Skutki eksplozji w Bejrucie odczuły osoby mieszkające nawet kilkanaście kilometrów od portu. Gdy burmistrz stolicy Libanu Marwan Abboud dotarł na miejsce tragedii, załamał się. - To problem dla Libanu i nie wiemy, jak z niego wyjdziemy – ocenił.
Burmistrz Bejrutu Marwan Abboud, który przybył na miejsce wybuchu, nie krył łez. Podczas rozmowy z libańskimi dziennikarzami podkreślił, że przyjechał, by szukać strażaków, którzy znajdowali się na miejscu w trakcie pożaru poprzedzającego eksplozję. – Przybyli, żeby walczyć z ogniem i chwilę później zniknęli – powiedział Marwan Abboud.
- Nie możemy ich znaleźć. Przyjechaliśmy, żeby ich szukać - dodał burmistrz. - Nigdy w życiu nie widziałem zniszczeń o takiej skali. To narodowa katastrofa. To problem dla Libanu i nie wiemy, jak z niego wyjdziemy - przyznał. - To zbyt wiele. Zbyt wiele naraz dla ludzi - dodał zapłakany Marwan Abboud.
Do eksplozji doszło po godzinie 17 czasu polskiego (po godzinie 18 w Libanie) w centralnym punkcie portu w Bejrucie, tuż obok portowego silosu. Eksplozja zniszczyła całkowicie wiele pobliskich budynków, uszkodziła też setki innych znajdujących się promieniu kilku kilometrów – w tym, znajdującą się ponad 1500 metrów od miejsca wybuchu, siedzibę premiera Libanu.
"To katastrofa. Nigdy czegoś podobnego nie widziałem"
Inżynier Karl Dagher również przebywał w domu, gdy doszło do wybuchu. – Moje mieszkanie na trzecim piętrze ma przeszkloną ścianę. Siedziałem pod nią. Po pierwszym wybuchu, wstrząsnęło mieszkaniem. Wydawało mi się, że to trzęsienie ziemi, ale po dziesięciu, może piętnastu sekundach doszło do drugiego wybuchu, w wyniku którego pękły szyby – powiedział, cytowany przez media.
Mężczyzna poszedł do szpitala, ale na miejscu okazało się, że placówka jest przepełniona. - Zobaczyłem mężczyznę z odciętą nogą i małego chłopca szukającego rodziców. Pomyślałem sobie, że moja rana nie jest zbyt poważna, a w szpitalu mają ważniejsze sprawy. Wróciłem do domu i opatrzyłem się przy pomocy domowej apteczki – dodał Karl Dagher.
Mieszkający w Bejrucie libański reżyser filmowy Philippe Aractingi podkreślił, że "widział wojnę i ją filmował". – W 2006 roku pojechałem na południe Libii, żeby to zobaczyć. Potrzeba było 30 dni walk, żeby uzyskać takie same zniszczenia, które tu zostały wyrządzone jedną eksplozją. To katastrofa. Nigdy czegoś podobnego nie widziałem – ocenił.
Reżyser opowiedział, że w momencie wybuchu był w domu, który znajduje się bardzo daleko od portu. – Usłyszałem pierwszą eksplozję, wstrząsnęła domem, a po chwili drugi, olbrzymi wybuch. Zacząłem się martwić o żonę i dzieci – dodał Philippe Aractingi.
Źródło: TVN24 Reuters