Sąd Konstytucyjny Ukrainy orzekł, że przyjęte przez parlament poprawki, dotyczące m.in. okupowanej części Donbasu, są zgodne z ustawą zasadniczą. W tej sprawie Ukraina długo opierała się naciskom Niemiec i Francji. Uległa, gdy do akcji wkroczyli Amerykanie. Choć optymiści wierzą, że Obama jedynie zastawia pułapkę na Putina, to presja na Kijów nie maleje. Analiza Grzegorza Kuczyńskiego.
Jeszcze nie wyschły podpisy pod mińskim porozumieniem 12 lutego, a już zaczęła się skomplikowana i wielopoziomowa gra wokół realizacji – a raczej jej unikania – poszczególnych zapisów dokumentów uzgodnionych przez Rosję, Niemcy, Francję i Ukrainę.
Mijające niemal pół roku potwierdziło to, czego można było obawiać się już w lutym. Tak jak po pierwszym porozumieniu mińskim (5 września 2014), Rosja właściwie nie zrobiła nawet jednego kroku w stronę realizacji zobowiązań.
Spełniły się obawy, iż będzie umywała ręce, wskazując, że przecież decyzje należą do „republik ludowych”, podczas gdy Kijów nie mógł szukać sobie podobnego alibi. Ukraińskie władze od początku były pod nieporównanie większą presją niż przeciwnik. Zarówno z powodu zapisów porozumień, jak i pozycji międzynarodowej, dużo słabszej od zajmowanej przez Rosję.
Realizacja militarnej części porozumienia z 12 lutego (postanowienia artykułów 1-3 o zawieszeniu broni i demilitaryzacji strefy konfliktu) stoi w miejscu. A właśnie tutaj największe zobowiązania mają rebelianci, czyli Rosja. Za to Kijów od początku jest poddawany ogromnej presji w politycznej części porozumienia. Przede wszystkim chodzi o art. 4 (wybory lokalne w okupowanym Donbasie), art. 11 (reforma konstytucyjna i specjalny status dla Donbasu), art. 8 (wypłata świadczeń socjalnych przez państwo ukraińskie dla okupowanej części Donbasu – za pośrednictwem budżetów „republik ludowych”).
Gdzie Merkel nie może…
Naciski na Ukrainę pojawiały się do niedawna niemal tylko na płaszczyźnie tzw. kwartetu normandzkiego (Rosja, Niemcy, Francja, Ukraina). W drugiej połowie czerwca presja ta wyraźnie wzrosła, przy czym na pozór wyglądało to symetrycznie: telefony do Moskwy i telefony do Kijowa. Tyle że Kreml interpretował to inaczej.
Choćby rozmowa telefoniczna Hollande’a i Merkel z Putinem 22 czerwca, w przeddzień paryskiego spotkania szefów MSZ kwartetu normandzkiego. Pałac Elizejski w komunikacie po rozmowie informował, że konieczne jest „wywarcie presji na strony w kontekście napiętej sytuacji”. Ale w wersji kremlowskiej mowa już tylko o presji na stronę ukraińską, bo tak należy tłumaczyć cytat o konieczności „intensyfikacji procesu politycznego uregulowania, rozwiązania kwestii reformy konstytucyjnej, a także ożywienia społeczno-gospodarczego regionów południowo-wschodniej” Ukrainy.
1 lipca prezydent Petro Poroszenko ujawnił treść poprawek do konstytucji dotyczących decentralizacji. Wykluczały one legalizację separatystycznych władz w Donbasie w jakiejkolwiek formie. Natomiast przepisy przejściowe przewidywały, że „szczególne procedury funkcjonowania samorządu lokalnego w pewnych rejonach obwodów donieckiego i ługańskiego” mają być definiowane przez odpowiednie zapisy zwykłej ustawy. W ten sposób Kijów unikał bezpośredniego powiązania zakończenia konfliktu zgodnie z mińskimi porozumieniami z wprowadzeniem zmian do ustawy zasadniczej. To jednak nie zadowalało Niemiec i Francji.
Do telekonferencji Merkel i Hollande’a z Poroszenką doszło 10 lipca. Zachodni przywódcy z zadowoleniem przyjęli „start reformy konstytucyjnej, mającej na celu decentralizację Ukrainy”. Ale – co tutaj najistotniejsze - podkreślili, że reforma musi być „zgodna z pakietem mińskim i odnosić się do specjalnego statusu pewnych obszarów Doniecka i Ługańska w projekcie konstytucji”. Znów też wystąpiła różnica w komunikatach stron po rozmowie. Wzmianka o „specjalnym statusie” Donbasu pojawiła się tylko w relacji Berlina i Paryża, w kijowskim już nie.
Cztery dni później Merkel i Hollande zadzwonili ponownie. Tym razem do przewodniczącego Rady Najwyższej Wołodymyra Hrojsmana (zaufanego człowieka Poroszenki), który przewodniczy też komisji konstytucyjnej w parlamencie. Berlin i Paryż znów naciskały w sprawie reformy konstytucyjnej i nadania Donbasowi specjalnego statusu.
Dlaczego tak ważne było wprowadzenie zmian do samej konstytucji? Bo do samej decentralizacji państwa wystarczą zwykłe ustawy, ale już specjalny status (autonomia) musi być zapisany w ustawie zasadniczej, bo zgodnie z konstytucją Ukraina jest państwem unitarnym. Poroszenko próbował poprzez decentralizację całego państwa wykazać, że spełnia przy okazji jeden z postulatów z Mińska. Ku zaskoczeniu samych władz w Kijowie, okazało się jednak, że było to za mało nie tylko dla Rosji, nie tylko dla Niemiec i Francji, ale też dla największego sojusznika Ukrainy.
…tam Nuland interweniuje
Poprawki dotyczące decentralizacji w kształcie przedstawionym przez Poroszenkę 1 lipca, miały być głosowane w parlamencie 16 lipca.
Dwa dni wcześniej wizytę w USA składał premier Arsenij Jaceniuk. Stany Zjednoczone są uważane w Kijowie za największego sojusznika Ukrainy, który nawet jeśli nie dostarcza śmiercionośnej broni, to najbardziej wspiera militarnie i politycznie, nie jest też zaangażowany w mińskie porozumienia i normandzki format, przez wielu Ukraińców uważane za wymuszone i groźne dla ich państwa.
W Białym Domu 14 lipca podejmujący Jaceniuka wiceprezydent Joe Biden zapewnił o zobowiązaniu USA do utrzymania sankcji wobec Rosji. Nieoczekiwanie jednak do spotkania dołączył sam Barack Obama – wcześniej administracja prezydenta nie przewidywała jego spotkania z ukraińskim premierem przebywającym w Waszyngtonie z okazji forum biznesowego USA-Ukraina. Sądząc po wydanym później przez Biały Dom komunikacie, Obama rozmawiał m.in. o projekcie poprawki do konstytucji w sprawie decentralizacji.
Na tym się jednak nie skończyło. Wejście USA do gry wokół konstytucyjnych zmian dotyczących Donbasu potwierdziła informacja, że 15 lipca – w przeddzień głosowania - do Kijowa leci Victoria Nuland, w Departamencie Stanu odpowiadająca m.in. za sprawy Rosji i Ukrainy. Dotychczas była ona uważana w Kijowie za wielką zwolenniczkę Ukrainy, przeciwstawiano ją bardziej ugodowym wobec Rosji doradcom Obamy. Z tego samego powodu, jako „jastrzębia”, dobrze odbiera ją większość w Kongresie, opowiadająca się za większym wspomaganiem Kijowa.
Nuland pojawiła się w Kijowie 15 lipca po południu. Nie ukrywała, że interesuje ją nie tyle cały projekt poprawek zgłoszony przez Poroszenkę, co jeden punkt. Punkt 18.
