Witalij to jedna z wielu ofiar rosyjskiego bestialstwa w Ukrainie. Mąż i ojciec dwanaściorga dzieci swoją rodzinę ewakuował z okolic Kijowa, sam został i tam pomagał innym. Zginął w Borodziance, zastrzelony z zimną krwią i porzucony. Materiał magazynu "Polska i świat".
- Za Borodzianką zepsuł mu się samochód. Zaczął go naprawiać i wtedy podjechali Rosjanie - Switłana ledwo mówi o tym, co się wydarzyło, bo Rosjanie, którzy podjechali do jej męża, zabili go. - Powiedzieli, że widzieli, skąd jedzie i że gdyby podniósł ręce do góry albo jakąś białą flagę, to wiedzieliby, że jest cywilem. Ale to takie gadanie. Rozstrzelali go z BTR-u – dodaje kobieta.
Na zdjęciach można zobaczyć samochód, którym jechał i w którym zginął mąż Switłany - Witalij. Rodzina mężczyzny wiedziała, że coś się stało. Witalij nie zginął od razu - został ranny. Odebrał telefon od znajomej, która akurat w tamtym momencie do niego zadzwoniła.
- Zadzwoniła do niego nasza znajoma, która chciała, żeby ewakuował ich z obwodu. I wtedy mąż powiedział, że nie może ich wywieźć, bo jest ranny, więc ona zapytała się, gdzie jest. A on, że w Borodziance i to wszystko – opowiada Swiatłana.
Rodzina Witalija szukała go we wszystkich szpitalach. O tym, gdzie jest i że nie żyje, Switłana dowiedziała się dopiero po paru dniach. - Mąż miał przy szybie samochodu wszystkie dokumenty. Zrobiono zdjęcie i dzięki temu doszła do nas informacja, że on jest ciągle w samochodzie. Czyli od 3 do 5 marca leżał w samochodzie – podkreśla Swiatłana.
Jako wolontariusz rozwoził rzeczy do szpitala i ukraińskiej armii
Witalij osierocił dwanaścioro dzieci - dziewięć dziewczyn i trzech chłopców. Najstarsza córka ma 24 lata. Najmłodsza - trzy. - Przyjechał ojciec męża i zaczął płakać. Młodsze dzieci płakały, ale najgorzej zniosły to starsze dzieci. Bardzo źle to znoszą – przyznaje Switłana. - Był bardzo dobrym człowiekiem. Pomagał wszystkim dookoła. Ciągle gdzieś jeździł, dlatego jak zaczęła się wojna ciągle był poza domem i coś robił dla innych – dodaje.
Na początku wojny Witalij wywiózł rodzinę z obwodu kijowskiego. Sam został na miejscu i jako wolontariusz rozwoził różne potrzebne rzeczy do szpitala i dla ukraińskiej armii. - Mąż chciał nas wywieźć do Polski, żebyśmy byli bezpieczni. Powiedziałam, że albo jedziemy całą rodziną, albo wszyscy zostajemy w Ukrainie. Mówię mu: ja bez ciebie nie jadę. I tak zostaliśmy sami – wspomina.
Rodzina mieszka na razie u przyjaciół, ale jeśli Borodzianka pozostanie wolna - wróci do domu. Tyle, że już bez męża i ojca.
OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE W TVN24 GO:
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24