Gdy w 1995 roku za prezydentury Billa Clintona, podobnie jak dziś, rozpoczął się budżetowy paraliż władzy w USA, nikt nie spodziewał się, że omal nie będzie on kosztował głowy państwa jego funkcji. I to z powodu stażystki.
Gdy w 1995 roku pracownicy Białego Domu, którym administracja w skutek paraliżu budżetowego nie mogła płacić, zostali zmuszeni do zostania w domach, ich miejsce w najważniejszym miejscu USA zajęli niepobierający zapłaty stażyści. Wśród nich była Monica Lewinsky.
"Government shutdown" zaczął się 14 listopada, a już następnego dnia Lewinsky połączył z Clintonem namiętny romans. Jak ogłosił w swoim raporcie prokurator zajmujący się sprawą, Kenneth Star, 15 listopada o godz. 8 wieczorem doszło do pierwszego kontaktu. "Rozmawialiśmy krótko i uznałam, że jest między nami chemia (...) i wtedy on spytał, czy może mnie pocałować", zeznała Lewinsky dodając, że zgodziła się na pocałunek.
Dwie godziny później sprawy zaszły dalej, gdy Lewinsky i prezydent oddali się seksowi oralnemu.
Niechlubna historia
Skandal wybuchł dopiero w 1998 roku, gdy romans prezydenta i stażystki wyszedł na jaw i omal nie zakończył się impeachmentem, złożeniem urzędu, Clintona. Powodem były fałszywe zeznania prezydenta w powiązanej ze sprawą Lewinsky sprawie Pauli Jones, podczas której Clinton zeznał, że nie miał stosunków seksualnych z Lewinsky. Prokurator Starr uznał to za krzywoprzysięstwo, ale ostatecznie do impeachmentu nie doszło.
Historia ma małe szanse na powtórkę tym razem. Nie tylko dlatego, że temperament Clintona i Baracka Obamy jest odmienny, a historia skłania do wyciągania pouczających wniosków, ale przede wszystkim dlatego, że tym razem w Białym Domu podczas kryzysu nie pojawią się stażyści.
- Nie będzie ich - powiedział krótko rzecznik Białego Domu Jay Carney pytany o tę sprawę. Nie powiedział jednak, skąd taka decyzja.
Autor: mtom / Źródło: Business Insider, thehill.com