"Klauzula Donbasu"
Po interwencji Amerykanki w projekcie nastąpiła więc tylko jedna zmiana, ale za to zasadnicza. W pierwotnym wariancie z 1 lipca zapis o tym, że szczegóły wdrożenia lokalnego samorządu w pewnych rejonach obwodów donieckiego i ługańskiego są określane oddzielną ustawą, był zapisany w projekcie ustawy o wniesieniu zmian do konstytucji. W poprawionym wariancie z 15 lipca zapisuje się tę normę już bezpośrednio w ustawie zasadniczej, a dokładniej w jej części pt. Przepisy przejściowe. Ich punkt 18. mówi o „szczególnych zasadach funkcjonowania samorządu lokalnego w niektórych rejonach obwodu donieckiego i ługańskiego”, co będzie określone w oddzielnej ustawie.
Część ukraińskich polityków uznała, że dla takiego zapisu nie może być miejsca w znowelizowanej konstytucji, nawet jeśli znajduje się on tylko w jej przepisach przejściowych. Największe zastrzeżenia wzbudziły słowa „szczególne zasady”. Poprawiony projekt poprawek skrytykowali nie tylko radykalnie narodowi deputowani, ale też część koalicji rządowej.
Nuland postanowiła osobiście przekonywać do poparcia zmian. Jeszcze w przeddzień głosowania zaprosiła szereg deputowanych na spotkanie w ambasadzie USA. Wiceprzewodnicząca Rady Najwyższej z ramienia frakcji Samopomoc Oksana Syrojed pisała na Facebooku: „W tych godzinach i minutach ma miejsce ogromny nacisk na deputowanych ze strony społeczności międzynarodowej, aby DRL i ŁRL dostały szczególny status w naszej Konstytucji. Argumentują to koniecznością 'zademonstrowania wypełnienia mińskich porozumień'”.
В ці години і хвилини здійснюється шалений тиск на народних депутатів з боку міжнародної спільноти для того, щоб «ДНР» і... Posted by Oksana Syroyid on 15 lipca 2015
Jeszcze mocniejszych słów użył inny uczestnik spotkania w ambasadzie w rozmowie z portalem Insider: - Nie podoba mi się, co się tu dzieje. Przypomina mi to, jak po rozstrzelaniu Majdanu ściągali nas tu Steinmeier i inni przedstawiciele UE, żebyśmy podpisali porozumienie z Janukowyczem.
Prezydentowi i Amerykanom zależało na jak najszerszym poparciu zmian, a to wcale nie było pewne. Dlatego 16 lipca rano Poroszenko zorganizował spotkanie z udziałem premiera Jaceniuka, sekretarza Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ołeksandra Turczynowa, przewodniczącego Rady Najwyższej Hrojsmana i szefów frakcji parlamentarnych.
Ten lobbing trwał do ostatniej chwili – jeszcze w kuluarach parlamentu, tuż przed głosowaniem, z Hrojsmanem i ważniejszymi deputowanymi rozmawiała Nuland. Potem pojawiła się na sali obrad w towarzystwie ambasadora Geoffreya Pyatta i innych zachodnich dyplomatów.
Szewczenko, hymn, głosowanie
Głosowanie przebiegało w burzliwej atmosferze. Najpierw na trybunę wyszedł prezydent. Wystąpił jako autor proponowanych zmian. Gorąco przekonywał, że to nie ustępstwa wobec separatystów i Rosji.
Ukraina była, jest i będzie państwem unitarnym. Projekt zmian w Konstytucji nie przewiduje i nie może przewidywać żadnego, jak dzisiaj napisały niektóre media, szczególnego statusu Donbasu. Projekt tylko proponuje możliwość specyficznego porządku określenia lokalnego samorządu w określonych administracyjno-terytorialnych jednostkach obwodów donieckiego i ługańskiego, który określa oddzielna ustawa. Petro Poroszenko
- Ukraina była, jest i będzie państwem unitarnym. Projekt zmian w konstytucji nie przewiduje i nie może przewidywać żadnego, jak dzisiaj napisały niektóre media, szczególnego statusu Donbasu – tłumaczył Poroszenko.
