Takie inicjatywy jak ostatni protest polskich mediów są potrzebne. To samo działo się na Węgrzech i w wielu innych krajach, w których wprowadzono podobne przepisy. Niestety, takie protesty mogą nie wystarczyć – ocenia w rozmowie z Hubertem Kijkiem z TVN24 BiS Zselyke Csaky z Freedom House. Zdaniem przedstawicielki organizacji badającej stan demokracji na świecie "Polska to duży kraj i niezależne media mają szansę przetrwać".
Kilkadziesiąt polskich firm medialnych wystosowało 9 lutego "List otwarty do rządu i liderów ugrupowań politycznych" w sprawie zapowiadanej daniny od reklam. "Jest to po prostu haracz, uderzający w polskiego widza, słuchacza, czytelnika i internautę, a także polskie produkcje, kulturę, rozrywkę, sport oraz media" – oświadczono w liście. Dodatkowe obciążenie myląco nazywane jest "składką", a wprowadzane jest pod pretekstem epidemii COVID-19.
W środę, 10 lutego redakcje przeprowadziły wspólny protest pod hasłem "Media bez wyboru". Był sprzeciwem wobec obarczenia ich dodatkową opłatą. Kilkadziesiąt kanałów telewizyjnych wstrzymało na cały dzień emisję programów – widzowie zobaczyli czarne ekrany telewizorów. Część rozgłośni zamiast programów nadawała tylko komunikat o proteście, na stronach serwisów informacyjnych internautów witały czarne plansze, wiele serwisów nie działało. Do akcji przyłączyły się również dzienniki, które opublikowały informację o akcji na swoich "jedynkach". W ciągu dnia liczba sygnatariuszy listu do rządu wzrosła z 47 do blisko 60.
"Niektóre firmy, powiązane z rządzącymi, będą miały po prostu łatwiej"
O tym, jak ewentualne wprowadzenie nowej opłaty medialnej mogłoby wpłynąć na sytuację na polskim rynku medialnym i o potencjalnych zagrożeniach z tym związanych, opowiadała w rozmowie z Hubertem Kijkiem z TVN24BiS Zselyke Csaky, która w amerykańskiej organizacji pozarządowej Freedom House zajmuje się między innymi badaniem stanu demokracji w Europie i Eurazji.
- Naszym zdaniem nowy podatek w Polsce jest bardzo problematyczny, bo przypomina nam, co wydarzyło się na Węgrzech. Rząd może wykorzystywać to narzędzie, żeby wywierać ekonomiczną presję na mediach. To jest problematyczne szczególnie teraz, kiedy koncerny medialne notują straty finansowe w związku z kryzysem wywołanym przez pandemię koronawirusa – uważa Csaky.
Dodaje, że "nakładanie nowego podatku może wywołać poważne szkody". - Pojawiają się także pytania o pluralizm w waszym kraju. Macie koncerny medialne, które sprzyjają rządowi i dzięki temu otrzymują wsparcie finansowe od władz. Niektóre firmy, powiązane z rządzącymi, będą miały po prostu łatwiej. Oni za bardzo nie odczują nowego podatku – wskazuje przedstawicielka Freedom House.
Csaky zwraca uwagę, że "inaczej ma się rzecz w przypadku dziennikarzy krytycznych wobec rządu".
- Moim zdaniem takie inicjatywy jak ostatni protest polskich mediów są potrzebne. To samo działo się na Węgrzech i w wielu innych krajach, w których wprowadzono podobne przepisy. Niestety, takie protesty mogą nie wystarczyć. Nie możemy nie doceniać symboliki tego sprzeciwu, bo to nagłośniło cały problem, ale to za mało – stwierdza.
"Budapeszt jest jednym z najbardziej ekstremalnych przypadków"
Zselyke Csaky porównuje również obecną sytuację na polskim rynku medialnym do kondycji niezależnych mediów na Węgrzech. Mówi, że "Budapeszt jest jednym z najbardziej ekstremalnych przypadków".
- Wszystko przez to, że partia Viktora Orbana rządzi Węgrami od dekady. To wystarczająco długo, żeby przejąć prywatne media, krytyczne wobec rządu. Jeśli chodzi o Polskę, to jest inaczej. Prawo i Sprawiedliwość jest nad Wisłą u władzy nieco ponad pół dekady. Ponadto wasz rynek medialny jest większy i bardziej zróżnicowany. Zazwyczaj w Europie Wschodniej rynki medialne są zbyt małe, żeby przeciwstawić się władzy. Dlatego oligarchowie i rządzący nie mają problemu z ich przejęciem. Polska jest inna. To duży kraj i niezależne media mają szansę przetrwać – kontynuuje Csaky.
- Jednak warto podkreślić, że rządzący Polską wzorują się na Węgrzech. Uchwalane są prawa, które karzą głosy krytyczne i faworyzują koncerny sprzyjające PiS-owi. Ponadto wywierana jest presja ekonomiczna. Biznesmeni powiązani z rządzącymi mogą wykupywać krytyczne media i to się wydarzyło w waszym kraju w zeszłym roku. Rządowy koncern naftowy przejął 20 gazet lokalnych – zauważa, nawiązując do tego, że w grudniu Polski Koncern Naftowy Orlen przejął wydawnictwo Polska Press.
- To plus nowy podatek pokazują, że Warszawa naśladuje Budapeszt. Ale nie możemy zapominać, że na Węgrzech to trochę trwało. Przez prawie dekadę rząd wykonał wiele ruchów, które na koniec doprowadziły do przejęcia prywatnych koncernów – zauważa Zselyke Csaky.
Raport o stanie demokracji
Freedom House przygotowuje co roku raport o stanie demokracji i wolności w państwach na całym świecie. Zestawienie jest efektem monitorowania zmian w zakresie respektowania przez władze danego kraju praw politycznych oraz wolności obywatelskich. W rankingu z maja 2020 roku Polska została sklasyfikowana jako "półskonsolidowana demokracja". Autorzy raportu zwracają uwagę na sytuację w polskim sądownictwie, a także ograniczanie swobód obywatelskich.
Polska otrzymała 65 punktów. To o dwa mniej niż w 2019 roku. Poza Polską "półskonsolidowaną demokracją" według organizacji są także: Bułgaria (59 punktów), Rumunia (57) oraz Chorwacja (54). W zestawieniu Polska wypada gorzej niż Estonia (85 punktów), Słowenia (82), Łotwa (80), Litwa (77), Czechy (77) czy Słowacja (71).
W szczegółowym opisie każdemu państwu przyznawana jest ocena w skali od 1 do 7. Polska w raporcie z 2020 roku otrzymała łączną notę 4,93. Pod uwagę brano takie kryteria jak: praworządność, przebieg procesu wyborczego, funkcjonowanie społeczeństwa obywatelskiego, stan wolności mediów, działalność samorządów, niezależność sądownictwa oraz korupcję.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock