100 dni po objęciu urzędu Barack Obama cieszy się niesłabnącym poparciem swoich rodaków. Według sondaży 2/3 Amerykanów jest zadowolonych ze swojego 44. prezydenta.
Zadowoleni uważają, że Obama doskonale radzi sobie z kryzysem, a także prowadzi dobrą politykę międzynarodową.
Dzięki prezydenturze Obamy, którego sympatią darzy 80 proc. Amerykanów, ponad 70 proc. obywateli z większym optymizmem patrzy obecnie w przyszłość. Co nie jest niespodzianką, największymi entuzjastami nowego prezydenta są czarni Amerykanie, a najgorsze notowania nowy prezydent ma u konserwatywnych Republikanów.
Popularność Obamy nie jest jednak rekordowa. Chociaż po 100 dniach prezydentury ma lepsze notowania od George'a W. Busha i Billa Clintona, to daleko mu jednak do notowań Johna F. Kennedy'ego, który po 100 dniach urzędowania miał poparcie 80 proc. rodaków.
Obama na kryzys
Dlaczego Amerykanie darzą swojego prezydenta takim szacunkiem? Powody do zadowolenia są, chociaż nie wszystkie obietnice przedwyborcze już zostały spełnione.
Największą obietnicą Obamy było zwalczenie kryzysu finansowego. Walka trwa, ale jej kres wciąż jest odległy. W pierwszych stu dniach prezydent zdołał przekonać Kongres do 787 miliardowego pakietu pomocowego na rozbudzenie gospodarki, ale już sposób ich wydatkowania spotkał się z krytyką, szczególnie ze strony Republikanów.
Ich zdaniem rząd za dużo wydaje, a za mało tnie podatki. Chociaż Obama twierdzi, że gospodarka już ruszyła, efekty nie są spektakularne - bezrobocie rośnie, a eksperci wieszczą, że jeszcze dużo wody upłynie w Potomaku, zanim Stany Zjednoczone staną twardo na nogach.
Po okresie miodowym podziały dalej wyraźne
Z pewnością w walce z kryzysem nie pomaga utrzymująca się ostra rywalizacja między Demokratami a Republikanami. Obama zapowiadał, że swoją politykę ekonomiczną oprze o działanie wspólnie z obiema partiami, ale po pierwszych wymianach uśmiechów solidarność wzięła w łeb.
Wielomiliardowy pakiet stymulacyjny udało się przez Kongres co prawda przepchnąć, ale na więcej Obama liczyć nie może. Niektórzy Republikanie oskarżają nawet prezydenta, że swoją polityką gospodarczą spycha kraj... w kierunku socjalizmu.
To w Ameryce nie lada obelga, która może przeszkodzić Obamie w ambitnym planie reformy systemu opieki zdrowotnej, na którą administracja zamierza przeznaczyć ponad 600 mld dolarów. Żeby jednak opieka zdrowotna w USA była bardziej przyjazna obywatelom, pomoc Republikanów będzie niezbędna.
Na razie w tej kwestii Biały Dom składa obietnice, organizuje konferencje i kompletuje ekipę fachowców, którzy przygotują reformę. Do jej uchwalenia droga daleka.
Ocieplanie wizerunku Ameryki
Głównym zadaniem, jakie Barack Obama postawił przed sobą w polityce zagranicznej, to zmiana obrazu USA w świecie. Demokrata już zdążył spotkać się z arcywrogiem Waszyngtonu Hugo Chavezem i dać jasny sygnał - Ameryka Łacińska jest dla nas bardzo ważna.
Idąc tym tropem, prezydent dał do zrozumienia, że 50 lat izolacji Kuby może się niedługo skończyć, chociaż tu potrzebna jest wola komunistycznego reżimu. Amerykanin zaczął też ocieplać swój i swojego kraju wizerunek w krajach muzułmańskich. Służyć temu miała wizyta w Turcji, gdzie mówił o swoim zrozumieniu dla krajów islamu, a także ręka wyciągnięta w kierunku Iranu.
Dobre wrażenie na opinii publicznej zrobiła też z pewnością decyzja o zamknięciu obozu w Guantanamo, a także zapowiadana - choć w praktyce nierealna - redukcja, a w konsekwencji eliminacja arsenałów jądrowych.
Ta ostatnia ma nastąpić w porozumieniu z Rosją, w stosunkach z którą Obama zdążył już ogłosić "restart" po okresie raczej chłodnych relacji spowodowanych rosyjską agresją na Gruzję i polityką energetyczną.
Twardy tam, gdzie trzeba
Nie wszędzie jednak Obama stawia na zmiękczenie twardej polityki swojego poprzednika. Przykładem jest Afganistan, który na liście priorytetów zastąpił Irak - Amerykanie mają się z niego wycofać do końca 2011 r.
Walka z terroryzmem wróciła więc do początku. Nowa administracja uważa bowiem, że nie da się jej wygrać bez pokonania afgańskich talibów, ale również tych po drugiej stronie granicy - w Pakistanie.
Amerykanie nie przestali bowiem, ścigając talibów, bombardować przygranicznych pakistańskich wiosek. Wzmogli też nacisk na rząd w Islamabadzie, by sam zabrał się do roboty i oczyścił swoje pogranicze z radykalnych muzułmanów zagrażających przede wszystkim ich świeckiej władzy.
Tej wojny z talibami, podobnie jak wojny nerwów z Koreą Północną Amerykanie nie wygrają sami. Dlatego też Obama postawił na powrót do współpracy międzynarodowej. Większy nacisk nowa administracja nakłada więc na działanie wespół z sojusznikami i chociaż ci czasami nie bardzo kwapią się do pomocy, kierunek został wyznaczony: Stany Zjednoczone same nie dadzą już rady.
Jeszcze ponad tysiąc dni
100 dni to dopiero początek kadencji, ale już widać, że był to okres bardzo pracowity dla ekipy Białego Domu. W wielu obiecanych przed wyborami kwestiach już zaczęto działać, w wielu ograniczono się na razie do skutecznej propagandy, ale dni przed Barackiem Obamą jeszcze ponad tysiąc na spełnienie wszystkich obietnic.
Za cztery lata Amerykanie będą mogli się przekonać, czy hasło naczelne prezydenta - "zmiana" - stało się rzeczywistością.
Źródło: Reuters, IAR
Źródło zdjęcia głównego: TVN24