Jednak przeciwnicy poprawek – zresztą członkowie koalicji rządzącej – przyjęli wręcz postawę Rejtana. Mało było merytorycznych argumentów, dużo zaś patosu. Lider frakcji Samopomoc Ołeh Bereziuk zaczął deklamować wiersze Tarasa Szewczenki, zaś lider Partii Radykalnej Ołeh Liaszko zaśpiewał hymn narodowy.
I to właśnie te dwie frakcje zagłosowały przeciwko projektowi zmian w konstytucji. Dołączyła garść niezależnych prawicowych deputowanych. Za były Blok Petra Poroszenki, Front Ludowy premiera Jaceniuka, Batkiwszczyna (Julia Tymoszenko), dwie mniejsze grupy deputowanych, a także Blok Opozycyjny, który wywodzi się z dawnej partii Janukowycza. W sumie prezydencki projekt poparło 288 deputowanych, 57 było przeciw, 10 wstrzymało się, 19 nie głosowało. Wynik musiał więc zadowolić Amerykanów.
W ten sposób projekt ustawy o wniesieniu zmian do konstytucji trafił do Sądu Konstytucyjnego. Ten bardzo szybko, jak na tę instytucję, rozpatrzył projekt pod kątem zgodności z ustawą zasadniczą. Uznał 31 lipca, że poprawki są zgodne z konstytucją.
КС ”ОСВЯТИВ” ЗМІНИ ДО КОНСТИТУЦІЇ http://t.co/kriOslageU pic.twitter.com/jruR7nZvWd
— Українська правда (@ukrpravda_news) July 31, 2015
Teraz projekt wróci do Rady Najwyższej i odbędzie się jego pierwsze czytanie. Jeśli uzyska on w nim co najmniej 226 głosów poparcia, trafi pod obrady już na następnej sesji parlamentu. W drugim czytaniu musi go już poprzeć większość konstytucyjna, a więc nie mniej niż 300 deputowanych – dopiero wówczas proponowane zmiany zostaną wprowadzone do konstytucji.
„Pełzająca federalizacja”
Jak widać, droga do narzuconej przez Zachód zmiany jest jeszcze daleka, ale jedno jest pewne – nastąpił wyłom w dotychczas konsekwentnym stanowisku Ukrainy, zrobiono pierwszy prawny krok w stronę legalizacji autonomicznej odrębności okupowanej części Donbasu. Przeciwnicy zmian mówią o „pełzającej federalizacji” państwa – federalizacji, którą usiłuje narzucać Rosja, a którą Kijów oficjalnie wciąż odrzuca.
Poroszenko mówi o decentralizacji państwa, ale krytycy wskazują, że w poprawkach jest mowa o szczególnym sposobie ustanowienia lokalnego samorządu nie dla wszystkich obwodów, a tylko dla wydzielonych rejonów dwóch konkretnych obwodów. I to tych okupowanych. Jak skomentował znany dziennikarz, bloger i deputowany Bloku Petra Poroszenki, Mustafa Najem, „to polityczna kapitulacja, która, jak mi się wydaje, kłóci się z naszą walką, a także z pojęciem pełnej integralności terytorialnej”.
Faktem jest, że sam zapis w konstytucji nie będzie nadawał autonomii, potrzebna będzie do tego specjalna ustawa. Ale to tykająca polityczna bomba, która może eksplodować za rok, dwa, pięć czy nawet 10 lat. Nawet jeśli teraz nie ma w Radzie Najwyższej większości do nadania Donbasowi autonomii, to nikt nie zagwarantuje, jaki układ sił będzie w kolejnych kadencjach. A po przyjęciu obecnego projektu zmian konstytucyjnych, do nadania autonomii Donbasowi nie trzeba będzie już zmieniać ustawy zasadniczej (minimum 300 głosów), tylko wystarczy zwykła ustawa (226 głosów).
