Już za kilka dni mieszkańcy Madagaskaru będą mogli się chwalić, że ze wszystkich przywódców na świecie ich prezydent nosi najdłuższe nazwisko. Według nieoficjalnych wyników w rozegranej w grudniu dogrywce jesiennych wyborów prezydenckich Hery Martial Rokotoarimanana Rajaonarimamapianina zdobył 53,5 proc. głosów.
Hery pokonał swojego najgroźniejszego rywala Jean-Louisa Robinsona. Aby mógł zostać kolejnym prezydentem tej czwartej co do wielkości wyspy świata, jego wygraną musi jeszcze zatwierdzić trybunał rozstrzygający wyborcze skargi. Jednak przede wszystkim musi uznać ją jego rywal, który póki co twierdzi, że został oszukany i domaga się ponownego przeliczenia głosów.
Kraj podzielony przez polityków
Przeciągający się spór pretendentów do rządów martwi mieszkańców 22-milionowego Madagaskaru. Od niepodległości w 1960 r. ta bogata w surowce wyspa zawsze zaliczała się do najbiedniejszych krajów świata, ale dopiero trwające od czterech lat awantury o władzę uczyniły państwo prawdziwym nędzarzem. Toczą je dwaj charyzmatyczni politycy, których życiorysy i kariery mogłyby posłużyć za scenariusze do sensacyjnych filmów. Starszy z nich, to liczący sobie 65 lat Marc Ravalomanana, biedak, który dzięki swoim zdolnościom, uporowi i przedsiębiorczości wyrósł na "króla jogurtu", najbogatszego mieszkańca wyspy. Ravalomanana do wszystkiego doszedł sam, w dodatku w czasach, gdy Madagaskarem rządził zapatrzony w socjalizm satrapa "Czerwony admirał" Didier Ratsiraka (1975-93 i 1997-2002). Swoją karierę polityczną zaczął od stolicy, Antananarywy, gdzie w 1999 r. wygrał wybory na burmistrza. Zwycięstwo przyszło mu łatwo, bo rodacy szczerze go podziwiali. W dodatku w ramach kampanii wyborczej na wiecach jego partii "Kocham Antananarywę" rozdawano za darmo kartony mleka i jogurty koncernu "Tiko".
Cud, ale z problemami
Po dwóch latach rządów w stolicy dał się poznać jako znakomity gospodarz, ale już w 2001 r. ogłosił, że zamierza sięgnąć po prezydenturę. Przechrzcił swoją partię na "Kocham Madagaskar" i w grudniu 2001 r. pokonał w wyborach Ratsirakę. "Czerwony admirał" nie chciał oddać władzy i uczynił to dopiero w lipcu 2002 r. po miesiącach rozruchów i anarchii. Jako prezydent Ravalomanana doprowadził do gospodarczego cudu na wyspie. Reformował, budował, ściągał z zagranicy inwestorów i turystów. Gospodarka wzrastała w tempie 7-8 proc. rocznie. W 2006 r. wygrał kolejne wybory, ale z każdym rokiem rządów z bohatera ludowego przeistaczał się w dyktatora, zarządzającego państwem jak własną firmą. Krytycy zaczęli wytykać mu, że na gospodarczym cudzie zyskiwał przede wszystkim jego koncern "Tiko". Pojawił się też rywal do rządu dusz i władzy w państwie.
Wybuch agresji
W przeciwieństwie do "króla jogurtu", Andry Rajoelina pochodził z zamożnej rodziny malgaskiego oficera. Od szkoły zawsze wolał zabawę, nocne kluby, muzykę. Błyskawicznie zasłynął jako wodzirej, rzucił naukę i zaczął zarabiać pieniądze w showbiznesie. Nie miał jeszcze trzydziestki, gdy został niekoronowanym królem nocnego życia Antananarywy, wychwalanym w gazetach przedsiębiorcą, porównywanym z Ravalomananą. Tak jak "króla jogurtu", bogactwo popchnęło go do polityki. W 2007 r. wygrał wybory na burmistrza stolicy, a Ravalomanana uznał go za groźnego rywala i zaczął zwalczać. Rajoelina nie pozostawał dłużny prezydentowi i w 2009 r. stolica przerodziła się w arenę ulicznych zamieszek. Kiedy prezydent zwolnił burmistrza, a przeciwko jego zwolennikom posłał wojsko (wynik - kilkudziesięciu zabitych, kilkuset rannych), do akcji wkroczyli niechętni Ravalomananie generałowie, którzy nie zapomnieli mu, że odebrał władzę "Czerwonemu admirałowi". Teraz oni odsunęli "króla jogurtu" od władzy i oddali ją nowemu ulubieńcowi ulicy, Rajoelinie.
Nadzieja na przyszłość?
Zamach ściągnął jednak na Madagaskar ostracyzm i sankcje, gospodarka zamarła, a kraj zaczął popadać w ruinę. Afrykańscy sąsiedzi zgodzili się uznać panowanie Rajoeliny dopiero, gdy obiecał przeprowadzić nowe wybory i w nich nie startować. Do tego samego zobowiązał się także Ravalomanana. Obaj wystawili do wyborów swoich figurantów. "Król jogurtu" swojego byłego ministra Robinsona, a DJ swojego ministra, Rajaonarimamapianinę. Obaj pretendenci otwarcie zapowiadali, że w razie wygranej posady premiera i rzeczywistą władzę oddadzą swoim dobrodziejom. Mieszkańcy Madagaskaru żałują, że główni rywale zostali wykluczeni z wyborów i nie rozstrzygnęli rywalizacji o władzę raz na zawsze. W dodatku poza wyborami prezydenckimi przeprowadzone zostały wybory do parlamentu i one także zakończyły się wynikiem niemal remisowym. Może się więc okazać, że nowy prezydent będzie musiał zgodnie współpracować z opozycyjnie nastawionym do niego parlamentem. A dopiero przerwanie politycznych awantur może ściągnąć na wyspę turystów i inwestorów i reanimować gospodarkę.
Autor: mk/tr / Źródło: PAP