gdzie ciągle leżały kwiaty i płonęły znicze.
Na Placu Przemian funkcjonariusze użyli granatów hukowych. Świadkowie twierdzili, że słyszeli też wybuchy - relacjonował niezależny portal TUT.by.
Działania funkcjonariuszy wobec zgromadzonych na Placu Przemian były - jak relacjonowały niezależne media - "nadzwyczaj szybkie". "Funkcjonariusze z tarczami otoczyli ludzi, którzy skandowali 'Jeden za wszystkich i wszyscy za jednego' 'Stoimy' i 'Przestańcie zabijać'. W ciągu zaledwie kilku minut siły bezpieczeństwa okrążyły teren" - przekazał TUT.by.
Serwis przekazał, że "ludzie byli wpychani do przepełnionych więźniarek, a milicjanci pomagali niektórym wejść do nich przy użyciu pałek". "Na Placu Przemian pozostali tylko funkcjonariusze, którzy usuwają namioty, plakaty i kwiaty. Oczyszczanie placu zajęło 9 minut. Jest zupełnie pusty" - informował TUT.by. Radio Swoboda przekazało, że wobec uczestników protestów znajdującej się nieopodal stacja metra Puszkinskaja milicja użyła gazu łzawiącego.
"Wojska Łukaszenki używają nieproporcjonalnej siły"
"To druzgocące. Wojska Łukaszenki używają nieproporcjonalnej siły wobec pokojowo nastawionych obywateli" - napisał na Twitterze białoruski dziennikarz Franak Wiaczorka. Dodał, że według doniesień w starciach z milicją rannych zostały dziesiątki osób. "Białoruś potrzebuje natychmiastowej pomocy humanitarnej i szybkiej reakcji politycznej" - zaapelował.
Rzeczniczka mińskiej milicji Natalla Hanusiewicz potwierdziła agencji Interfax-Zapad, że doszło do zatrzymań. Rzeczniczka MSW Wolha Czemadanawa potwierdziła wykorzystanie środków specjalnych, dodając, że "szczegóły zostaną podane w poniedziałek".
Źródło: PAP, spring96.org, TUT.by, Radio Swoboda
Źródło zdjęcia głównego: TUT.by