„Ukraińskie Naddniestrze”
Ostateczny kształt poprawki konstytucyjnej, a jeszcze bardziej sposób, w jaki ją narzucono Ukrainie, wywołały – nie tylko zresztą w Kijowie – spekulacje, że Barack Obama dogadał się z Władimirem Putinem: „sprzedał” Ukrainę w zamian za pomoc rosyjską w sprawie Iranu i Syrii. Argumentem za taką hipotezą ma być m.in. zbieżność w czasie dopięcia porozumienia atomowego z Teheranem z głosowaniem w Kijowie.
- Co mieliśmy robić? Ich porozumienia w sprawie Syrii i Iranu to dla nas bardzo niepokojący sygnał – mówił deputowany z koalicji rządzącej. Przekonując parlament do poparcia poprawek, sam Poroszenko zasugerował tak naprawdę, że jest szantażowany przez Zachód: - Nie twórzcie swoim własnymi rękami sytuacji, która pozostawi Ukrainę sam na sam z agresorem.
Głosujący przeciwko poprawkom parlamentarzyści mówili, że wygląda to tak, jakby USA i Rosja dogadały się o utworzeniu w Donbasie „ukraińskiego Naddniestrza” (Naddniestrze to separatystyczny region Mołdawii, od początku lat 90. de facto protektorat rosyjski – red.). - Tylko że to będzie Naddniestrze, za które płacić będzie Ukraina, i które prędzej czy później będzie chciało się stać w pełni niepodległe lub włączone do Rosji – mówił jeden z deputowanych Samopomocy.
Warto przypomnieć, że „wariancie naddniestrzańskim”, czyli zamrożeniu konfliktu na wzór innych w b. ZSRR, już kilka tygodni przed głosowaniem w parlamencie, pisał doradca Poroszenki.
„Choć zamrożenie konfliktu w Donbasie jest niepożądane i pozbawione perspektywy, możliwe jest, że Ukraina będzie musiała zgodzić się na taki scenariusz” - przyznał Wołodymyr Horbulin. W artykule zamieszczonym w opiniotwórczym tygodniku „Dzerkało Tyżnia” szef prezydenckiego Instytutu Badań Strategicznych wymienił pięć możliwych scenariuszy uregulowania konfliktu. Jeden z nich zakłada zamrożenie konfliktu według wzoru Naddniestrza, Abchazji i Osetii Południowej. Jak napisał Horbulin, choć taki wariant umożliwia szybkie zaprzestanie działań zbrojnych w Donbasie, to jest niekorzystny dla Ukrainy. Z brzemieniem separatystycznego Donbasu Ukraina stanie się nieatrakcyjnym państwem pogrążonym w permanentnym kryzysie, z nielegalnym handlem pomocą humanitarną, przemytem broni i narkotyków oraz siłami rozjemczymi na linii demarkacyjnej.
Może być jednak nawet gorzej, bo Moskwa zmodyfikowała scenariusz zamrażania – w przeciwieństwie do poprzednich takich konfliktów, w Donbasie chce koszty utrzymania separatystycznego regionu przerzucić na Ukrainę. Nie dziwi to, gdyż obszar, a przede wszystkim liczba ludności okupowanej części Donbasu przewyższa pozostałe zamrożone regiony razem wzięte. A przecież z kasą w Rosji coraz bardziej krucho.
„USA nigdy nie handlują”
Ani na Ukrainę, ani na władze ukraińskie, ani na mnie nikt nie naciska i nie może naciskać. Nasi amerykańscy i europejscy partnerzy, którzy pomogli nam obronić się przed agresją ze strony supermocarstwa, okazują zainteresowanie, by proces konstytucyjny zakończył się sukcesem, jednak decydować będziemy my sami. Petro Poroszenko
Poroszenko nie mógł oczywiście przyznać, że padł ofiarą bezprecedensowych nacisków. - Ani na Ukrainę, ani na władze ukraińskie, ani na mnie nikt nie naciska i nie może naciskać. Nasi amerykańscy i europejscy partnerzy, którzy pomogli nam obronić się przed agresją ze strony supermocarstwa, okazują zainteresowanie, by proces konstytucyjny zakończył się sukcesem, jednak decydować będziemy my sami – mówił prezydent, przedstawiając w parlamencie swój projekt.
Pojawiające się zarzuty, że Amerykanie sprzedali Ukrainę za Bliski Wschód, skomentowała sama Nuland. - To obraźliwe sugerować, że USA robią takie wymiany. USA nigdy nie handlują jedną rzeczą za drugą rzecz w stosunkach międzynarodowych – zapewniła jeszcze w Kijowie. - Rosja nie poszła na jakieś ustępstwa wobec USA czy kogokolwiek, ona zrobiła to we własnym interesie, by powstrzymać Iran przed rozprzestrzenianiem broni jądrowej – powiedziała Nuland, odpowiadając na pytanie o rzekome tajne porozumienie Obamy z Putinem, w wyniku którego Moskwa miała nie blokować porozumienia z Iranem, w zamian uzyskując gwarancje federalizacji Ukrainy.
Obrońcy poprawek podkreślają, że przyjęcie projektu poprawek do konstytucji na obecnym etapie nie niesie żadnych prawnych konsekwencji, jest za to sprytnym politycznym wybiegiem, który pokazuje, że Kijów przestrzega porozumień mińskich i wypełnia je, mimo nie robią tego Rosja i rebelianci.
Na stronie ambasady USA w Kijowie opublikowano wypowiedź Nuland o znaczeniu inicjatywy Poroszenki: „Pozwoli ona Ukrainie wywiązać się ze swych zobowiązań zawartych w porozumieniach mińskich w części dotyczącej decentralizacji i szczególnego statusu. A to bardzo, bardzo ważne”. Nuland podkreśliła, że to pozwala wspólnocie międzynarodowej na „zadawanie pytań, dlaczego druga strona” nie wypełnia ustaleń z Mińska.
Polityczny wybieg?
Nie można też pomijać kontekstu politycznego, w jakim odbyła się wizyta Nuland i przegłosowanie projektu zmian w konstytucji. Ukrainie bardzo zaszkodziły w oczach Zachodu wydarzenia na Zakarpaciu. Po nich do antyrządowej ofensywy przystąpił też Prawy Sektor.
To destabilizuje państwo – a na tym właśnie zależy Rosji. Decyzja parlamentu wytrąca z ręki część argumentów krytyków Kijowa na Zachodzie. Można więc uznać, że Nuland przyjechała, by za wszelką cenę chronić kruchą stabilność Ukrainy, podczas gdy Rosja dąży do czegoś przeciwnego.
Do zmiany konstytucji jest jednak jeszcze droga długa i będzie niejedna okazja, by je zablokować – gdyby na przykład doszło do ponownego zaostrzenia relacji pomiędzy USA a Rosją. Decyzja Rady Najwyższej z 16 lipca odbiera więc argumenty Moskwie i daje więcej czasu Ukrainie i Zachodowi. A czas gra przeciwko Kremlowi.
Rosja: imitacja realizacji
Nic dziwnego, że decyzje parlamentu ukraińskiego nie satysfakcjonują Moskwy. MSZ Rosji oświadczyło, że projekt zmian w konstytucji Ukrainy jedynie imituje realizację przez Kijów postanowień mińskich dotyczących Donbasu. „Republiki ludowe” natychmiast odrzuciły projekt, bo nie był on konsultowany z nimi w ramach grupy trójstronnej. Kreml chciałby specjalnej ustawy, która mówiłaby wprost o nadaniu szerokiej autonomii części Donbasu i tak samo jasnej zmiany w konstytucji.
Jak autonomię wyobraża sobie Moskwa? Rejony ze specjalnym statusem miałyby prawo posiadania niezależnej milicji zbrojnej. To one wyznaczałyby sędziów, kontrolowałyby zasoby naturalne na ich terenie, otrzymywałyby subsydia z budżetu ukraińskiego, a także mogłyby przeprowadzać własne referenda i zawierać umowy międzynarodowe.
Bez wątpienia Rosja będzie dążyła do takich rozstrzygnięć. Pierwszym poligonem będzie zapewne kwestia wyborów lokalnych.
Porozumienie mińskie przewiduje, obok nadania szczególnego statusu części Donbasu, przeprowadzenie tam lokalnych wyborów. Tymczasem rebelianci już na początku lipca ogłosili, że przeprowadzą je samodzielnie, na podstawie własnego „ustawodawstwa”, na jesieni. Z kolei parlament Ukrainy 14 lipca wyznaczył datę wyborów lokalnych na październik ustawą, w której zapisano też, że głosowanie w części Donbasu nie odbędzie się z powodu „czasowej okupacji rosyjskiej”.
Ale Berlin i Paryż chcą, żeby głosowanie w Donbasie odbyło się w tym samym terminie, co w reszcie kraju, i żeby rebelianci przeprowadzili je w porozumieniu z Kijowem i OBWE. Biorąc pod uwagę fakt, że takie głosowanie odbyłoby się pod lufami ludzi pokroju Giwiego i Zacharczenki, to jest to scenariusz dla Ukrainy absolutnie niekorzystny. Legalizuje bowiem władzę separatystów.
Presja nie słabnie
Dyplomatyczna gra po głosowaniu 16 lipca wydaje się na razie potwierdzać obawy zwolenników tezy o jakimś porozumieniu Zachodu z Rosją kosztem Ukrainy.
Już 17 lipca wieczorem doszło do telefonicznej konferencji Putina, Hollande’a, Merkel i Poroszenki – pierwszej takiej od 30 kwietnia. Z komunikatu Pałacu Elizejskiego wynika, że liderzy kwartetu normandzkiego opowiedzieli się za „ścisłym przestrzeganiem zobowiązań” podjętych w sprawach ukraińskich. Z komunikatu Kremla wynika dodatkowo, że Putin oświadczył w trakcie rozmowy, iż dla uregulowania sytuacji na Ukrainie władze w Kijowie powinny nawiązać bezpośredni dialog z „republikami ludowymi”.
Także 17 lipca do Poroszenki zadzwonił Joe Biden. Miał poprosić o zaakceptowanie wyborów i ich wyników na terenie okupowanym. Podobne naciski na Kijów pojawiły się parę dni później podczas spotkania grupy kontaktowej w Mińsku.
Do kolejnej czterostronnej rozmowy Merkel-Putin-Hollande-Poroszenko doszło 24 lipca. Ponownie w komunikacie podkreślono potrzebę pełnej realizacji porozumień z Mińska.
Wydarzenia z drugiej połowy lipca pokazują, że w międzynarodowej rozgrywce wokół Ukrainy pojawiły się dwa nowe, ważne elementy. Po pierwsze, nacisk na Kijów odbywa się już nie jednym, a dwoma kanałami. Po drugie, ten nowy kanał (bezpośrednio z USA) jest zdecydowanie skuteczniejszy od dotychczasowego (format normandzki).
Misja Nuland pokazała, że Amerykanie dołączyli do prowadzonej od miesięcy niemiecko-francuskiej kampanii nacisków ws. realizacji postanowień Mińsk-2. Takie naciski – oczywiście jednocześnie Rosja nie realizuje swoich zobowiązań – były bardzo widoczne w ostatnich tygodniach. To choćby liczne rozmowy telefoniczne Merkel i Hollande'a z Poroszenką, w których naciskali, by Ukraina uznała de facto władze rebelianckie w Donbasie, m.in. poprzez zmiany w konstytucji i uznanie wyborów.
Ale to Amerykanie okazali się skuteczni. Najpierw wizyta Jaceniuka w Waszyngtonie, zaraz potem Nuland w Kijowie. I okazało się, że to, czego nie mogli wywalczyć Merkel z Hollandem, Nuland załatwiła w jeden dzień. To z kolei pokazuje, że jeśli Rosja chce cokolwiek wymusić na Ukrainie, to tylko poprzez Waszyngton.
Autor: Grzegorz Kuczyński / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: kremlin.ru